A A+ A++

Patrząc na kolejne zwycięstwa obozu władzy politycy, komentatorzy, politolodzy zadają sobie nieustanie pytanie: czemu mimo wszystko wyborcy tkwią przy PiS? Jest to pytanie tak samo aktualne dziś, jak było w 2020 roku. Choć od wyborów w 2019 roku średnie sondażowe poparcie dla PiS spadło o ponad 5 punktów procentowych, to rządząca partia nie przestaje wygrywać we wszystkich badaniach opinii publicznej.

Odpowiedzi na to pytanie próbuje udzielić badanie profesora Mikołaja Cześnika i Rafała Miśty z Uniwersytetu SWPS. Co z niego wynika? Najkrócej mówiąc: w 2019 roku głosowanie na PiS wiązało się z tym, iż wyborcy – nie tylko ci głosujący na rządzącą partię już w 2015 roku – mieli poczucie, że formacja Kaczyńskiego w trakcie swojej pierwszej kadencji spełniła złożone im w cztery lata wcześniej obietnice.

„Kontrakt populistyczny”…

O jakie konkretnie obietnice chodzi? Według autorów badania wynikały one z istoty PiS jako partii populistycznej. Termin „populizm” może budzić zamieszanie, pojęcie to ma wiele definicji w naukach politycznych i społecznych, jeszcze więcej w dyskusjach politycznych i publicystycznych, gdzie „populizm” często oznacza po prostu nieodpowiedzialną, opartą na fałszywych przesłankach politykę, mobilizującą szerokie poparcie społeczne, przedstawiając proste, lecz fałszywe recepty na skomplikowane problemy i składając wyborcom obietnice bez pokrycia.

Badanie Cześnika i Miśty przyjmuje konkretną definicję populizmu, jako modelu uprawiania polityki, który „zakłada […] istnienie dwóch jednorodnych jednostek […]: «ludu» i «elity». Po drugie, przewiduje antagonistyczną relację między tymi dwoma bytami. Po trzecie, nadaje normatywny priorytet woli ludu […]. Po czwarte, dodaje moralny wymiar wyżej wymienionym relacjom politycznym, waloryzując «lud» jako najważniejszy, autentyczny podmiot polityki, jednocześnie definiując «elitę» jako skorumpowaną, nieautentyczną i szkodliwą”.

Każdy ruch populistyczny, wychodzący od takich założeń musi mieć jeden kluczowy postulat: redystrybucji cennych społecznie zasobów – takich jak bogactwo, władza, prestiż – od „elity” do „ludu”. PiS wielokrotnie składał w przeszłości podobne obietnice. Czy to pozycjonując się w 2005 roku jako przedstawiciel „Polski solidarnej” przeciw „Polsce liberalnej”, czy mówiąc o kontrolowanych przez liberalne elity „mechanizmach dystrybucji prestiżu”, rzekomo eliminujących z przestrzeni publicznej bliskie większości konserwatywne i narodowe treści w mediach, kulturze masowej, sztuce.

Autorzy badania postanowili więc sprawdzić: na ile, zdaniem wyborców, PiS faktycznie wywiązał się z kluczowej dla populistycznej polityki obietnicy? Czy i w jakim stopniu wyborcy tej partii mają poczucie, że w okresie 2015-19 poprawiła się ich sytuacja w dostępie do kluczowych dóbr.

By to sprawdzić, autorzy badania zestawili kilka zmiennych. Po pierwsze deklaracje badanych na temat głosu w wyborach w 2015 i 2019 roku. Po drugie, ich ocenę swojego dostępu do trzech dóbr: zamożności, wpływów i poważania. Po trzecie, ocenę przez badanych tego, jak ta dostępność zmieniła się w okresie 2015-19.

Co się okazało? O ile badanie tylko w umiarkowanym stopniu potwierdza związek z subiektywnie odczuwaną poprawą sytuacji w okresie 2015-19, a głosem na PiS w roku 2015, to w wypadku głosu na tę partię w roku 2019 ta zależność jest o wiele silniejsza: „odczuwane polepszenie dostępu do zamożności, wpływów i poważania w latach 2015–2019 w istotny statystycznie sposób zwiększało szansę głosowania na Prawo i Sprawiedliwość w 2019 roku”.

Jak autorzy badania piszą we wnioskach: „partia populistyczna (PiS) zapewniła swoim wyborcom to, czego potrzebowali i co im obiecano w 2015 roku. Z kolei wyborcy, postrzegający swój dostęp do społecznie cenionych dóbr jako zwiększony, powierzyli temu ugrupowaniu władzę na kolejną czteroletnią kadencję parlamentarną. W ten sposób dokonałby się jeden z głównych procesów współczesnej demokracji wyborczej, a mianowicie rozliczalność polityczna”. Innymi słowy: PiS zaproponował społeczeństwu pewien „populistyczny kontrakt”, wypełnił go i otrzymał w nagrodę drugą kadencję.

Towarzyszył temu znaczny wzrost frekwencji. W wyborach parlamentarnych w 2019 roku wzrosła ona w stosunku do tej z 2015 o 10,82 punkty procentowe, ponad 2,8 miliona osób. Z jednej strony zmobilizowali się wyborcy opozycji, przerażeni drugą kadencją PiS, z drugiej – jak można przypuszczać – także nowi wyborcy rządzącej partii, często niegłosujący od dłuższego czasu, którzy w końcu poczuli, że politycy spełniają obietnice i że ich głos może się realnie liczyć.

…i jego granice

Oczywiście, wnioski z omawianych badań można obarczyć szeregiem zastrzeżeń, co przyznają sami ich autorzy. Badanie mierzy deklaracje, nie rzeczywistą poprawę dostępu do zamożności, poważania, wpływu – a te dwie ostatnie wartości zmierzyć jest po prostu trudno. Możliwe, że PiS nie tyle skutecznie dokonał redystrybucji tych dóbr, co skutecznie przekonał wyborców, że to zrobił. Nie można też wykluczyć, że wyborcy deklarując wzrost znaczenia własnych wpływów czy poważania, racjonalizują swoje wyborcze decyzje.

Widać też wyraźnie, że ten „populistyczny kontrakt” PiS ma swoje granice. Poza drugą turą wyborów prezydenckich rok temu w żadnych wyborach po 2015 roku na PiS nie padło więcej głosów niż na opozycję, mimo wszystkich transferów socjalnych i świetnej sytuacji gospodarczej. W trakcie wieczoru wyborczego po wyborach parlamentarnych w 2019 roku widać było, jak bardzo rozczarowany jest tym Jarosław Kaczyński. Wiele wskazuje na to, że szczyt swojego poparcia PiS osiągnął w obu wyborach w 2019 roku. W sondażach partia od dawna nie jest w stanie zbliżyć się do tych wyników. Od października 2020 roku, gdy zapadł wyrok Trybunału Przyłębskiej praktycznie delegalizujący w Polsce aborcję, Zjednoczona Prawica notuje średnie sondażowe poparcie poniżej 40 proc.

Polski Ład został wyraźnie pomyślany jako nowy „kontrakt populistyczny”, mający odbudować poparcie dla PiS. Partia sprzedawała go politycznie jako zestaw zmian, na której zyska przytłaczająca większość społeczeństwa, 90 proc. Polaków, przeciwstawiona ekonomicznej elicie górnego decyla, 10 proc. najzamożniejszych. Na razie jednak Polski Ład nie doprowadził do wystrzelenia w górę słupków sondażowego poparcia PiS. Można zastanawiać się, czy po sześciu latach bombardowania elektoratu różnymi redystrybucyjnymi programami, siła politycznego oddziaływania takich propozycji po prostu w naturalny sposób się nie stępiła.

Bardzo ciekawe jest jak na poczucie dostępu wyborców PiS do takich dóbr jak zamożność wpływać będzie obecna fala drożyzny. W jakimś stopniu musi ona doprowadzić do erozji wizerunku PiS jako siły, której rządy przynoszą ekonomiczną pomyślność przeciętnemu obywatelowi. Pytanie, jak daleko zajdzie ta erozja i jak przełoży się ona na poparcie poszczególnych partii w przyszłych wyborach.

Nie zmuszać do powrotu do PiS-u

Jakie wnioski z tego wszystkiego może wyciągnąć opozycja? Po pierwsze, musi zrozumieć, że choć PiS jest partią konsekwentnie, od sześciu lat – a nawet dłużej, biorąc pod uwagę bardziej pod tym względem umiarkowany okres 2005-7 – podkopującą fundamenty polskiej demokracji liberalnej, to jej sukcesy nie są błędem w systemie, ale wynikają z tego, co jest istotą demokratycznej polityki: poszukiwania przez wyborców partii zdolnych obsłużyć ich materialne i niematerialne potrzeby (np. uznania, godności, poczucia wpływu). PiS dostrzegł w odpowiednim czasie, że w Polsce panują warunki do populistycznej mobilizacji i przeprowadził ją w skuteczny sposób.

Nawet jeśli opozycja nie ma dziś możliwości przejąć wyraziście prawicowych wyborców PiS, to może postarać się maksymalnie zdemobilizować pozostałą część elektoratu rządzącej partii. Warto pamiętać, że z poparciem z 2015 roku PiS nigdy samodzielnie nie przejęłoby władzy, gdyby dwie lewicowe listy nie rozbiły się o próg wyborczy. Jeśli opozycja sensownie się podzieli w następnych wyborach i zadba, by żadna część oddanych na nią głosów nie zmarnowała się pod progiem wyborczym, to ma szansę zablokować trzecią kadencję, nawet jeśli PiS wygra wybory.

By to się udało, nie można doprowadzić do sytuacji, w której porzucający dziś PiS wyborcy poczują się „zmuszeni” ponownie zagłosować na tę partię. A mogą się poczuć, jeśli uznają, że poprawa ich sytuacji, jakiej doświadczyli, przynajmniej we własnej percepcji, po roku 2015, jest zagrożona przez odsunięcie PiS od władzy. Nie rezygnując ze swoich wartości, opozycja musi być w stanie pokazać Polsce statystycznie raczej głosującej raczej na PiS – tej poza metropoliami, starszej, gorzej wykształconej – że nie jest jej wrogiem, że nie chce uderzać w jej interesy i potrzeby, z potrzebą szacunku na czele, tylko w skupioną wokół Nowogrodzkiej polityczno-biznesowo-medialną klikę, szkodzącą Polsce i jej obywatelom.

Czytaj też: PiS traci nadzieję na wygraną. „Kaczyński boi się, że pójdzie siedzieć”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGliński: Są dobre wieści, “Wesele 2” poniosło klęskę
Następny artykułPeja ujawnia pierwszych gości na płycie “N* *****U”