A A+ A++

Frank Snowden: Mogą się przyczynić do wojny, rewolucji, zmian geopolitycznych albo demograficznych, jak choćby było z czarną śmiercią w XIV wieku. Są dla ludzkości lustrem, przypominają nam, kim naprawdę jesteśmy. Definiują naszą relację z życiem, śmiercią i samym faktem, że jesteśmy śmiertelni. Prowokują do zadawania ważnych pytań. Na przykład podczas epidemii dżumy wielu zastanawiało się, dlaczego dobry i wszechmocny Bóg dopuścił do śmierci w torturach niezmierzonej liczby ludzi, w tym niewinnych dzieci. Epidemie potęgowały religijność, ale stanowiły też zaczątek ateizmu.

Wielkie zmiany historyczne były często skutkiem epidemii. Malaria, która szalała w V wieku w wyniku zmian klimatycznych, zniszczyła rolnictwo i legiony, przyczyniając się do upadku Imperium Rzymskiego. Epidemie miały ogromny wpływ na przebieg panowania Napoleona. Kiedy wysłał oddziały na Haiti, żeby stłumić bunt i przywrócić niewolnictwo, jego żołnierze zostali zdziesiątkowani przez żółtą febrę, na którą miejscowa ludność była odporna. To był początek końca niewolnictwa na świecie. Żółta febra miała też ogromne znaczenie geopolityczne, bo upokorzony przez epidemię cesarz porzucił projekt francuskiej ekspansji w Nowym Świecie i sprzedał Luizjanę, co podwoiło teren ówczesnych Stanów Zjednoczonych. W końcu epidemia przyspieszyła też upadek cesarza. To przecież tyfus zdziesiątkował Wielką Armię w Rosji, która na początku liczyła milion żołnierzy i była największą armią, jaką do tej pory utworzono w historii.

Czarna śmierć jest dla nas modelem późniejszych epidemii. Pan twierdzi, że stworzyła też narzędzia walki z tego typu katastrofami, którymi posługujemy się do dzisiaj…

– Przyczyniła się do powstania we Florencji i w Wenecji komisji zdrowia – struktur administracyjnych, których zadaniem była walka z epidemią i które na czas kryzysu otrzymywały specjalne uprawnienia. To również wtedy powstała „kwarantanna” od włoskiego słowa „quaranta”, czyli czterdzieści, bo trwała właśnie 40 dni. Nie miała uzasadnienia medycznego, lecz religijne, bo w Biblii tyle trwają niektóre rytuały oczyszczenia. To z czasów dżumy wywodzi się kordon sanitarny, który zastosowano niedawno w czasie epidemii eboli w Afryce, a ostatnio w Chinach. I zalecenia dystansu społecznego. Wystarczy przeczytać znakomity „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe – w XVII wieku też zakazywano zgromadzeń i trzeba było pozostać w domach.

Lekarze czy sanitariusze zakładają dzisiaj specjalne kombinezony. W czasie epidemii dżumy stosowano maski w kształcie ptasiego dzioba i woskowany strój. Był zresztą dość skuteczny, ponieważ pchły mają kłopot ze wspinaniem się po śliskiej, nawoskowanej powierzchni.

Kiedy piszemy o narodzinach nowoczesnego państwa, podkreśla się przede wszystkim czynniki militarne: trzeba było wzmocnić państwo, aby mieć silne wojsko. Ale moim zdaniem polityka zdrowia publicznego, dziecko epidemii dżumy, również się do tych narodzin istotnie przyczyniła. Aby egzekwować kwarantanny, tworzyć lazarety i kordony sanitarne, potrzebne były specjalne ciała administracyjne, podatki, statki, znaczne zasoby ludzkie.

Inne epidemie również pozostawiły po sobie trwałe dziedzictwo?

– Szczególnie ważna była epidemia cholery azjatyckiej w XIX wieku. To wtedy w Wielkiej Brytanii narodził się ruch walczący o poprawę warunków sanitarnych i po raz pierwszy państwo przeniknęło do domów całej populacji. Powstały regulacje dotyczące budowy mieszkań, bielenia ich wapnem, zwyczajów sanitarnych, brukowania ulic czy budowy chodników. Powstawały na nowo centra niektórych miast – jak choćby Paryża. Wszystko to przyniosło wielkie zmiany w ludzkim życiu. Od tej pory państwo zyskało nową funkcję – stoi na straży naszego zdrowia. To jest jedno z kluczowych jego zadań.

Dlaczego ludzie tak różnie reagowali na epidemie? Gruźlica była w XIX wieku jedną z głównych przyczyn śmierci, ale chorowanie na nią było wręcz modne, podczas gdy inne, jak choćby cholera, budziły odrazę?

– To zależało od wielu rzeczy. Gdy jest to choroba, która nadchodzi z zewnątrz, ludzie reagują inaczej niż wtedy, gdy schorzenie jest znane i obecne niemal cały czas, jak ospa czy gruźlica. To trochę jak z chorobami przewlekłymi. Niektóre z nich – zawały czy nowotwory – przynoszą ogromne cierpienie, mnóstwo ofiar, a ich koszty ekonomiczne są niewyobrażalne, ale przyzwyczailiśmy się do nich. Nie wywołują masowej histerii i nie przyczyniają się do szukania kozła ofiarnego.

Ważny jest również profil ofiar. Dżuma atakowała ludzi ze wszystkich klas społecznych, podczas gdy cholery doświadczali przede wszystkim biedni. To było swego rodzaju piętno. Jednym z powodów krwawej rzezi po rewolucji w 1848 roku w Paryżu był fakt, że władze postrzegały klasę robotniczą nie tylko jako ludzi niebezpiecznych politycznie, ale również medycznie.

Liczy się też przebieg choroby – w przypadku azjatyckiej cholery symptomy były widoczne w miejscach publicznych. Wszystko działo się bardzo szybko – zdarzało się, że ktoś wsiadał do pociągu i umierał, zanim dojechał do celu. I nawet gdy umarł, nie przestawał przerażać. Żywy pacjent przypominał zwłoki, a martwy wydawał się żywy. Przez dłuższy czas po śmierci członki nieboszczyka nadal wykonywały skurcze.

Ważny jest też czas trwania. Hiszpanka zabijała miliony, ale skończyła się po kilku tygodniach, podczas gdy epidemie dżumy czy cholery trwały miesiącami…

A gruźlica? Dlaczego była chorobą szczególną?

– W czasach romantycznych uważano ją za chorobę wrodzoną, przekazywaną z pokolenia na pokolenia. Uważano, że dotyka przede wszystkim elity – ludzi wyrafinowanych, artystów. Była niejako oznaką wielkości. Angielski poeta John Keats był uważany za geniusza również dlatego, że umarł na gruźlicę. Z kolei o Wiktorze Hugo mówiono, że nie jest prawdziwie wielkim pisarzem, bo na nią nie chorował. Gruźlica była nie tylko demonstracją duchowej wyższości, ale i cielesnego piękna. Kobiety chciały być wychudzone i kruche tak jak chorzy na gruźlicę. Zakraplały oczy belladonną, co rozszerzało źrenice i nadawało im wyraz chorego w malignie.

Ale gruźlica przestała być w końcu sexy…

– Gdy pod koniec XIX odkryto, że gruźlica ma swoje źródło w mikrobach, kompletnie zmieniono do niej stosunek. Ujrzano w niej chorobę obrzydliwą, stygmatyzującą. Przedtem włoska i francuska Riwiera były rajem elit chorych na gruźlicę, teraz usuwano z niej każdego, kto kaszlał. Panicznie bano się książek bibliotecznych, bo mogły zawierać mikroby. I nagle odsetek mężczyzn z wąsami czy brodą spadł dramatycznie. Golono je w pośpiechu, aby wyeliminować gnieżdżące się tam bakterie. Choroba kompletnie zmieniła swój obraz, bo zmienił się kontekst intelektualny.

„Zaraza w Marsylii w 1721 roku”, obraz Michela Serre’a (1658-1733) Fot.: DEA/G. Dagli Orti/DeAgostini/Getty Images / Getty Images

Epidemie przynoszą zazwyczaj wzmocnienie uprawnień władz – np. w Cesarstwie Austro-Węgierskim każdy, kto naruszał kordon sanitarny, był karany śmiercią. Czy systemy autorytarne są skuteczniejsze w walce z epidemiami?

– Przykład Chin pokazuje, że nie. Tam wszystko zaczęło się przecież od dławienia prawdy – aresztowania lekarzy i prześladowania tych, którzy próbowali chronić ludzi, tłumacząc im, co powinni robić, aby nie zachorować. Odcięto całą prowincję w celu m.in. zatajenia informacji. A jak można walczyć z chorobą, gdy nie mamy informacji? Potem władze zmieniły politykę, co przyniosło rezultaty w powstrzymaniu epidemii. Komunistyczna Partia Chin zaczęła zabiegać o współpracę ludności, naśladując praktyki w krajach demokratycznych. I to właśnie przyniosło rezultaty. Oczywiście nie wiemy dokładnie jakie, bo chińskie statystyki są sfałszowane.

Epidemia koronawirusa zaskoczyła mnie w Rzymie. Dziś wszystko wskazuje na to, że Włosi w końcu jakoś zapanowali nad nią również dlatego, że władze mówią jednym głosem: tłumaczą, co trzeba zrobić i dlaczego to jest w interesie ludzi. I społeczeństwo włoskie dało się przekonać. Jak właśnie przeczytałem w „Il Messaggero”, po raz pierwszy od 3 tysięcy lat mieszkańcy Rzymu posłuchali władzy (śmiech).

Tym, którzy są krytyczni wobec Włochów, polecam następujące ćwiczenie umysłowe. Wyobraźmy sobie, że rządzi dziś nowy Mussolini. Czy byłoby lepiej? Wątpię. Mussolini sądził, że wie wszystko, również w kwestiach zdrowotnych. Sam mianował się naczelnym lekarzem Włoch i chciał leczyć malarię, zmuszając wszystkich do zażywania rtęci. Na szczęście wybito mu to z głowy.

Pod koniec lat 60. wieszczono koniec ery chorób zakaźnych, ale potem pojawiły się SARS czy ebola. To były ostrzeżenia, a mimo to okazaliśmy się kompletnie nieprzygotowani na COVID-19.

– Czy ktokolwiek mógł się tego spodziewać? – pytał niedawno Donald Trump. To jest bardzo zaskakujące pytanie. Żyjemy przecież w czasach, gdy nieustannie pojawiają się nowe choroby. Co najmniej jedna na rok, nigdy ta częstotliwość nie była tak duża jak od początku lat 70. Epidemie ptasiej grypy, SARS i eboli stanowiły dla nas wielkie ostrzeżenie. Od dawna wiedzieliśmy, że wielka pandemia nadejdzie. Anthony Fauci, wybitny immunolog, członek specjalnej grupy do walki z koronawirusem w USA, w 2005 roku zeznawał przed Kongresem i tłumaczył, że z przewidywaniem epidemii jest jak meteorologią – jeśli mieszkasz na Karaibach, doświadczysz huraganu. Nie wiadomo, kiedy dokładnie nastąpi i jaką będzie miał siłę, ale jest pewne, że będzie się powtarzał. To samo jego zdaniem dotyczy wirusologii – jest na 100 proc. pewne, że w najbliższym czasie pojawią się pandemie i będą się powtarzać. Fauci podkreślał też, że wirusowe zapalenia płuc to choroba, na którą dzisiejsze społeczeństwa są szczególnie podatne. To było 15 lat temu. Podobne ostrzeżenia powracały. W 2018 i 2019 WHO podkreślała, że znacznie rośnie ryzyko światowej pandemii. To tyle tytułem wyjaśnienia kwestii „czy ktokolwiek wiedział?”.

Podkreśla pan, że epidemie nigdy nie są przypadkowymi wydarzeniami. Rozwijają się „wzdłuż linii uskoku degradacji środowiska naturalnego, biedy lub przeludnienia”. Znakiem czego jest koronawirus?

– To choroba globalizacji. Napędza ją fakt, że miliony ludzi podróżują drogą powietrzną w błyskawicznym tempie. Do tego mamy wielką koncentrację populacji w centrach miejskich. Największe żniwo koronawirus zbiera właśnie w gęsto zaludnionych miastach, a jego nośnikiem są wszystkie zglobalizowane sieci – biznesu, ludzi udających się na wakacje, uchodźców.

Jeśli COVID-19 uznamy za pandemię globalizacji, to czy przypieczętujemy jej koniec?

– W krótszej perspektywie mocno w nią uderzy, ale na dłuższą metę globalizacja się utrzyma. Kraje, którym udało się powstrzymać epidemie – jak Chiny, Tajwan i niebawem (oby) Włochy, będą żyły w straszliwym strachu, że koronawirus powróci. Dlatego ich granice pozostaną zamknięte. Zanim nie pojawi się szczepionka – a to będzie za rok, półtora – nie wrócimy do poprzedniego sposobu życia. Pewne zakazy – dotyczące dystansu społecznego, przemieszczania się po kraju, pracy – będą uchylane, ale nie wszystkie i nie na wszystkich obszarach. Prawie nikt nie będzie podróżował samolotem dla przyjemności, dopóki nie będzie szczepionki. Koronawirus będzie miał moim zdaniem znacznie większy wpływ na nasze życie społeczne niż hiszpanka, mimo że jest zdecydowanie mniej śmiertelny. Wszystko wskazuje na to, że jego skutkiem będzie bardzo ostra recesja. I ucierpią przede wszystkim małe i średnie firmy. Ogromna część z nich nie przetrwa, ponieważ nie mają wystarczających oszczędności ani środków.

Dlaczego w takim razie globalizacja przetrwa?

– Jej fundamenty są trwałe. A w obliczu nadchodzących pandemii nasze szanse na przetrwanie są nikłe, jeśli będziemy działać osobno. Jak zauważył laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny Joshua Lederberg, wielka przewaga mikrobów nad ludźmi polega na tym, że mikroby są znacznie liczniejsze i zdolne do niezwykle szybkich mutacji. Na szczęście ludzie mają coś, czego mikroby nie posiadają – inteligencję i zdolność do współpracy. Musimy działać razem, bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Mikroby nie respektują żadnych granic: etnicznych, państwowych, religijnych. Jeśli nie będziemy współpracować, czeka nas bardzo ponura przyszłość.

Sage Ross/CC-BY-SA-2.0/Wikimedia Commons Fot.: Wikimedia

Frank Snowden (ur. 1946) był profesorem University of London, potem Yale University. Opublikował m.in. książkę „Epidemics and Society: from the Black Death to the Present”, w której analizuje wpływ epidemii na dzieje świata

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSzukam sensu
Następny artykułDałabym ludziom nadzieję