A A+ A++

Katarzyna Szczerbowska-Kisielińska: Zaskakująco dobrze. Od trzech tygodni wychodzę z domu tylko po zakupy, ale mam bardzo dużo pracy, nie włączam telewizora i nie wypełniam sobie czasu wciąż nowymi informacjami mogącymi podsycać lęk, poczucie bezsilności i zagrożenia. Nie ma pędu, stresu ani wyścigu szczurów. Nagle ważne stały się rzeczy, o których na co dzień nie myślimy, a które są tak naprawdę sensem życia.

Na przykład co?

– Odzywają się znajomi z przeszłości, by sprawdzić, jak się czuję. Ja też myślę o różnych osobach, które kiedyś spotkałam. Staram się też codziennie zadzwonić do kogoś bliskiego. Najważniejszym przekazem tych dni jest dla mnie to, że ludzie zaczęli sobie pomagać z ogromnym oddaniem, na niespotykaną dotąd skalę.

To nie jest tylko ładny slogan na czas epidemii?

– Nie, ludzie bardzo szybko reagują na potrzeby innych. Zadzwoniła do mnie dziewczyna ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach. Została zgarnięta z ulicy przez pogotowie w tym, w czym stała. Nie miała ubrań, mydła, szczoteczki do zębów. Nie mam samochodu, więc zaczęłam szukać kogoś, kto ma bliżej. Natychmiast zareagowało biuro Rzecznika Praw Pacjenta, jedna z pracownic szpitala zrobiła tej dziewczynie podstawowe zakupy. Na resztę złożyły się trzy osoby z fundacji eFkropka.

Niedawno przeżyłaś poważny kryzys. Nie bałaś się, że epidemia wepchnie cię w kolejny?

– Każdy kryzys uczy, jak rozpoznawać pierwsze symptomy nadchodzących problemów. Zmusza do tego, by w sposób bardziej świadomy funkcjonować i dbać o siebie. Ja na przykład muszę zasnąć najlepiej przed 22, więc tego bardzo pilnuję. Muszę pamiętać o jedzeniu, muszę panować jakoś nad swoimi emocjami, nie dać im sobą zawładnąć. Czy jest wirus, czy go nie ma, codziennie toczę ze sobą walkę o to, by zachować spokój.

Miewasz napady paniki? Kilka lat temu opowiadałaś, że czułaś, że umierasz, i powtarzałaś sobie: nie umieram, to mi się tylko wydaje.

– Teraz w ogóle nie mam takich stanów. Był czas, kiedy codziennie wieczorem bałam się, że się nie obudzę, ale jakoś mi to przeszło. Staram się skupić na tym, co dzieje się tu i teraz, a nie zastanawiać, jakie popełniłam błędy i co złego może mnie spotkać. Wydaje mi się, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić przy takiej jak moja nadwrażliwości, jest skoncentrowanie się choćby na tym, by załatwić różne sprawy dla pacjentów.

Dlaczego akurat ty, chorująca na schizofrenię, musisz im pomagać? Dlaczego nie zajmujesz się sobą?

– Mój psychoterapeuta mówi to samo: „Pani musi zająć się sobą. Nie może pani ciągle jeździć z tymi kubusiami do szpitala”. Moją działalność ocenia jako jeżdżenie z soczkami do pacjentów.

Pamiętam, jak się czułam, kiedy byłam w szpitalu. Miałam wrażenie, że moje życie się skończyło, że jestem kompletną wariatką. Zanim trafiłam do szpitala, miałam duże grono przyjaciół i znajomych. Kiedy zachorowałam, wielu z nich kompletnie nie interesowało się moim losem. Nawet ci, którzy byli wtedy przy mnie, traktowali mnie z dystansem. Koleżanka powiedziała mi później, że za każdym razem, gdy się do mnie wybierała, bała się.

Czego?

– Że zrobię coś dziwnego, że jej ucieknę na spacerze albo że zaatakuje ją jakiś pacjent. Inni mówili, że przyszli raz, zobaczyli mnie w pasach i nie mieli siły dalej mnie wspierać w tym szpitalu. Ja i tak miałam szczęście, bo była przy mnie rodzina i paru znajomych, ale widziałam pacjentów, do których nikt nie przychodził. Jedna z pacjentek zaoferowała mojemu partnerowi, że jak się nią zaopiekuje, to ona przepisze mu mieszkanie. Trudnym czasem były też święta, kiedy bliscy nas odwiedzili, a potem szli do domów. I my, pacjenci, siedzieliśmy sami przy wigilijnym stole ze szpitalną kolacją. Czułam się wtedy jak śmieć wyrzucony przez życie na margines. I chyba właśnie dlatego zaczęłam pomagać pacjentom. Mam poczucie, że dla tych, którzy nie mają rodziny, znajomych ani przyjaciół, rodziną jest całe społeczeństwo, my wszyscy. I że jest bardzo ważne, by wlać w ludzi empatię.

I to jest odpowiedź dla twojego terapeuty? Chcesz nadal biegać do szpitala z tymi kubusiami?

– Tak długo, jak długo będę miała siłę. Byłam w szpitalu po raz pierwszy w 2008 roku, potem w 2010, za każdym razem po pół roku, bo mój stan był bardzo ciężki. Na początku, kiedy wyszłam ze szpitala, bardzo nie chciałam mieć kontaktu z tym światem, z pacjentami, trudno mi było zaakceptować i zrozumieć, co mnie spotkało. Chciałam się skupić na tym, by poradzić sobie w pracy, odnaleźć na nowo swoje miejsce w świecie. Musiało minąć parę lat, żebym dojrzała do pomocy. Nigdy jednak o nich nie zapomniałam, nie zapomniałam, jak się w szpitalu cierpi, jak wiele osób mierzy się z chorobą samotnie. Pewnego dnia przyjaciel mieszkający w USA przysłał mi film, na którym pokazywany był oddział F5 – okna nieszczelne, woda spod prysznica wylewa się na korytarz, jedna łazienka na 35 osób. Ja właśnie na tym oddziale leżałam, kiedy miałam psychozę. Pomyślałam, że mam obowiązek o tym napisać, zaświadczyć, jak tam było.

Strasznie?

– Spałam w palarni, bo nie byłam w stanie zasnąć w sali, w której poza mną było pięć osób. Nie chciałam brać leków, bo wydawały mi się podejrzane. Był czas, kiedy nie chciałam jeść i nie mogłam mówić. Bałam się wszystkich, nawet swojej mamy. Kiedyś zapytałam partnera, dlaczego ciągle leżałam w pasach. Powiedział, że cały czas chciałam się bawić w kółko graniaste, a ludzie muszą przecież spać. Śpiewałam, tańczyłam, próbowałam innym organizować czas. Teraz wiem, że taki głośny, rozbawiony pacjent może być niezłym problemem. Dlatego jest mi miło, kiedy przychodzę do mojego biura w Instytucie Psychiatrii i Neurologii i personel mnie rozpoznaje. Pielęgniarki i lekarze pytają, jak się czuję. Chciałabym sprawić, aby ich praca była bardziej doceniana. Żeby szpital psychiatryczny nie był miejscem budzącym lęk i grozę.

A sobą jak się zajmujesz?

– Zajmowanie się innymi jest formą zajmowania się sobą. Pomagamy innym m.in. po to, by lepiej się poczuć, żeby nadać sens swojemu życiu, żeby być pożytecznym, przydatnym. Także po to, żeby nie poddawać się czarnym myślom, poczuciu beznadziei i strachu.

I naprawdę nie przeszkadza ci przymusowa izolacja w czasie koronawirusa?

– Nie. O 9, kiedy zwykle zaczynała się moja praca w biurze do spraw pilotażu Centrum Zdrowia Psychicznego, odpalam komputer. Sprawdzam pocztę i zajmuję się tym, co mam do zrobienia. W zeszłym tygodniu obdzwoniłam wszystkie Centra Zdrowia Psychicznego, żeby sprawdzić, jak sobie dają radę. Wszystkie działają, większość stara się wspierać telefonicznie ludzi szukających pomocy i zapraszać do kontaktu osobistego, kiedy to konieczne. Codziennie odświeżam listę numerów alarmowych na stronie czp.org.pl, bo ciągle pojawiają się nowe. W czasie tej epidemii zgłasza się do mnie dużo więcej niż zwykle osób z doświadczeniem kryzysu.

Co mówią?

– Mają dość tego, że siedzą w domu, myślą o tym, czy nie zmienić lekarza, gdzie się zgłosić na terapię, i szukają u mnie porady. Opowiadają o swoich niepokojących objawach. Ostatnio zadzwonił do mnie kolega z całodobowego oddziału w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, żebym porozmawiała przez telefon z pacjentem z sąsiedniego łóżka. Był zaniepokojony, że jest potwornie smutny i się nie odzywa. Ale teraz właściwie wszyscy przeżywamy kryzys psychiczny, jesteśmy w stanie niepokoju, zaczynamy źle znosić izolację. Martwimy się, czy uda się nam zachować pracę, z czego będziemy żyć, czy nasi bliscy nie zachorują. Ja się bardzo boję o moją mamę, która ma astmę i jest po zawale.

Martwię się o wszystkich, w których ten kryzys mocno uderza, bo na przykład nie mogą pracować. Myślę z troską o siostrach i braciach w chorobie, którzy są teraz w szpitalach psychiatrycznych. Znajomi opowiadają, że pacjenci bardzo przeżywają tę epidemię, śledzą informacje o liczbie zachorowań, denerwują się, co dalej. Dzisiaj do szpitali są przyjmowani tylko ludzie w sytuacji zagrożenia życia, czyli po próbie samobójczej, z ostrym atakiem psychozy lub głęboką depresją. Nie dość, że nie można ich odwiedzać, to w niektórych szpitalach nie można im nawet zostawiać paczek. W Instytucie Psychiatrii i Neurologii zrobiono im dodatkowy posiłek o 20, bo do tej pory ostatnia była kolacja o 17. Pobyt w szpitalu zawsze jest trudny, a co dopiero teraz. Ale stała się też ciekawa rzecz: niemal codziennie ktoś mnie pyta o kursy asystentów zdrowienia.

Co to jest?

– Osoby, które przeżyły kryzys, uczą się, jak udzielać pomocy ludziom w domach opieki, na oddziałach dziennych i całodobowych w szpitalach psychiatrycznych.

Pytają o to w czasie epidemii?

– Też mnie to zaskoczyło, ale może chodzi o to, że mają więcej wolnego czasu. Jeden z kolegów, artysta plastyk, napisał, że chciałby się zapisać razem z koleżanką. Zapytałam go, dlaczego akurat teraz, powiedział, że szuka w tym wszystkim sensu.

A ty masz poczucie sensu?

– Na pewno mam poczucie, że chciałabym zrobić jeszcze więcej. Żeby ludzie sobie uświadomili, że kryzys psychiczny nie dotyczy tylko garstki. Że depresji i stanów lękowych nie doświadcza co setna osoba, tylko według statystyk – co czwarta. A jak weźmiemy pod uwagę bliskich, to się okazuje, że ten problem w jakimś sensie dotyczy nas wszystkich. Jeśli zadbamy o swoje zdrowie psychiczne, to łatwiej nam będzie walczyć także z chorobami ciała. Pierwszą i najważniejszą pomocą jest rozmowa. W kryzysie psychicznym jest jak masaż serca, kiedy ono staje.

Żałowałaś kiedyś, że przyznałaś się do schizofrenii?

– Tak, zdarzało się, bo mam wrażenie, że wielu ludzi patrzy na mnie przez pryzmat tej choroby. I że to jakoś buduje relacje między mną a nowo poznanymi osobami. Nawet myślałam, czy kiedyś nie wyjechać za granicę, żeby nie mieć tej pieczęci na czole. Bo wystarczy wpisać moje nazwisko w wyszukiwarkę i już wiadomo, że mam diagnozę schizofrenii paranoidalnej, której wszyscy się boją. Sama pamiętam, ja mnie ona przeraziła. Ale z drugiej strony cieszę się, że mogę tę diagnozę próbować odczarować. I że moje życie tak się potoczyło, że jestem blisko ludzi, którzy podejmują strategiczne decyzje w sprawie osób chorujących psychicznie. Mam poczucie, że uczestniczę w wydarzeniach, które mogą zmienić oblicze opieki psychiatrycznej w Polsce. I uświadomić chorym, kiedy powinni zgłosić się po pomoc.

Katarzyna Szczerbowska-Kisielińska jest rzeczniczką Biura do spraw Pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego i rzeczniczką Kongresu Zdrowia Psychicznego

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Zostań w domu” nas rujnuje
Następny artykułJak nie dżuma, to cholera