A A+ A++

Bożena Schabikowska: Tak. Dodatkowo każda pora roku ma swoje prawa. Wiosna to intensywny czas wzrostu. Trzeba za tym nadążyć, bo inaczej w lipcu będzie już bardzo ciężko ją ogarnąć. Jeżeli teraz zostawisz chwasty, latem będą tak duże, że do ich wykarczowania potrzebne będzie trzy razy tyle energii. Musisz nauczyć się współgrać z przyrodą.

Zresztą, ja już zatracam pamięć życia bez winnicy. Życiem normalnego człowieka też rządzą oczywiście rytmy. Jedzie na majówkę, planuje urlop, jesienią chodzi na grzyby. Ja na grzyby nie pójdę, bo to okres, który zbiega się z winobraniem.

Lata temu żona mojego przyjaciela organizowała mu przyjęcie-niespodziankę. Niestety, wypadło to w październiku, w czasie zbiorów, 500 kilometrów stąd. Musiałabym wszystko zostawić i w dobę pokonać 1000 kilometrów. Zostałam.

Kiedy jest czas na odpoczynek?

– Gdy wszystko zamiera, dlatego nie ukrywam, że najspokojniejsza jest zima. Kiedyś tak się spracowałam, że chciałam, aby już we wrześniu spadł śnieg.

Trzeba się z tym pogodzić. Od starych winiarzy dowiedziałam się już, że w lipcu – pomiędzy jednym procesem produkcji wina a drugim – jest taki czas, kiedy można zrobić coś dla siebie. Ale ja mam wtedy turystów, więc musiałabym z tego zrezygnować.

W praktyce winiarze mają wolne od stycznia do 20 lutego. Listopad i grudzień to czas świąt, prezentów, dużej liczby zamówień. A pod koniec lutego oficjalnie zaczyna się sezon i cięcie winnicy. Wieje i dmie, a ty zaczynasz biegać między krzewami.

Sprawdziłem. Kiedy założyłaś winnicę, miałaś 28 lat.

– Na imprezie czy w wywiadzie to świetnie brzmi: prowadzę winnicę. Ale bardzo szybko posmakowałam tego, ile to pracy, miałam nawet o to do samej siebie żal. Myślałam: jestem taka młoda i w środku szczerego pola z motyką plewię krzaki, a wokoło gwiżdże wiatr. Dzisiaj już po prostu wiem, że rytm mojego życia, moje potrzeby nie współgrały z winnicą. Szarpałam się.

Dzisiaj mówisz już jednak o sobie: jestem poukładana z humorami przyrody. Jak zaszła zmiana?

– Ułożyłyśmy się. Bo musisz wiedzieć, że praca z przyrodą przypomina medytację. Przyjeżdżając tu przez trzy lata, obrywając przez trzy tygodnie pasierby [zielone pędy wyrastające z kątów liści – red.], zaczęłam sobie przypominać, że ja się praktycznie wychowałam w ogrodzie.

Całe dzieciństwo siedziałam na drzewie, ganiałam się z psem i kurami. Albo jechałam z rodzicami tutaj, w Lubuskie, na grzyby, albo na dwa tygodnie na Mazury. Zimą budowałam igloo i się do nich wdrapywałam. Podczas pracy w winnicy zaczęło to do mnie wracać.

To dlatego winnica akurat Pod Lubuskim Słońcem, a nie na przykład sandomierskim?

– Tak, mój ojciec urodził się w Świebodzinie. Potem przenieśliśmy się do Bielska-Białej, ale rok w rok wracaliśmy tutaj na wakacje. Żagle, jeziora, grzyby i lasy. Kiedy zdecydował się kupić tu ziemię na starość, podjęłam decyzję, żeby założyć na niej winnicę.

To dlatego od początku chciałam też, żeby w nazwie był region, to miejsce, które jest mi tak bliskie. Okolice Świebodzina to piękny teren. Mało ludzi, piękna w nienachalny, nie tak spektakularny jak Tatry sposób przyroda. Jest w niej elegancja, która bardzo mi odpowiada.

Czytaj więcej: Jak Francuzka zajęła się produkcją wina w Kalifornii

Pamiętasz swoje pierwsze wino?

– Tak. Nawet je jeszcze mam. Cuvée z 2008 roku.

Znalazłem jego recenzję. Jury konwentu winiarzy napisało o nim: „Fajny owoc, gładkość jeżyny i wiśni. Całość struktury ciekawa i przekonująca. Dobry krój. Oby tak dalej”. Była to dla ciebie zachęta?

– Dla mnie, ale też dla osób, które mi pomagały. Kiedy w 2006-2007 roku postanowiłam założyć winnicę, o winie nie wiedziałam nic. Skontaktowałam się więc z Polskim Instytutem Wina i Winorośli i to oni pomogli mi dobrać sadzonki, pokierowali uprawą. Kiedy wino się udało, był to dla nich sygnał tego, co można w tej winnicy osiągnąć. Okazało się, że dobór nowoczesnych odmian mieszańcowych, lepszych do trudnych lokalizacji, takich jak moja, był dobrą decyzją. Kiedy zaczynaliśmy, powiedzieli mi uczciwie: będziesz mieć tutaj przeciętne wino, od czasu do czasu medalowe. A tu okazuje się, że za wina czerwone mam już medale cztery.

A czy był to jakiś sygnał dla środowiska winiarskiego w Polsce? Nie byłaś pierwsza, winnice już istniały, ale to w końcu początki boomu.

– Okazało się, że nawet tutaj, na piachach, w lokalizacji bez szału, da się zrobić naprawdę bardzo dobre wino. Zresztą to Cuvée zapamiętam do końca życia, bo dużo mnie kosztowało.

Dlaczego?

– Przez dwa tygodnie przed zbiorami, zanim dostarczono mi specjalne siatki, prowadziłam regularną bitwę ze szpakami. Goniłam je, obwiesiłam winnicę 200 metrami niebieskiej wstążki, która miała je zniechęcić, a co okazało się bezużyteczne. Wstawałam o szóstej i broniłam tych owoców.

Ile masz dzisiaj krzewów? Ile butelek wina rocznie produkujesz?

– Do 10 tysięcy litrów wina. Jestem winnicą, którą nazywam butikową. Jeszcze do niedawna miałam 3700 krzewów, ale po ostatnim dosadzeniu hektara jest ich już 6900. Przy starym nasadzeniu z największych zbiorów udało mi się uzyskać 3500 litrów wina, po rozbudowanie liczę, że będzie to prawie drugie tyle. Produkuję od czterech do siedmiu rodzajów wina. Jak na winnicę tej skali to bardzo dużo. Mam już oczywiście klientów, którzy posmakowali wszystkich, ale są też tacy, którzy mają jeszcze sporo do odkrycia.

Poza białym i czerwonym winem produkujesz też wina musujące. Dalej uważasz, że szampany będą ważną częścią polskiego rynku wina?

– Wszystkie chłodne regiony winiarskie robią szampany, dlatego uważano, że i Polska będzie szła tą drogą. Ale ostatnie lata były tak ciepłe, że być może nie będzie takiej konieczności. Moje ostatnie hektarowe nasadzenie to już riesling, który ma większe klimatyczne wymagania.

Trzeba też pamiętać, że winorośl sadzisz na 30 lat. Chcieć szybko zmieniać nasadzenia to tak, jakby ogromny tankowiec nagle obracać w drugą stronę. Z punktu widzenia meteorologicznego kilka lat to nic, anomalia. Są więc lata, kiedy robię różowe wino, są lata, kiedy go nie robię, idę za tym, co mi przyroda daje.

Winnica i życie na wsi weryfikuje wiele rzeczy – powiedziałaś ostatnio w podcaście. Co to znaczy?

– Winnica wszystko weryfikuje. Znajomości. Przyjaźnie. Plany. Mówi stanowcze: sprawdzam. Ciach, ciach i wszystko jest jasne. Na początku bardzo dostałam w kość. Siedzenie całymi dniami w winnicy, plewienie, podwiązywanie, to była ogromna lekcja pokory.

Rzędy winorośli mają u mnie po sto metrów. Kiedy robota jest przyjemna, wszystko idzie szybko, błyskawicznie obrabiasz sto krzewów. Ale kiedy jest ciężka, na pięćdziesiątym metrze zaczynasz mieć tego dość. Przy siedemdziesiątym piątym zagryzasz zęby. A przez ostatnie dwadzieścia pięć odliczasz każdą sekundę. To uczy wytrwałości. Buduje siłę psychiczną.

Ale też uczy akceptacji. Przyjdzie przymrozek, nie dasz rady rozpalić tyle słomy, ile trzeba i musisz się z tym pogodzić. Nie ma innego wyjścia. Tak zresztą pracują wszyscy rolnicy. Z jednej strony to ludzie bardzo pozytywni, bo na co dzień pracują z roślinami, ziemią, a z drugiej bardzo pokorni wobec natury.

Bożena Schabikowska. Założycielka i właścicielka winnicy Pod Lubuskim Słońcem nad jeziorem Niesłysz. Absolwentka ASP w Poznaniu, gdzie uzyskała dyplom z malarstwa w technice papieru ręcznie robionego, oraz ASP w Krakowie na Wydziale Form Przemysłowych. Jej artystyczne zainteresowania to malarstwo wykorzystujące technikę papieru czerpanego i ceramika, projektuje też meble i wnętrza Fot.: Kamila Ernandes

Jak wyglądało twoje życie wcześniej? Spróbowałaś życia w mieście?

– Chodziłam do bielskiego plastyka, studiowałam na ASP w Poznaniu i Krakowie. Robiłam wystawy druku sitowego i tkanin artystycznych, dużo malowałam, zajmowałam się designem. Ale pochodzę z Bielska-Białej, Galicji, więc zderzenie z wielkopolską mentalnością było dla mnie trudne. Szarpałam się, czułam się obco, miasto mi nie pasowało, coś mnie uwierało, ale nie do końca to jeszcze pojmowałam.

Ale nawet tam, na studiach – zobacz, jak to się składa – końcowy dyplom z malarstwa robiłam w technice papieru czerpanego. A to technika jak praca na roli. Tniesz rośliny na kawałki, codziennie je moczysz, wymieniasz wodę, aby nie spleśniały. Nie możesz tego przerwać, nawet jeżeli miałoby to trwać kwadrans, musisz każdego dnia pojawić się w pracowni. Wytrwałam i dziś się śmieję, że dostałam magistra za wiązkę słomy.

Po studiach szukałam sobie miejsca, nie mogłam się odnaleźć, zajmowałam się projektowaniem, ale nie byłam do tego stuprocentowo przekonana. Dzisiaj więc winnica jest moim żywym obrazem. Łączę w niej miłość do przyrody i sztuki.

Kto ci pomaga?

– To ciężka fizyczna praca, szczegól … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTarget „kobieta”. Marketing na nowe czasy
Następny artykułSocial media pod kontrolą. Jak monitorować profile swojej marki?