A A+ A++

Problematyczna droga dojazdowa jest znacznie węższa niż zaznaczono w planach zagospodarowania miasta. Ma około 3 metry. – Chodzę z jednym małym dzieckiem, drugie mam w wózku i do tego są jeszcze dwa psy. Nie jestem w stanie bezpiecznie przejść po tej drodze – mówi Paulina Duszyńska. – Jak jedna osoba wyjeżdża z góry, to tworzy się korek, bo nie jesteśmy w stanie wjechać – dodaje.

Na planach, którymi dysponują dziennikarze Uwagi! TVN droga ma 11 metrów szerokości, według mieszkańców w niektórych miejscach nawet 16. – Gdzie są te brakujące metry, to pytanie, na które wszyscy chcemy znać odpowiedź – mówi Kamil Wojciechowski. Strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Redzie pomogli sprawdzić nam, czy służby ratownicze są wstanie przejechać przez drogę dojazdową, której współwłaścicielami są mieszkańcy.

– Jest za wąsko, dodatkowo wjazd uniemożliwia studzienka kanalizacyjna. Samochód waży ponad 13 ton. Pod górę droga musi mieć około pięciu metrów szerokości – mówi Karol Szymański z OSP w Redzie.

Co na to deweloper?

Osiedle wybudował deweloper Jerzy Dehling. To nie pierwsza jego inwestycja w Redzie. Jak to możliwe, że przedsiębiorca nie zorientował się, że miasto nie wykupiło zaznaczonej w planach drogi? I czemu miasto wydało pozwolenie na budowę?

– Urzędnik spojrzał na plan, zobaczył, że jest droga i pyk, wydał zgodę – mówi Dehling Uwadze! TVN. Teraz deweloper tymczasowo udostępnia mieszkańcom przejazd przez wykupioną przez siebie działkę. Planuje jednak zbudować na niej kolejny budynek. Oznacza to, że mieszkańcy wciąż nie mają zabezpieczonego dojazdu do posesji.

Uwaga! TVN: Deszcz pokrzyżował plany?

Wąska droga to nie jedyny problem mieszkańców osiedla na skarpie. W 2018 roku inna firma deweloperska rozpoczęła obok budowę drugiego osiedla. Od ponad roku prace na niej są wstrzymane. Wody opadowe, które przepływają przez niedokończoną budowę, powodują osuwanie się ziemi, która niszczy drogę.

– Nie ma odpływu wód opadowych, więc woda płynie z góry całą szerokością ulicy i podmywa skarpę, na której stoi budynek – mówi pani Anna. Osiedle, przez które przepływają wody opadowe, kilkakrotnie zmieniało właściciela. Spotykaliśmy się z szefem spółki, która odkupiła niedokończoną inwestycję od wcześniejszych właścicieli.

Inwestora zapytaliśmy, czy budynkowi, który stoi najbliżej osuwającej się skarpy, grozi katastrofa budowlana. – Nie ma takiej możliwości, bo to jest grunt trwały, a nie nawieziony do budowy – przekonuje Janusz Hirsch, pełnomocnik zarządu spółki „Leśne Zacisze”. I dodaje: – Jeśli coś by było nie tak, to byłoby palowanie i wykonawca uwzględniłby to w kosztorysie. A starostwo na pewno nakazałoby zrobić badania geologiczne.

„Jary stanowiły naturalną retencję”

Na rozmowę z dziennikarzami zgodził się burmistrz Redy. Pokazał nam plany, na których widać, jak trudne pod względem budowlanym jest miejsce, gdzie powstaje nowe osiedle. Podkreślił też, że w uchwale rady miasta o nowym zagospodarowaniu tego terenu zalecono, aby nowe osiedle nie ingerowało w rzeźbę terenu, którą stworzyła natura.

– Na mapie widać, że był tam potężny i głęboki jar. Cały ten teren został zasypany. Te potężne jary stanowiły swego rodzaju retencję. Powstały tam chyba cztery budynki wielorodzinne i zaczął się problem. Wody opadowe, przy dużych nawalnych deszczach, powodują spłukiwanie gruntu, który ostatecznie zanieczyszcza drogę publiczną. Robimy całe akcje, żeby to później czyścić, bo stanowi to zagrożenie bezpieczeństwa ruchu – mówi Krzysztof Krzemiński.

– Kupując bloki, sprawdziłem, czy budynki są prawidłowo usytuowane, zgodnie z pozwoleniem na budowę i są w stu procentach, więc nie mogą być wybudowane na jakimś jarze, czy ujściu wodnym. To jest nieprawda – twierdzi Janusz Hirsch.

Obecny inwestor nowego osiedla nie poczuwa się do winy

Obarcza odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację z wodami opadowymi pana Jerzego, który wybudował wcześniej trzy bloki na skarpie. – Kilkanaście lat temu odprowadził wody opadowe na działkę, którą kupiłem. Jakbyśmy zapytali, gdzie w planie zagospodarowania usytuowane są jego wody opadowe, to ich nie ma – przekonuje Janusz Hirsch.

Jednak według pana Jerzego, wybudowane przez niego bloki na skarpie mają wykonany specjalny system odwadniający. Polega on na tym, że wody opadowe trafiają do gruntu, który ma je wchłaniać. – Nie mieliśmy żadnego problemu z wodą. Problem jest taki, że z inwestorem tamtego osiedla trzeba uzgodnić, żeby zrobił mur oporowy, żeby woda, która leciała w jarze, nie spływała razem z piachem i nie zasypywała naszej działki – odpowiada Jerzy Dehling.

Dlaczego nie można zakończyć nowej budowy?

– Dla jego inwestycji mamy zrobić mur oporowy? Na kwotę około 1 mln zł. Dać mu. Zaproponowaliśmy mu, że odkupimy tę działkę, zrobilibyśmy plac zabaw i puścili drogę jak wcześniej. Nie byłoby żadnego problemu, ale on wymyślił, że to jest jego inwestycja życia – mówi Janusz Hirsch. I dodaje: – Dawaliśmy mu 100 tys. więcej niż on dał. Wydaje mi się, że powinien to zrobić dla dobra mieszkańców, których on reprezentuje, na których już zarobił. Ale wiadomo, że ceny mieszkań poszły w górę i chciałby teraz wybudować blok i zarobić więcej.

Nowa budowa nie może być od roku zakończona, bo pan Jerzy nie pozwala wjeżdżać na swój teren ciężkim sprzętem budowlanym drugiemu deweloperowi.

Czytaj też:
Uwaga! TVN: Żyje w warunkach urągających ludzkiej godności. Jego los nikogo nie obchodzi

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak superinteligencja może kolonizować wszechświat?
Następny artykułSkuteczny finisz Atletico w szalonym meczu z Valencią [WIDEO]