A A+ A++

Iga Świątek: Gdy słyszę takie rzeczy, robi mi się ciepło na sercu. To wspaniałe uczucie, kiedy widzisz, że ktoś obserwuje i docenia codzienną pracę wkładaną w treningi i późniejsze sukcesy, ale nie wiem, czy określiłabym się „królową tenisa”. To jednak trochę na wyrost.

Przeglądasz prasowe nagłówki czy starasz się tego unikać?

– Kiedy grałam w tenisa na juniorskim poziomie, zainteresowanie moją osobą było dużo mniejsze. W tamtym czasie chciałam, by więcej osób usłyszało np. o tym, że byłam w półfinale French Open albo że wygrałam juniorski Wimbledon. Teraz właściwie straciłam rachubę. Nie przeglądałam wszystkiego, bo nie dałabym rady. Podczas turniejów zupełnie się odcinam i koncentruję wyłącznie na pracy.

Pamiętasz pierwsze zaskoczenie związane z nagłą popularnością po wygranym turnieju Wielkiego Szlema?

– Szokiem było to, kiedy usłyszałam, że tamten finał w telewizji oglądało ponad 2,5 miliona osób. Na turnieju nie dochodziły do mnie żadne głosy z Polski. Nie wiedziałam, że zainteresowanie kibiców było aż tak duże. Kiedy to do mnie dotarło, pomyślałam, że zrobiłam coś naprawdę dużego. Gdyby nie pandemia, pewnie miałabym inne doświadczenia związane z popularnością, ludzie zaczęliby mnie rozpoznawać na ulicy w Warszawie, ale tego nie doświadczyłam, bo wszyscy nosimy maseczki. Ale może to dobrze, będę mogła wejść w ten świat krok po kroku.

A bycie znanym przynosi pozytywy?

– Widzę więcej pozytywów niż negatywów. Wiem, że moja praca jest teraz związana z tym, że cały czas jestem na świeczniku, a to wiąże się także z negatywnymi opiniami o mnie, ale ja się do nich nie przywiązuję. A swoją drogą, póki co nie miałam dużej ilości hejtu. Być może to się zmieni za parę lat, kiedy będę nieco bardziej dojrzałą zawodniczką, mam jednak nadzieję, że wypracuję zasoby, które pozwolą mi sobie z tym poradzić. Dziś większość opinii jest pozytywna. Kiedyś chciałabym na pewno wykorzystać swoje nazwisko w szczytnym celu, by pomagać innym.

Jak w przypadku Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? Twoja rakieta wraz z piłką ze zwycięskiego French Open 2020 była hitem licytacji. Została kupiona za ponad 131 tysięcy złotych.

– To było niesamowite i nie miałoby miejsca, gdybym nie miała takiej popularności po wygraniu tytułu Wielkiego Szlema. Dużo sportowców zakłada swoje fundacje, ja oczywiście nie jestem jeszcze na tym etapie, bo tak naprawdę dopiero zaczęłam swoją dojrzałą karierę. Na razie koncentruję się na swoim tenisie, ale kiedyś chciałabym pójść w tym kierunku. Wiem to, bo uczestnictwo w aukcji WOŚP czy akcji Szlachetna Paczka dało mi dużo satysfakcji.

Po twoim triumfie w Wielkim Szlemie powiedziałaś, że „kluczowe było utrzymanie swoich oczekiwań na niskim poziomie”. Co to właściwie znaczy? Dlaczego w zawodowym sporcie jest to tak ważne?

– Myślę, że to zasada ważna nie tylko w zawodowym sporcie, ale generalnie w życiu. Wybujałe oczekiwania mogą spowodować, że skoncentrujemy się bardziej na celu niż na samej drodze i pracy. Przed French Open miałam ciężki okres. Na treningach grałam świetnie, wiedziałam, że mogłabym podczas meczów wygrywać właściwie z każdym, bo wykorzystałam pierwszy lockdown na pracę i zrobiłam świetny okres przygotowawczy. Ale kiedy pojechaliśmy najpierw na turniej do Nowego Jorku, potem do Rzymu, nie byłam zadowolona ani z wyników, ani z tego, jak czułam się na korcie. Podczas rozmowy z Darią, moją psycholożką, uznałyśmy, że moje oczekiwania zbyt mocno wzrosły. Dlatego przed French Open zresetowałam się w pewnym sensie. Miałam silne wewnętrzne przekonanie, że właściwie nie ma znaczenia, jak mi pójdzie – po prostu będę czerpała radość z bycia na korcie. To pomogło. Z takim nastawieniem wyszłam na pierwszą rundę z Markétą Vondroušovą. Rok wcześniej była aż w finale, więc losowanie nie było dla mnie zbyt szczęśliwe. Ale to zmobilizowało mnie jeszcze bardziej, że mogę wyjść i pokazać, bo nie mam nic do stracenia. Kluczem do całego zwycięstwa było to, że udało mi się utrzymać to nastawienie do ostatniego dnia.

Często podkreślasz pracę twojej psycholożki Darii Abramowicz. To współpraca z nią nauczyła cię zmieniać nastawienie z osiągania celów czy wygrywania na „bycie szczęśliwą, nawet w przypadku porażki”?

– Daria spowodowała, że dostrzegłam to już na tym wczesnym etapie dorosłego tenisa. Ma doświadczenie jako zawodnik, bo jest byłą żeglarką regatową, ale także jako trener i psycholog, więc stuprocentowo ufam temu, co mówi. Dzięki niej łatwiej mi się zresetować, czasami dostosować, po prostu grać w tenisa i nie przejmować się gorszymi momentami. Przyznam jednak, że bycie szczęśliwą i czerpanie satysfakcji z tego, co robię, niezależnie od tego, czy wygrywam, czy doznaję porażki, jest jednym z największych wyzwań dla sportowca i jeszcze nie udaje mi się tego osiągnąć za każdym razem.

Obok ciebie podczas turniejów są także trener, fizjoterapeuta, trener przygotowania fizycznego…

– Gdybym nie miała swojego zespołu, nie radziłabym sobie tak dobrze. Podkreślam to, bo sukces mógł mnie w pewnym momencie przytłoczyć, a dzięki nim potrafiłam znaleźć balans.

Najwięcej rakiet na treningach łamałaś pomiędzy 14. a 16. rokiem życia. To ten nastoletni etap był najtrudniejszy?

czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak Nowa Huta radzi sobie z parkiem kulturowym? Ostatni miesiąc na porządki, a potem mandaty
Następny artykułAngela Merkel. Kanclerka