A A+ A++

Szpital jednoimienny w małym mieście. Pracuje w nim Teresa, 48-letnia pielęgniarka z prawie 30-letnim doświadczeniem. Opowiada o tym, jak wyglądało przekształcenie szpitala ogólnego w jednoimienny w przypadku jej placówki. – Dostałyśmy informację, że szpital zostaje przemianowany i na tym się skończyło. Nie miałyśmy żadnych szkoleń odnośnie ubioru, zabezpieczenia, żadnych dodatkowych procedur. Rzucili nam w kartonach kombinezony, ochraniacze na buty. I radźcie sobie! A kto sobie nie poradzi, jego problem. Szefostwo nie dało nawet maseczek z filtrem HP, o co walczyłyśmy. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

Na ścianie wisiała karteczka z informacją, że pielęgniarki z oddziału Moniki przechodzą na oddziały covidowe zgodnie z zapotrzebowaniem tych oddziałów. Bez żadnego podpisu, bez żadnej pieczątki. Potem naczelna pielęgniarka szpitalna dopisała mazakiem: dwie pielęgniarki na chirurgię, dwie na reumatologię itd.

Wieczorem dostawały SMS-a na prywatną komórkę: „Przyjdziesz następnego dnia na nasz oddział?”. Niewyspana, zlękniona, bo nie wiedziała, co ją czeka, zjawiała się w szpitalu w miejscu, do którego ją przydzielili. Okazywało się, że nie ma dla niej ochraniaczy na buty. Może w pogotowiu, może na wewnętrznym? Dzwoniła, szukała. Jak nie było maseczek chirurgicznych, zakładałam zwykłą, trudno. Dyrektor szpitala powiedział: „To jest wojna i musicie wytrzymać!”.

Do przekształcenia szpitala w covidowy nie przygotowano ani personelu, ani infrastruktury. Oprócz zawieszonych na korytarzach folii malarskich, które miały oddzielać jednych pacjentów od innych, dyrektor nie pomyślał o żadnych zabezpieczeniach. Nie wprowadzono żadnych dróg czystych i brudnych, żadnych zapór. To pielęgniarki oddziałowe, nie szefowie placówki, martwiły się, żeby wydzielić jakiś kącik na czyste pomieszczenie.

Coraz więcej nekrologów

Na stronie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych niemal codziennie od początku listopada pojawiają się nekrologi. „Z ogromnym żalem zawiadamiamy o kolejnej pielęgniarce, która zmarła po zakażeniu koronawirusem SARS-Cov2”. Dalej imię i nazwisko, nazwa miejsca, w którym pracowała i wiek.

Pod nekrologiem 68-letniej pielęgniarki z Centrum Medycznego w Łańcucie internauci pytają, czemu osoba, która powinna być już na emeryturze, nadal pracowała. „Szanujmy się, nie pracujmy do śmierci” napisała jedna z pielęgniarek.

Ale wiadomo, że zatrudnianie starszych pielęgniarek jest bardzo częste. W Polsce średnia wieku w tym zawodzie to 52 lata. Aż 26 proc. pielęgniarek to osoby powyżej 60. roku życia.

W czasie pandemii są zaliczane do grup najwyższego ryzyka. W Polsce stanowią 10-15 procent wszystkich zakażonych.

Czytaj: „Pracujemy jak przy taśmie. Liczba pogrzebów nas przytłacza. Już nie dajemy rady, musimy odmawiać”

Nic dziwnego, że po przekształceniu szpitala w Drezdenku na covidowy na początku października z pracy odeszło 100 ze 160 pielęgniarek. Większość z nich była w wieku emerytalnym. Nie przekonało ich nawet wyższe wynagrodzenie, 50-procentowy dodatek do pensji wypłacany personelowi zajmującemu się pacjentami z Covid-19.

Maciej Bak, prezes drezdeneckiego szpitala, stwierdził: – Pielęgniarki na etacie mogłyby zarabiać łącznie około 10 tys. zł miesięcznie, a pielęgniarki na kontrakcie nawet 20 tys. zł. Już mieliśmy nawet umowy przygotowane. Mamy nadzieję, że pielęgniarki zdecydują się jednak wrócić i za takie pieniądze pracować – mówił dziennikarzom „Gazety Lubuskiej”

Prezes Bak zapomniał, że pielęgniarki, które odeszły, były zatrudnione w oparciu o umowy cywilno-prawne, które nie gwarantowały żadnych praw pracowniczych.

Nowy oddział dla pacjentów z COVID-19 powstaje w budynku Szpitala Specjalistycznego nr 1 przy ul. Żeromskiego 7 w Bytomiu Fot.: Andrzej Grygiel / PAP

Krystyna Ptok: „Nasz rząd zmarnował trzy miesiące wakacji”

Pielęgniarki narzekają też na pacjentów, ich zdaniem nieodpowiedzialnych w dobie pandemii. 42-letnia Anna, położna na oddziale ginekologiczno-położniczym w szpitalu wojewódzkich na Lubelszczyźnie, nie może się nadziwić egoistycznemu podejściu społeczeństwa. – Pacjentki robią wszystko, żeby nie przyznać się do tego, że są z kontaktu, z kwarantanny. Myślą, że jak wezmą pięć tabletek paracetamolu na zbicie gorączki, to załatwia sprawę. Nie myślą, że prędzej czy później to wyjdzie, że są zakażone albo w grupie ryzyka.

Dlaczego kłamią prosto w oczy? – Nie chcą być przewiezione do szpitala covidowego. Najbliższy jest 100 kilometrów od naszego, więc daleko. Boją się, że zostaną odcięte od rodziny, że po drodze coś się może wydarzyć, że w innym mieście nikogo nie znają i zostaną same. Rozumiem obawy, ale nie można tak myśleć, a raczej nie myśleć o innych. Jeśli pacjentka powiedziałaby prawdę, miałabym czas, żeby założyć kombinezon, maskę, zastosować odpowiednie procedury postępowania – mówi Anna. – Pomijam osoby, które uważają, że nie ma takiego zjawiska jak covid, że to jakaś reklama, nagonka. Nie wierzą w testy, nie chcą ich wykonywania. Cały czas musimy tłumaczyć, dlaczego coś robimy.

– Z pełną odpowiedzialnością mówię, że nasz rząd zmarnował trzy miesiące wakacji. Nie wiem, na co myśmy liczyli. Wszyscy epidemiolodzy mówili o fali wzrostu zachorowań jesienią i o tym, że najwięcej zgonów będzie w styczniu przyszłego roku. Poruszamy się po bardzo cienkiej linie. Dyrektorzy placówek z dnia na dzień są informowani, że mają przekształcić szpitale w covidowe. Muszą wyposażyć izolatki w toalety, natryski. A teraz zdarzają się sytuacje, że pacjenci-mężczyzni dostają kaczkę i mocz zlewają do basenu. Nie mogę tego słuchać – mówi Krystyna Ptok, szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Dodaje:

– Pacjenci widzą, że opieka nie jest na takim poziomie, jakiego by oczekiwali. Płacą składki, a tu nie ma kto im pomóc. Mówią, że personelu nie widać. Jeśli ja jestem tylko z jedną koleżanką na oddziale 80-osobowym covidowym i reanimujemy któregoś z pacjentów, to rzeczywiście może nas nie być przy innych pacjentach, nie rozdwoimy się.

Pielęgniarka na oddziale covid: „Zazdrościłam pacjentowi wody”

A jak wyglądało wsparcie wojska? Pytam Monikę, pielęgniarkę z województwa wielkopolskiego, a ona wybucha śmiechem. Na jej dyżur przyjechał wojskowy „do pomocy”. – Jeżeli tak wygląda nasza armia, to pogratulować zwierzchnikowi, jeśli będzie wojna. Ten wojskowy, chłop silny, ale co z tego? Tego nie zrobi, bo się brzydzi, tamtego nie zrobi, bo za ciężko. Nie pomoże mi w przełożeniu na bok 80-kilogramowego pacjenta, bo nie wie, jak się za to zabrać. A ja, drobna, niska, 52 kilogramy, muszę mieć siłę, nikt za mnie tego nie zrobi. W pewnym momencie ten nasz żołnierz padł, zdjął kombinezon i powiedział, że nie da rady.

Potem stwierdził, że oni to są od liczenia łóżek, przewożenia pacjentów w łóżkach na badania i ewentualnie przenoszenia toreb pacjentów z izby przyjęć na oddział. Tłumaczyli się, że nie są przeszkoleni do niczego więcej. A my jesteśmy przeszkolone? Mnie nikt nie pytał, czy będę potrafiła pracować na innym oddziale, gdzie zostałam wezwana. Nie znałam struktury, pomieszczeń.

– Wie pani, co było największą porażką w moim zawodowym życiu? – mówi mi Monika. – Kiedy poiłam pacjenta i zazdrościłam mu, że on pije. Odeszłam od łóżka i poleciały mi łzy. Pomyślałam: do czego to doszło, że zazdroszczę pacjentowi wody? W jakim miejscu życia ja jestem? Pot leci po tyłku, kleją się włosy, bielizna. Przyłbica paruje, nic nie widać. Raz jest sucho w gardle, za chwilę jestem bliska omdlenia. Kto nie wierzy, jak trudne jest noszenie kombinezonu, niech pochodzi w nim cztery, pięć godzin. Już nie jedenaście, jak ja na dyżurze, kilka razy w tygodniu.

Wspomina, jak na początku pandemii oglądała filmiki, na których chińskie pielęgniarki siadały pod szpitalnymi ścianami w kombinezonach. Były wykończone, bez sił. Wydawało jej się to obrazkiem z filmu science fiction. Teraz widzi podobne obrazki w swoim powiatowym szpitalu. Siadają na chwilę i wracają szybko do obowiązków, bo nie ma czasu na dłuższe przerwy.

Pacjenci śnią im się po nocach. Nie pomagają tabletki nasenne. Czy wszystko zrobiłam tak jak powinnam? Kiedy będę mogła odpocząć? – Mam porównanie do drugiej placówki, w której jestem zatrudniona. Pracodawca robi co może, aby o nas zadbać i to nie chodzi nawet o pieniądze, ale podejście. U mnie w szpitalu urlopy są wstrzymane do odwołania. Pracodawca tylko grozi i dokłada obowiązków, w ogóle z nami nie rozmawia. Nauczyciele dostają różne dodatki, urlopy zdrowotne. Lekarze mają godziwe pensje, policjanci i strażacy wcześniejsze emerytury. A my co? – pyta retorycznie Monika.

Czytaj także: Kwarantanna to fikcja. System ochrony zdrowia nie działa

Spór zbiorowy polskich pielęgniarek

Przemęczone, sfrustrowane postanowiły zagrozić rządowi sporem zbiorowym. – Nie jesteśmy w stanie w ten sposób funkcjonować. Nie dotrwamy do szczepionki, jeśli będzie panował taki chaos. Kolega ostatnio do mnie dzwonił i pytał, czy skoro miał się uczyć obsługi respiratora na kursie online, to niedługo dostanie zdjęcie cockpitu F-16 i ktoś mu powie, że ma go pilotować? Śmiech przez łzy – stwierdza Krystyna Ptok, szefowa związku pielęgniarek i położnych. – Koleżanki w oddziałach zakaźnych opowiadały mi, że kiedyś wisiały tam tablice ze schematami postępowania. Miały za obowiązek, jak strażacy, ćwiczyć zdejmowanie i zakładanie kombinezonów. Jedna się rozbierała, a dwie ją obserwowały, czy ona nie popełnia błędu. Teraz nie ma czasu na takie szkolenia.

Warszawa, 26.01.2018. Minister zdrowia Łukasz Szumowski (C), prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych Zofia Małas (3P) i przewodnicząca OZZPiP Krystyna Ptok (2L) podczas spotkania z przedstawicielami Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, 26 bm. w siedzibie OZZPiP w Warszawie. Fot.: Stach Leszczyński / PAP

Krystyna Ptok wymienia kolejne zastrzeżenia wobec Ministerstwa Zdrowia i rządu: – Nie rozumiem, czemu na Stadionie Narodowym procedury wycenione są 3-krotnie wyżej niż gdzie indziej. Tam leżą przecież pacjenci w lżejszym stanie. Nie rozumiem tego, dlaczego tych środków nie przeznaczy się na infrastrukturę w szpitalach? Czemu nie powiedziało się latem szpitalom, żeby przygotowywały się na jesienną falę? Dlaczego w szpitalach klinicznych są blokady etatów? Dlaczego mówi się o brakach personelu, a według Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych na 5 tysięcy w tym roku wydanych praw do wykonywania zawodu zatrudniono tylko 997 pielęgniarek? Gdzie są pozostałe? Przecież nie wszystkie wyjechały za granicę.

1 listopada część pracowników ucieszyła się, że dotychczasowy dodatek 50 proc. pensji zasadniczej brutto przysługujący za kontakt z osobami zakażonymi i podejrzanymi o „covid” zostanie zastąpiony 100-procentowym dodatkiem brutto i rozszerzony na kolejne grupy personelu medycznego. Takie polecenie NFZ-owi wydał minister zdrowia.

W podobnym czasie, bo od 28 października procedowana w Sejmie była ustawa covidowa, która miała rozszerzyć grupę medyków otrzymujących dodatkowe 100-procentowe świadczenie z tytułu kontaktu z osobami zakażonymi i podejrzanymi o „covid”. Była radość, ale po chwili przyszło rozczarowanie.

3 listopada przegłosowaną przez Sejm ustawę podpisał prezydent Andrzej Duda, po czym posłowie PiS zorientowali się, że przez pomyłkę (sic!) przyjęli również senacką poprawkę, wedle której dodatki przysługiwałyby wszystkim pracownikom ochrony zdrowia.

Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki ogłosił, że gdyby ustawa weszła w życie w takim kształcie, zrujnowałaby budżet Ministerstwa Zdrowia. PiS postanowił nie publikować podpisanej przez prezydenta ustawy.

Jednocześnie rozpoczęły się prace nad nowelizacją, która miała „błędy” naprawić. Prawdopodobnie obie ustawy wejdą w życie w jednym czasie. Co więcej,

– Jest taki bałagan prawny, że trudno się w nim połapać. Szczerze mówiąc, jestem w szoku, jak to wygląda. Byłam przyzwyczajona do takiego biegu prawa w Polsce, że jeśli ustawa z Sejmu trafiała do prezydenta, to w ciągu dwóch tygodni następowała publikacja. W tej chwili posłowie mówią, że coś zginęło, coś przeoczyli, że zdecydowali o niepublikowaniu prawa. Czegoś takiego dotąd nie było. Żadna ekipa nie zdecydowała się na schowanie ustawy i to takiej, która tak bardzo wpływa na morale pracowników zdrowia, która jest tak bardzo przez nich oczekiwana – mówi Krystyna Ptok, Przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.

Na początku listopada pielęgniarki żartowały i zastanawiały się, czy przy takim bałaganie prawnym mogą spodziewać się podwójnych 100-procentowych dodatków: jednego z NFZ-u, drugiego z ustawy covidowej. Póki co żadnego z nich nie zobaczyły na swoich kontach a mamy koniec listopada. Czują się ignorowane i oszukane. Monika nie przebiera w słowach: – Niech w d… wsadzą sobie te oklaski z wiosny. Nie potrafią nas zmotywować w żaden sposób.

– Najbardziej radykalnym pomysłem jest składanie prawa do wykonywania zawodu, ale będziemy jeszcze kolegialnie ustalać formę strajku. Chcemy zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia i polepszenia naszych warunków pracy, tak by zainteresować osoby młode studiami na kierunkach pielęgniarskim i położniczym i podejmowaniem pracy w zawodzie– mówi Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.

Czy wszystkie pielęgniarki się zdecydują, trudno powiedzieć. Monika jest przekonana: – Nie zawaham się, bo jeśli my nie zawalczymy o siebie, to nikt za nas tego nie zrobi. A jesteśmy u kresu wytrzymałości. Przypomina, żebym nie używała w tekście jej prawdziwego imienia i nazwiska, bo straci pracę. Dyrektor jej szpitala zrobił już jeden pokazowy „proces” – pielęgniarce, która domagała się (nawet nie w mediach, ale w wąskim gronie pracowników) wprowadzenia jakichś zasad BHP, procedur, ludzkiego traktowania.

Epilog dla tych oficjalnie bez kontaktu z pacjentem covidowym

Anna, pielęgniarka z województwa lubelskiego też jest sfrustrowana kilkoma miesiącami w stresie i lęku. Przez jej oddział przewinęło się już dziesięcioro pacjentów z pozytywnym wynikiem na koronawirusa. Nie wiadomo, ilu miało covid, ale nie było pod tym kątem zdiagnozowanych. Ona z braku objawów nie miała zrobionego ani jednego testu. Ordynator zadawał jej jedno pytanie: „Czy w czasie kontaktu z zakażonym nosiłaś maskę?”. Nosiła, oczywiście nosiła. Było po problemie.

Jeśli jakaś pielęgniarka przez kilka dni gorączkowała, to wtedy zabierano ją na diagnostykę, ale moment zrobienia testu odwlekano jak najdłużej się dało. Każde ręce do pracy potrzebne. – Pracy mnóstwo, a żadnego, podkreślam, żadnego dodatkowego wynagrodzenia nie dostałam! Co więcej, na początku roku dyrektor szpitala chciał nam, pielęgniarkom, obciąć pensje o połowę. Tłumaczył, że solidarnie uratujemy szpital z długów. Związki zawodowe przez kilka miesięcy walczyły, aby do tych obniżek wynagrodzeń nie doszło i na szczęście się udało – mówi, ale w jej głosie nie słychać choćby odrobiny satysfakcji.

Czytaj także: Minęło 8 miesięcy pandemii, a rząd nadal nie wie, co planuje

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŚmiertelny wypadek na DK43. Nie żyje kierowca auta, które zderzyło się z ciężarówką
Następny artykułIm większe logo, tym lepiej się sprzedają – maseczki, które krzyczą „jesteśmy luksusowe!”