A A+ A++

Trzeba też pamiętać, że scenariusze dotyczące przyszłości to nie są scenariusze, które muszą się wypełnić, do których nieuchronnie zmierzamy. Optymizm technologiczny opiera się na założeniu, że możemy prognozować przyszłość na tyle wcześnie, żeby móc ją zawczasu zmienić. Scenariusze są po to, żebyśmy my jako społeczeństwo, czy też jako ludzkość lub po prostu jako jednostki, zastanowili się nad tym, czy to jest przyszłość, jakiej chcemy. Czy np. chcemy żyć całkowicie w świecie cyfrowym, w świecie lustrzanym? Czy chcemy być w przyszłości zamknięci w komorach, czy cały czas w goglach i w ogóle nie odczuwać świata fizycznego? Teraz jest ten moment, kiedy mamy na to wpływ.

Ostatnio wszyscy mówią o filmie „Nie patrz w górę”, w którym naukowcy próbują się przebić z informacją, że z prawdopodobieństwem 99,7% w Ziemię uderzy kometa, i nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Dlaczego ludzie potrafią ignorować bardzo prawdopodobne scenariusze?

– Jest coś takiego, co się nazywa efektem Kasandry. To znane zjawisko w prognozowaniu przyszłości. W mitologii greckiej Kasandra była córką Priama króla Troi, w której zakochał się Apollo i jako dar miłości dał jej zdolność przewidywania przyszłości. Kasandra jednak nie odwzajemniła jego miłości i Apollo, który jak wiemy był bogiem bardzo porywczym, powiedział „zostawię ci ten dar, ale nikt nie będzie wierzył w twoje przepowiednie”.

I Kasandra była wieszczką, której nikt nie wierzył. Przepowiedziała upadek Troi, ale nikt jej nie uwierzył. Tak też bywa w prognozowaniu przyszłości. Jako ludzie mamy w sobie tendencję, by mówić „to się nigdy nie wydarzyło, więc to się nigdy nie wydarzy”. Chociaż znamy z historii ludzkości miliony rzeczy, które się wydarzyły po raz pierwszy.

Osobiście nie wierzę też w czarne łabędzie. Czarne łabędzie to kolejne zjawisko w prognozowaniu przyszłości. Polega na tym, że dany scenariusz jest tak nieprawdopodobny, że teoretycznie nie ma szans się wydarzyć, ale jak się wydarzy to będzie miał gigantyczne konsekwencje. Nie wierzę w coś takiego, uważam, że jeśli odpowiednio dokładnie, odpowiednio szeroko analizuje się czynniki zmian, to niemal każdą rzecz można przewidzieć. Obecna pandemia, która jest przez niektórych uznawana za czarnego łabędzia, tak naprawdę nim nie jest. Mieliśmy całą masę pandemii w ogóle w historii ludzkości, a w XXI wieku co najmniej kilka dużych epidemii przed pandemią Covid-19: świńska grypa, Zika w Ameryce Południowej, koronawirus. Pandemie będą się zdarzały, bo są naturalną konsekwencją utraty bioróżnorodności, zmian klimatycznych, tego, że człowiek wchodzi w obszary, gdzie go wcześniej nie było.

Jest taka fantastyczna książka „Strefa skażenia” Richarda Prestona z 1996 roku, reportaż poświęcony pandemii wirusa Eboli. Preston napisał w niej wtedy, że pandemie tego typu będą się zdarzały coraz częściej, ponieważ Ziemia ma swój układ immunologiczny i w ten sposób reaguje na niszczycielską działalność człowieka. Potem były wystąpienia Billa Gatesa, ale nikt tym prognozom nie wierzył, nikt się na to nie przygotował. I teraz też musimy pamiętać, że tego typu pandemie będą zdarzały się coraz częściej, tylko my to zgodnie z efektem Kasandry to wypieramy i mówimy sobie „nie, to się nie wydarzy”.

,,Wiek paradoksów''


,,Wiek paradoksów”

Fot.: Materiały prasowe/Wydawnictwo Znak

Wydaje się też, że na dobre i złe, zrezygnowaliśmy z utopijnego myślenia o przyszłości, raczej dominują dystopijne wizje, ale i one przeniosły się z literatury filozoficznej czy naukowej do science-fiction. I może dlatego też tych przestróg nie bierzemy poważnie.

– Według Kevina Kelly’ego, bardzo ważnego myśliciela zajmującego się technologią, z którym się tu zgadzam, rzeczywiście mamy tendencję do patrzenia na technologię w dwóch wymiarach – albo jest to utopia albo dystopia. Albo technologia rozwiąże wszystkie nasze problemy i będziemy żyli w krainie wiecznej szczęśliwości, albo świat się zawali, czeka nas rzeczywistość Mad Maxa, walka o zasoby. Tak naprawdę jednak ani utopia, ani dystopia nie jest prawdopodobnym scenariuszem. W odniesieniu do technologii dużo bardziej prawdopodobna jest protopia. Pro – od progres, czyli postęp.

W krótkim okresie, o czym zresztą pisał Lem, technologia generuje problemy. Każda technologia jest jednocześnie i dobra, i zła – rozwiązuje problem, ale generuje kolejny. W krótkim okresie widzimy przede wszystkim problemy, stąd ta dystopijna wizja przyszłości. Ale w długim okresie jako społeczeństwo się zmieniamy, nie tylko w wymiarze technologicznym, ale też w wymiarze społecznym. Jeszcze sto czy sto dziesięć lat temu my kobiety nie mogłybyśmy głosować, nie mogłybyśmy się uczyć, nie mogłybyśmy chodzić na studia. Jeszcze dwieście lat temu powszechnie stosowane były tortury. Dokonujemy zatem także postępu społecznego. I dlatego najbardziej realnym spojrzeniem na postęp technologiczny jest właśnie protopia – w krótkim okresie nawarstwiają się problemy, wydaje się, że nas one przytłaczają, ale w długim okresie jednak technologia nam pomaga.

A co nas czeka w 2022 roku? Jakie według pani są największe zagrożenia i największe wyzwania, przed którymi stoimy?

– Jeśli chodzi o kwestie społeczne to trendem, który najbardziej mnie martwi, jest polaryzacja i utrata spójności społecznej. Spójność społeczna to jest coś, co pozwala nam trwać, co zapewnia dobrobyt, dobrostan, społeczeństwo obywatelskie, to, że członkowie społeczeństwa mają równy dostęp do zasobów, że partycypują w różnego rodzaju działaniach. Niestety widzimy od jakiegoś czasu, a pandemia to bardzo mocno nasiliła, że spójność społeczna zanika, pęka i następuje coś, co się nazywa wtórną trybalizacją.

Ludzie zaczynają zajmować dwa przeciwległe bieguny, wydaje im się, że nic ich zupełnie nie łączy z tymi, którzy są po przeciwnej stronie i ze sobą walczą. W perspektywie długoterminowej jest to bardzo niebezpieczne. To się nie dzieje tylko w Polsce, bo wystarczy popatrzeć na to, co się działo niedawno w Amsterdamie, co się dzieje we Francji, Stanach Zjednoczonych itd. To trend ogólnoświatowy. Wynika on w ogromnej mierze z postępującej technologizacji naszego życia, z algorytmizacji, z tego, że się zamykamy w bańkach. A gdy funkcjonujemy w bańkach docierają do nas informacje tylko z naszego obszaru zainteresowań, wydaje nam się, że wszyscy myślą tak samo. W momencie, gdy do tej bańki dostanie się coś innego, przeraża nas to. Człowiek jest skonstruowany w taki sposób, że na strach albo zagrożenie reaguje na dwa sposoby. Po angielsku to się nazywa fight or flight, albo walczy, albo ucieka. Dzisiaj widzimy bardzo intensywną walkę – widać to zarówno w internecie, w mediach społecznościowych, gdzie poziom debaty publicznej jest dramatyczny – ale też na ulicach.

Ostatnie sceny z Amsterdamu były przerażające. W perspektywie długoterminowej to jest bardzo niebezpieczne zjawisko z tego powodu, że jako świat stoimy przed ogromnymi wyzwaniami: wyzwaniami związanymi z transformacją klimatyczną, z brakiem zasobów, z rozwojem technologicznym, czyli z rozwojem sztucznej inteligencji, inżynierią genetyczną. To są obszary, które powinniśmy rozwiązywać wspólnie.

Jednak w momencie, kiedy stoimy na dwóch przeciwległych końcach barykady, to po prostu nie ma żadnej wspólnoty. Robiliśmy ostatnio bardzo ciekawe badanie na reprezentatywnej grupie Polaków i zadaliśmy w nim pytanie: „Czy uważasz, że istnieją pewne wartości wspólne dla wszystkich ludzi”. 71% Polaków odpowiedziało, że tak. Po drugie, poprosiliśmy ludzi, żeby zadeklarowali swoje poglądy: żeby określili, czy mają poglądy bardziej konserwatywne, czy liberalne. Okazało się, że nie ma statystycznie istotnej różnicy pomiędzy ludźmi o poglądach konserwatywnych i poglądach liberalnych – jedni i drudzy uważają, że tak, istnieją wspólne wartości. Te najważniejsze wartości, które Polacy wymieniają, to zdrowie, rodzina, bezpieczeństwo, ale też tolerancja, szacunek.

Niestety media również podbijają polaryzację, bo ona niesie ze sobą emocje. A jak mamy bardzo silne emocje, to spędzamy więcej czasu w danym medium, bo chcemy się uspokoić. A jak spędzamy więcej czasu w danym medium, to medium zarabia więcej pieniędzy. W interesie mediów nie jest więc uspokajanie nastrojów, tylko właśnie ich podbijanie. Natomiast, tak jak powiedziałam, to powinno się zmienić, powinniśmy wszyscy brać odpowiedzialność za świat, w którym jesteśmy. I wydaje mi się, że powinno być więcej dyskusji na temat wspólnoty wartości.

Natalia Hatalska, fot. Renata Dąbrowska


Natalia Hatalska, fot. Renata Dąbrowska

Fot.: Renata Dabrowska / Materiały prasowe/Wydawnictwo Znak

Czy pandemia jeszcze pogłębiła polaryzację dlatego, że jak pisze pani w książce, podczas kolejnych lockdownów ogromna część naszego życia przeniosła się do świata lustrzanego?

– Tak jak wspomniałam, jedną z przyczyn polaryzacji jest postępująca technologizacja naszego życia. Wynika to z tego, że technologia z założenia jest zero-jedynkowa. Natomiast nasz świat, świat człowieka, świat fizyczny, jest światem milionów odcieni szarości.

Badania mówią, że istnieje coś takiego jak „techno ja”, czyli technologicznie zapośredniczone „ja”. Nasz kontakt dziś jest technologicznie zapośredniczony: nawet my teraz nie siedzimy sobie razem w kawiarni, nie pijemy kawy, nie gadamy sobie przy stoliku, tylko rozmawiamy przez Skype’a.

Badania wskazują, że im bardziej zapośredniczony kontakt, tym bardziej zmienia się nasza tożsamość. Zmienia się w kierunku „techno ja”, które buduje płytsze relacje i jednocześnie ma obniżony poziom empatii. Bardzo łatwo potraktować drugiego człowieka jak rzecz w internecie, bo my nie widzimy jego twarzy, nie znamy jego historii, jest dla nas po prostu ikonką, awatarem. Już Milgram dawno temu udowadniał, że poziom empatii w nas spada, a okrucieństwo wzrasta w sytuacji, kiedy ktoś jest od nas oddalony i fizycznie, i psychicznie. Jesteśmy wtedy w stanie przekraczać pewne granice, których byśmy nie przekroczyli w bezpośrednim kontakcie. I to jest kolejny trend, który nas czeka, i to nie tylko w 2022 roku, ale i w kolejnych latach, świat lustrzany, czyli metawersum, całkowite przeniesienie się do świata cyfrowego. To istotne zagrożenie dla nas.

Z jednej strony oczywiście jest to szansa, która nam ułatwia komunikację, kontakty, możliwość robienia rzeczy, których nie jesteśmy w stanie robić fizycznie, bo właśnie jest np. pandemia, ale z drugiej strony ma to negatywny wpływ na kontakty międzyludzkie i strukturę społeczną.

I to jest trend dominujący? Nie będzie przeciwwagi, np. w postaci tego, że po pandemii ludzie zatęsknią za kontaktem z żywym człowiekiem i za światem składającym się z miliona odcieni szarości?

– Ludzie tęsknią za tym światem. To nie jest tak, że ludzie nie tęsknią, chociaż często sobie tej tęsknoty nie uświadamiają. Świat cyfrowy jest ciągle jeszcze światem płaskim, opiera się na wzroku i na słuchu. Ja nie mogę teraz pani dotknąć, nie możemy sobie podać ręki i poczuć swoich dłoni, nie wiem, jaka jest przestrzeń wokół pani.

A my jako ludzie mamy swój własny interfejs. Gdyby nas porównać do maszyny to naszym interfejsem jest przede wszystkim nasza twarz i to, że możemy patrzeć sobie w oczy, że na tej twarzy pojawiają się emocje. W świecie cyfrowym nie możemy tego zrobić, pani patrzy pewnie na mnie a ja patrzę na panią, ale mijamy się wzrokiem, nie możemy sobie spojrzeć w oczy. Czasami też połączenie jest tak słabe, że zupełnie nie widzimy swoich emocji, czasami ludzie wyłączają kamerki. I faktycznie jest tak, że ludzie tęsknią za wielozmysłowością w internecie. Dzisiaj dotyk jest takim Świętym Graalem spółek technologicznych.

Z jednej strony coraz bardziej przenosimy się do świata cyfrowego, z drugiej strony jest w nas tęsknota za światem fizycznym. Tyle że świat cyfrowy jest zwyczajnie prostszy. Pozornie bardziej atrakcyjny, łatwiejszy w komunikacji, łatwiejszy w użyciu, bo świat fizyczny łączy się np. z odrzuceniami, z problemami, z życiem – życie tak wygląda – nie jest idealne. A w świecie cyfrowym możemy być idealni, wystarczy spojrzeć na media społecznościowe, jaki tam mamy wizerunek.

A chciałam jeszcze wrócić do tego, że jesteśmy zamknięci w swoich bańkach i nie jesteśmy zdolni zająć się wspólnymi problemami. Firmy technologiczne podejmują jednak pewne decyzje w miarę działania. Co się właściwie takiego stało, że my tych poważnych decyzji i na poziomie państwowym i na światowym nie podejmujemy?

– Z jednej strony w naszym zachodnim świecie mamy dosyć huraoptymistyczne podejście do technologii. Pojawia się jakaś technologia i my ją przyjmujemy, mówimy „wow, super”, i już ją wdrażamy, nie zastanawiamy się nad konsekwencjami. Z drugiej strony, nie jesteśmy w stanie przewidzieć konsekwencji wdrożenia danej technologii ze względu na to, że one są ultra skomplikowane.

Na początku XXI wieku zaczęliśmy powszechnie używać internetu – czy my wtedy, 22 lata temu, byliśmy w stanie przewidzieć, jakie będą problemy z nim problemy związane? Wszystkie kwestie algorytmizacji, utraty prywatności, inwigilacji. Wdrażamy technologię i potem próbujemy za nią nadążyć, jakąś ją uregulować. A czasami jest niestety tak, że zmiany są zbyt daleko idące. To najlepiej widać właśnie na poziomie społeczeństwa: technologia poprawia cały czas standard naszego życia, i to jest niekwestionowana sprawa, wystarczy wyobrazić sobie życie teraz i życie sto lat temu. Z drugiej strony technologia obniża jakość naszego życia, mamy dziś do czynienia z osamotnieniem, mimo że jesteśmy ze sobą połączeni, mamy problemy z chorobami cywilizacyjnymi, z kwestiami inwigilacji, utraty spójności społecznej itd.

W swojej książce piszę, że powinniśmy zacząć inaczej myśleć o wdrażaniu technologii, bo oczywiście od niej nie uciekniemy, ale chodzi o to, żebyśmy zaczęli wdrażać ją, dyskutując o wartościach. Czyli powinniśmy ustalić sobie, które wartości są dla nas ważne i które są wspólne. A są takie wartości, które są wspólne dla całego świata. Ostatnio wróciłam z Expo w Dubaju, i tam bardzo duża część wystawy poświęcona była właśnie wspólnym wartościom dla całego świata. Nie o to chodzi, abyśmy teraz odrzucali całą technologię, wrócili do lasu, zamieszkali w lepiankach, tylko żebyśmy np. zaczęli ją zmieniać w taki sposób, żeby ona nie zagrażała wartościom, które uważamy z najważniejsze.

A co się w naszym codziennym życiu może zmienić w najbliższym czasie? Czy wrócimy do biur, czy praca zdalna zostanie z nami na dobre?

– Ja akurat jestem wielką przeciwniczką pracy zdalnej. Uważam, że w krótkim okresie ma ona dobre strony. Fajnie pracować z domu, móc zrobić pranie czy móc zrobić obiad, człowiek ma większe poczucie elastyczności. Jednak w długim okresie, zwłaszcza z perspektywy pracodawców, choć z perspektywy pracowników także, to jest negatywne rozwiązanie.

Kiedy pracujemy zdalnie, pracujemy zazwyczaj w samotności, bez kontaktu z innym człowiekiem. To ma wpływ na wypalenie zawodowe, na kreatywność. Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Badania np. pokazują, że efektywność sprzedawców wzrasta o 20%, kiedy pracują razem, w jednym pokoju, dlatego że uczą się słuchając siebie nawzajem. Zdobywamy wiedzę nie tylko w sposób pionowy, kiedy przełożony powie coś pracownikowi, czy nauczyciel powie coś dziecku, ale również w sposób poziomy: między rówieśnikami, między kolegami.

Druga rzecz to jest kwestia przywiązania do firmy: ludzie, którzy pracują zdalnie, nie widzą się z innymi osobami, zdzwaniają się, żeby przegadać projekt. Jednak człowiek buduje relacje nie dzięki rozmowie o pracy, ale wtedy, gdy mówi o tym, na czym był w kinie, o tym, co widział na Netflixie, co tam z jego dziećmi, jego psem, o tym wszystkim, o czym rozmawia się w przerwie na kawę. W pracy zdalnej to umyka, tego po prostu nie ma. W związku z tym tracimy związek z firmą, w której pracujemy, z ludźmi, z którymi pracujemy, tracimy też poczucie sensu, poczucie lojalności.

Nie ma większego znaczenia, kto tam będzie w okienku w komputerze, jedna firma, druga firma czy trzecia. Według mnie chodzi o to, żeby dać pracownikom poczucie sensu, powód, dla którego mają wrócić do biura. Bo nie chodzi o to, żeby ich zmuszać, tylko żeby oni sami poczuli, że chcą wrócić do biura, że to jest fajne – pracować z innymi osobami. A jak to się potoczy w najbliższym roku? Podejrzewam, że w większości będzie to praca hybrydowa, częściowo z domu, częściowo w biurze.

Natalia Hatalska – analityczka trendów, założycielka i CEO istytutu badań nad przyszłością – infuture hatalska foresight institute. Autorka bloga hatalska.com uznawanego za jeden z najbardziej wpływowych blogów w Polsce i bestsellerowej książki „Cząstki przyciągania”. Absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego i Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Jako stypendystka prestiżowego programu Joseph Conrad Scholarship studiowała również w London Business School w Wielkiej Brytanii. Nagrodzona przez Geek Girls Carrots Srebrną Marchewką za bycie wzorem kobiety zajmującej się nowymi technologiami. Uznana przez magazyn Wysokie Obcasy za jedną z 50 najbardziej wpływowych kobiet w Polsce. Umieszczona przez Financial Times na liście New Europe 100 – „central and eastern Europe’s brightest and best citizens who are changing the region’s societies, politics or business environments and displaying fresh approaches to prevailing problems”. Nagrodzona tytułem Digital Shaper 2018, przyznawanym osobom, które mają ponadprzeciętny wkład w rozwój gospodarki cyfrowej w Polsce, w kategorii wizjoner. Jej książka „Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali” ukazała się w 2021 roku nakładem Wydawnictwa Znak.

Czytaj też: Stanisław Lem jakiego nie znamy. Cierpiał dużo bardziej niż to pokazywał. Popadał w panikę, w wątki powieści wplatał traumę

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAustralian Open: Novak Djokovic zniknął z drabinki turnieju
Następny artykuł„Panie Morawiecki nie wchodź w szkodę drzewom, bo cię i Oblaci z tego nie rozgrzeszą”