A A+ A++

(Z książki „Teraturgima” lub cuda nowego wieku”)

Jak Bogurodzica uratowała samolot

Niemal każdego dnia jesteśmy dokładnie informowani przez media o strasznych katastrofach lotniczych, w których giną dziesiątki i setki osób. Niewielu osobom udaje się uratować, spadając z wysokości wielu kilometrów, a tym bardziej, gdy w powietrzu dochodzi do wybuchu. Dlaczego tak niewielu jest uratowanych? Po niesamowitym incydencie, który wydarzył się w niebie z greckimi pielgrzymami, można odpowiedzieć na to pytanie: pasażerowie zniszczonych samolotów niewiele modlili się do Boga. W końcu Jego miłosierdzie i moc są bezgraniczne i jeśli wiele osób błaga Pana Boga o pomoc, to ona na pewno przychodzi. To według ludzkich pojęć nie da się uratować spadającego samolotu, a w Królestwie Niebieskim działają prawa wyższego rzędu, które „przezwyciężają rangę natury” i znoszą prawa naszego świata, według których samolot musi się rozbić.

W tym niezwykłym opowiadaniu szczególnie raduje mnie dokładność niektórych elementów: takich szczegółów nie sposób wymyślić. Nie mogą ich obalić rodzimi krytycy „ślepej wiary”.

Po pierwsze, podaje się czas i miejsce zdarzenia. „Było to o świcie w piątek 29 sierpnia 2003 roku. Opuszczaliśmy Jerozolimę z ciężkim sercem, żegnając się ze smutkiem z Ziemią Świętą i kierując się przez Tel Awiw do Aten…”- tak zaczęła swoje opowiadanie jedna z pasażerek tego lotu.

28 sierpnia jej grupa pielgrzymkowa uczestniczyła w uroczystym nabożeństwie ku czci Zaśnięcia (Wniebowzięcia) Najświętszej Marii Panny w starożytnej świątyni przy Jej Grobie w Getsemani i teraz wracała do Grecji. W samolocie tym było wielu wierzących ludzi, w tym kapłanów, którzy zaczęli modlić się o pomoc Matki Bożej jeszcze na dzień przed lotem. Modlić się w takim czasie i takim miejscu, kiedy modlitwy te nie mogą być nie wysłuchane. Wydaje się, że miało to decydujące znaczenie w późniejszych wydarzeniach.

Ponadto narratorka informuje o wyraźnej niesprawności instalacji elektrycznej airbusa, która była widoczna jeszcze przed startem: oświetlenie we wnętrzu cały czas migotało i nie dawało jasnego, równomiernego światła. A kiedy samolot zaczął startować, pojawił się charakterystyczny dźwięk jak przy licznych zwarciach.

A.P. (tak nazwała siebie autorka dokumentalnego opowiadania) siedziała ze swoją matką po lewej stronie samolotu, przed skrzydłem, a ich przyjaciele i znajomi siedzieli na sąsiednich siedzeniach. Dlatego mogli wyraźnie widzieć przez okna silniki airbusa. Początkowo nie zwracali na nie uwagi, spokojnie modląc się w myślach. Ale dwadzieścia minut później rozległ się głośny huk, samolot zaczął gwałtownie drżeć i poruszać się to w lewo, to w prawo jak sito, w którym przesiewa się mąkę. Następnie A.P. wyjrzała przez okno – i zamarła: turbina płonęła i wyrzucała kawałki rozgrzanego do czerwoności żelaza.

Kilka minut później pasażerowie zostali poinformowani o utracie lewego silnika (samolot był dwusilnikowy) i próbie przedostania się na lotnisko Eleftherios Venizelos z jednym silnikiem. Ale nie minęło nawet dwudziestu minut, kiedy rozległ się huk z prawej strony, airbus zaczął znów drżeć, miotać się i skakać. Rozległ się inny dźwięk, przypominający gwizd spadającej bomby, pokazywany w filmach wojennych. Oznaczało to, że samolot szybko traci wysokość. A potem ktoś krzyknął, że zapalił się prawy silnik – ostatni. Również z niego wylatywały kawałki metalu, silnik rozpadał się na naszych oczach.

„Dotychczasowy spokojny i raczej przyjemny klimat we wnętrzu samolotu szybko ustąpił panice” – mówi A.P. – Stewardessy, które dopiero co zaczęły podawać napoje chłodzące, natychmiast zablokowały swoje wózki, szybko usiadły, zapięły pasy i oparły głowy na kolanach (w ten sposób jest większa szansa na nie złamanie kręgosłupa, gdy samolot uderzy o ziemię – M.A.D.). Niektórzy chorzy na serce i osoby starsze zażywały kilka tabletek na raz. Małżonkowie publicznie wyznawali sobie nawzajem dawne niewierności i prosili o przebaczenie. Dziadkowie przepraszali swoje dzieci za niesprawiedliwy podział spadku w testamencie i także prosili o przebaczenie. Tamci im przebaczali i z kolei przepraszali za ich występki. Przyjaciele wyznawali sobie nawzajem, że kiedyś, z jakiegoś powodu, skłamali i oczerniali nawzajem …”

Tak przygotowywali się na śmierć ludzie prawosławni – oczyszczając dusze przez publicznie wyznanie swoich grzechów, prosząc nawzajem o przebaczenie. Nasza narratorka zatrzymała biegnącą obok stewardessę i zapytała, czy to prawda, że ​​samolot stracił oba silniki i spada? I ta kilka razy skinęła głową, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.

„Zasłonę niepokoju przerwał donośny głos jednego z kapłanów: „Nie bójcie się, bracia moi! Pomódlmy się, Bóg nas nie zostawi!” To zmieniło katastrofalny bieg wydarzeń. Ludzie ożywili się na duchu i zaczęli walczyć o życie w jedyny możliwy i najpewniejszy sposób. Kapłani nałożyli stuły i zaczęli głośno się modlić. Niektórzy świeccy czytali Ojcze nasz, pozostali modlili się do Matki Bożej.

„Zaufaliśmy Panu Bogu i poczuliśmy się lepiej, doznając pewnej ulgi” – kontynuuje A.P. To ostro odróżniało prawosławnych od pasażerów innej wiary, którzy byli śmiertelnie przerażeni i patrzyli na modlących się jak na wariatów, myśląc, że oni śpiewają. A kiedy pilot wypowiedział najgorsze: samolot stracił oba silniki, spuścił paliwo i próbuje wrócić do Ben Gurion (lotnisko w Tel Awiwie), ale szans na to, żeby się nie rozbić, jest bardzo mało, – wówczas prawosławni pielgrzymi zintensyfikowali swoje modlitwy. A innowiercy wpadli w rozpacz.

„Byłam zaskoczona, że ci, którzy wcześniej wydawali się nie wierzyć, teraz również żarliwie się modlili” – zauważyła narratorka. Doprawdy: w obliczu śmierci nie ma niewierzących i nie modlących się. Było to wyraźnie widoczne jeszcze podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (II Wojny Światowej), kiedy nawet ateiści i komuniści na froncie stawali się wierzącymi. A ci, którzy przestrzegali Przykazań i modlili się, nawet w najstraszniejszych sytuacjach zachowali życie, kiedy wokół nich ginęli bezbożnicy. 

A w tym samolocie, który stracił oba silniki i szybko tracił wysokość, niebezpieczeństwo stało się ekstremalne. Wydawało się, że śmierć nadejdzie za kilka sekund; wierni krzyczeli do Boga i do Matki Bożej, reszta płakała w histerii … I nagle wstał wysoki, smukły kapłan – mnich z długą brodą i zaproponował wszystkim, aby się modlić. Jego twarz była radosna. Ze łzami w oczach powiedział donośnym, natchnionym głosem: „Dzieci moje, proszę, uwierzcie mi! Widzę przede mną, jak ogromna postać Matki Bożej trzyma nasz samolot od dołu za dno kadłuba – zostaniemy uratowani! Będziemy uratowani!” Rozpłakał się i dodał: „Pomódlmy się i podziękujmy Jej”.

Wszyscy mu uwierzyli, napełnili się nadzieją i zaczęli z radością śpiewać modlitwy. Nawet stewardesy, które nie mówiły po grecku, zdały sobie sprawę, że stało się coś radosnego i ożywiły się na duchu.

I oto w oddali pojawiły się budynki Tel Awiwu, zbliżało się lotnisko. Samolot był już bardzo nisko. Wydawało się, że za kilka chwil spadnie na ziemię. Ale nieznana siła utrzymywała go. Wydaje się, że naprawdę był na rękach Matki Bożej.

Na lotnisku wszystko było przygotowane na ewentualnej katastrofy. Lądowisko zostało pokryte pianą (na wypadek pożaru samolotu), wzdłuż niego ciągnęły się rzędy wozów strażackich i karetek, nie było widać żadnych innych samolotów.

Wydawało się, że airbus opadał szybciej niż zwykle i lądowanie będzie trudne. Pozostało tylko kilka chwil… Pielgrzymi przeżegnali się – i samolot usiadł. Usiadł miękko wbrew prawom fizyki! Zaskoczyło to wszystkich.  

„Kiedy on dotknął ziemi” – opowiada A. P. – „to w sposób cudowny zatrzymał się po zaledwie pięćdziesięciu metrach i jednocześnie nikt z nas ani trochę nie ruszył się ze swojego miejsca! Samolot nie miał turbin, aby przez zmianę kierunku ich obrotów dokonać hamowania.

A hamowanie podwozia powinno było być bardzo ostre – niezwykle niebezpieczne zjawisko – aby zatrzymać się po zaledwie pięćdziesięciu metrach, ale nawet wtedy, zgodnie z prawem bezwładności, wszyscyśmy wylecieli by do przodu! Nawet jeśli tylko trochę przyhamuje się w samochodzie przy dużych prędkościach, to ciało przesuwa się do przodu. Jednak nic z tego nam się nie przydarzyło. Samolot nie zatrzymał się zgodnie z prawami fizyki, ale został niejako delikatnie postawiony na ziemi.”

I w tym jest cały sens. Airbus spadł z wysokości dziesięciu kilometrów i musiał rozbić się na drobne kawałki. Ale cudem wylądował miękko. I nie ma żadnego innego wyjaśnienia tego cudu, oprócz tego, co zobaczył wizjoner, kapłan – mnich. Samolot, który stracił silniki, w swoich rękach niosła Matka Boża i delikatnie postawiła go na pasie startowym lotniska.

Nie do nas, śmiertelników, należy spieranie się o to, dlaczego postać Matki Bożej była ogromna i jak mogła utrzymać wielotonowy samolot? Nie znamy praw Górnego Świata i możemy jedynie ze zdumieniem obserwować, jak one manifestują się w naszym świecie, „zwyciężając rangę natury”. TUTAJ staje się niewytłumaczalnym cudem to, co jest naturalne i zrozumiałe TAM .

Dla nas jest bardzo ważne, jak ten cud wpłynął na ludzi. Oczywiście w pierwszych chwilach po cudownym uratowaniu pielgrzymi przeżywali wielką radość. Ze łzami w oczach głośno wykrzykiwali: „Chwała Tobie, Panie Boże!”, „Dziękuję Ci, Matko Boża”, „Święć się Imię Twoje, Panie!”.

A stewardessy miały załamanie nerwowe. Jedna z nich przez pięć minut otwierała jogurt, zjadała łyżkę i brała kolejną. Inna ciągle otwierała i zamykała jakieś szuflady. A trzecia drżała, szczękając zębami. Kiedy wszyscy weszli do sali, lekarze zaczęli komuś przywracać przytomność, inni przynosili napoje chłodzące. 

„Od tego momentu wszyscy straciliśmy zainteresowanie drobiazgami. Nikt nie krzyczał z powodu zwłoki, nie oburzał się z powodu walizek, nie zająknął się na temat publicznie wyznanych ciężkich grzechów. Wszyscy chodziliśmy po ziemi, ale nasze umysły i serca wyrywały się i unosiły się od wszechogarniającej wdzięczności, która według siły każdego była skierowana do Niego. Temu, który tak hojnie okazał nam swoją miłość”- napisał entuzjastycznie narratorka.

Ale nie tylko uczestnikom legendarnej podróży Pan Bóg okazał Swoją miłość. Całą Grecję wstrząsnęła wiadomość o tym cudzie, którą nadał jeden z centralnych kanałów telewizyjnych w kraju. I ja byłem wstrząśnięty tą historią, jak zapewne też wszyscy czytelnicy „Teraturgimy”.

… Zaprawdę Pan Bóg kocha nas, jeśli dał możliwość poznania wielkich cudów, co do realności których nie ma żadnych wątpliwości. Z ogromną mocą świadczą one o Królestwie Niebieskim, z którego przychodzi pomoc tym, którzy z wiarą o nią proszą. Świadczy to o nieograniczonych możliwościach naszych Patronów z Wyższego, Niebiańskiego świata. O tym, że Bóg może uratować nas od śmierci nawet w najbardziej beznadziejnych w ludzkim rozumieniu sytuacjach.

Ale najważniejsze jest to, że nasze dusze mogą być zbawione dla życia wiecznego, do którego tak radośnie jest dążyć po zapoznaniu się z realnością Wyższego Świata, który otwiera się dla czytelników „Teraturgimy”.

Książkę można zamówić dzwoniąc do Wydawcy

 «Благословение» 

8 (495) 623-78-22, 623-81-50.

www.blagoslovenie.ru

[email protected]

Źródło:

Самолёт в руках Богородицы

http://blagoslovenie.ru/novosti/real_nost_chuda/  

  

Realność cudu

O istnieniu Boga, Aniołów i życia wiecznego świadczą ludzie, którzy wcześniej byli daleko od religii, ale wstrząsające cuda, które wydarzyły się w ich życiu, zmieniły ich światopogląd. A u prawosławnych takie przypadki wzmocniły ich wiarę, stały się źródłem inspiracji dla trudów i czynów na drodze zbawienia duszy dla życia wiecznego.

Dwieście świadectw o prawosławnych cudach XX i XXI wieku zebrano w książce „Teraturgima lub cuda nowego wieku” (Wydawnictwo Благословение” („Błogosławieństwo”), Moskwa, 2017). Uderza uduchowienie tych opowiadań: ludzie mówią tak gorąco, tak szczerze, że nie sposób im nie wierzyć. A mówią oni czasami o całkowicie nieprawdopodobnych wydarzeniach, które nigdy wcześniej się nie wydarzyły i trudno jest sobie nawet wyobrazić, że jest to możliwe.

Bez względu na nieprawdopodobieństwo „czynienia cudów” (tak tłumaczone jest ze starogreckiego słowo „teraturgima”), nie budzą one wątpliwości: odczuwa się w nich oddech Górnego Świata, moc praw wyższego rzędu. Tak więc dawni heretycy uwierzyli w doktrynę o Trójcy Świętej nie dlatego, że Święty Spirydon Trymifuntski dokonał cudu na I Soborze Powszechnym – z cegły wydobył ogień i wodę, a glina pozostała w jego rękach. W jego słowach poczuli oni niezwykłą moc, pochodzącą od Boga, której człowiek nie może się oprzeć.

I poprzez moją krótką recenzję „Teraturgimy”, chcę przekazać czytelnikom to pełne czci uczucie, które rodzi się z kontaktu z niesamowitą realnością cudów, językiem których Bóg mówi do ludzi, a ludzie zaczynają mówić w sposób tak natchniony, że nie sposób im nie wierzyć.

                                                                                                          Michaił DMITRUK

Tłumaczył Andrzej Leszczyński

2.10.2020 r.

  

Realność Cudu

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUniwersytet Wrocławski nie rezygnuje z Bulwaru Fizyków. Jest list intencyjny [ZDJĘCIA]
Następny artykułDryfując po tsunami hejtu wśród… matek. “Ludzie lubią komuś dołożyć”