A A+ A++
Z konsumenta zaczęło uchodzić powietrze
fot. eldar nurkovic / / Shutterstock

Wskaźniki nastrojów konsumentów od pewnego czasu przestały
się poprawiać, a w Stanach Zjednoczonych i w strefie euro wręcz się obniżyły. Tymczasem to właśnie konsumpcyjny boom
napędzany transferami socjalnymi był kołem zamachowym postcovidowego ożywienia.

Gospodarczą historię świata z ostatnich kilkunastu miesięcy
można by streścić w dwóch akapitach. Najpierw rządy zamknęły gospodarki – oficjalnie
po to, by „wypłaszczyć” falę chińskiego koronawirusa. Aby nie dopuścić do buntu
i rewolucji, postanowiły płacić ludziom za niepracowanie, czy to subsydiując
miejsca pracy (np. Polska, Niemcy), czy też po prostu wypłacając nadzwyczajne
zasiłki pracownikom, którym zabroniono pracować (USA, Kanada, Hiszpania).
Gigantyczne pieniądze na te nadzwyczajne wydatki formalnie pożyczono na rynkach finansowych, emitując obligacje skarbowe, które następnie na pniu skupiły banki centralne, płacąc za nie świeżo wykreowaną gotówkę.

Efekt był taki, że konsumenci
jako grupa mieli masę pieniędzy (i nierzadko także mnóstwo wolnego czasu),
ale nie mogli ich wydać, bo wiele gospodarek świata (zwłaszcza w Europie)
pozostawało w okowach srogiego lockdownu. To się zmieniło wiosną 2021 roku, gdy
otwarcie sektora usług wywołało konsumpcyjny boom. Zresztą już wcześniej
mieszkańcy bogatego Zachodu (i w mniejszym stopniu także Polski) zaczęli masowo
kupować dobra przemysłowe: meble, sprzęt agd i rtv czy elektronikę pozwalającą
jako tako przetrwać wymuszone zamknięcie w domach.

Konsumpcyjny impuls

Ten covidowy impuls wyzwolił potężny popyt konsumpcyjny,
któremu osłabiona koronawirusowymi restrykcjami gospodarka nie była w stanie
sprostać. Pojawiła się więc wysoka inflacja będąca efektem tego, że konsumenci gotowi
byli płacić więcej za pożądane dobra dzięki pieniądzom „dodrukowanym” przez
władze. Ten konsumpcyjny szał wczesną wiosną pozwolił na  istotną poprawę nastrojów konsumenckich, choć
o ich powrocie do stanu przedcovidowego nie mogło być mowy.

Tyle, że to jest już historią. Od czerwca miary zaufania
gospodarstw domowych już się nie poprawiają, albo wręcz ulegają pogorszeniu. W
Stanach Zjednoczonych indeks nastrojów konsumentów opracowywany przez
Uniwersytet Michigan w sierpniu nieoczekiwanie spadł z 81,2 pkt. do 70,3 pkt. i
pozostał na zbliżonym poziomie (71 pkt.) także we wrześniu. Są to wartości
typowe raczej dla okresów recesji, aniżeli ekspansji gospodarczej.

Delikatniejszą reakcję było widać w Niemczech, gdzie
gospodarkę „odmrożono” stosunkowo późno. Ale nawet
u naszych zachodnich sąsiadów w sierpniu odnotował spadek, co tłumaczono nasileniem
covidowych restrykcji  oraz przede
wszystkim rosnącą inflacją.

Polski konsument koronawirusa się nie lęka

Na tym tle pozytywnie wyróżniają się najnowsze dane z
Polski. Według badań Głównego Urzędu Statystycznego we wrześniu odnotowano
delikatną poprawę nastrojów konsumenckich
. Bieżący wskaźnik ufności
konsumenckiej (BWUK) podniósł się z -14,6 pkt. w sierpniu do -13,0 pkt.
Natomiast wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej (WWUK) odnotował wzrost
z -8,8 pkt. do -8,1 pkt. Są to rezultaty podobne jak w poprzednich kilku
miesiącach. Są one jednocześnie zdecydowanie wyższe niż w czasie zimowego
lockdownu, jak również zdecydowanie niższe niż przed marcem 2020 roku, gdy
przybierały wartości dodatnie.

Jednakże nawet w przypadku polskiego konsumenta możemy mówić
o zastopowaniu poprawy nastrojów. I trudno się temu dziwić, skoro politycy i
media głównego nurtu nieustannie straszą nas nadejściem „IV fali” i każą
przygotowywać się na ponowne zamknięcie gospodarki oraz zakazy w swobodnym
przemieszczaniu się.

To nie COVID-19, to inflacja!

Jednakże główną przyczyną spadku morale konsumentów jest
raczej nie tyle sytuacja na froncie covidowym, co narastająca z każdym miesiącem
inflacja cenowa
. Według Głównego Urzędu
Statystycznego w sierpniu wzrost cen koszyka dóbr i usług konsumpcyjnych
przyspieszył z 5% do 5,5%, osiągając
najwyższą wartość od 20 lat. A to jest tylko średnia, ponieważ każdy odczuwa
własną inflację, zależną od struktury comiesięcznych wydatków.
Najszybciej
rosną ceny paliw, energii, żywności czy podstawowych usług, więc dla wielu z nas „inflacja
odczuwalna” jest znacznie wyższa od gusowskich 5%.

„Kłusująca” inflacja nie jest problemem tylko polskim. To
część globalnych trendów. W Stanach Zjednoczonych wskaźnik CPI także rośnie w
tempie przeszło 5% rocznie. W Niemczech inflacja konsumencka zbliżyła się do
4%, a w całej strefie euro wyniosła 3%. Rosnące ceny oznaczają, że (ceteris
paribus) siła nabywcza konsumentów maleje. Tj. za tą samą stuzłotówkę możemy
kupić mniej dóbr niż rok temu.
Owszem, równocześnie w górę idą też płace, ale
to tylko średnia. Nie każdy przez ostatnie 12 miesięcy dostał podwyżkę i nie
każdemu zrównoważyła ona jego własną inflację. Bo przecież ceny rosną dla
każdego tak samo, ale też każdego uderza to z inną siłą. Ponadto (a może nawet przede wszystkim) inflacja zmniejsza siłę nabywczą oszczędności, co także negatywnie odbija się na nastrojach części gospodarstw domowych.

Konsumenci, widząc gwałtowne podwyżki w sklepach, wyraźnie
stracili ochotę do wydawania pieniędzy, co szczególnie dobrze ilustrują dane z
USA. Ale widać to także w Polsce, gdzie wysoka
inflacja wyraźnie przytemperowała popyt konsumpcyjny.  Pokazały to sierpniowe statystyki sprzedaży detalicznej,
która w
ujęciu nominalnym wzrosła o przeszło 10%, ale realnie urosła tylko o 5,4%. Oznacza
to, że deflator sprzedaży detalicznej (czyli miernik wzrostu cen w sklepach)
był najwyższy od przynajmniej 17 lat.

Dodajmy do tego inne problemy, które lata miesiąc zaczną
trapić konsumentów. Już niedługo dojdzie do kolejnych podwyżek cen gazu
ziemnego i energii elektrycznej. Szalejąca inflacja producencka (PPI) przełoży
się na wyższe ceny dóbr przemysłowych. Problemy na rynku pracy i nowe wymysłu
biurokratyczne w połączeniu z mocną podwyżką płacy minimalnej w Polsce zapewne
znów podniosą ceny usług. W rezultacie na przełomie roku inflacja CPI
najprawdopodobniej przekroczy 6%. I choć potem powinna zacząć spadać, to raczej
nie wróci poniżej 2,5-procentowego celu inflacyjnego NBP.

To wszystko w następnych miesiącach i kwartałach będzie
ciążyło popytowi konsumenckiego, który przez poprzednie miesiące nakręcał
koniunkturę. Jeśli równocześnie nie ruszą inwestycje przedsiębiorstw, to polską
i światową gospodarkę w 2022 roku może czekać istotne rozczarowanie. Na
razie ekonomiści gremialnie podnoszą prognozy dla inflacji. Będzie jednak
gorzej, gdy z tego powodu zaczną obniżać prognozy dla realnego wzrostu PKB.

Źródło:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDzieci mają głos. Jak migracja wpłynęła na ich życie, jak radzą sobie w nowym miejscu?
Następny artykułUbezpieczenie dla członka zarządu może być kosztem