A A+ A++

Tomasz Kolczyński miał swoje korzenie w Ośnicy i Imielnicy. I w 2003 r., kiedy płocka „Gazeta Wyborcza” realizowała projekt “W osiedlowie”, w którym przybliżała czytelnikom tradycje i teraźniejszość płockich osiedli oraz ich mieszkańców, był bohaterem jednego z odcinków.

Oprowadził nas po swojej “małej ojczyźnie”, opowiadał o związkach z nią, o rodzinie, a w tę podróż sentymentalną wplótł też aktualne w tamtym czasie potrzeby i wyzwania.

Ta jego opowieść to kawałek historii naszego miasta i także jego własna historia. Zachęcamy do lektury.

***

Jeśli to ma być opowieść o mnie i moich ulubionych miejscach, to musimy zajechać do Ośnicy. Tam jest mój dom rodzinny, choć teraz mieszkam w Imielnicy – tak na wspólną wycieczkę zaprosił „Gazetę” wiceprezydent Płocka Tomasz Kolczyński.

Auto z wprawą mknie po wertepach. Fatalna błotnista droga jest granicą: po prawej stronie mamy już Borowiczki, po lewej – Imielnicę. W kierunku północnym piękna, rozległa łąka wznosi się ku górze. Jest dużo miejsca. – Ale tu nigdy nie będzie działek budowlanych, bo w ziemi idzie ropociąg do Plebanki – uprzedza marzenia prezydent.

 Kiedyś była struga, teraz rzeka Rosica

 Mijamy jar Rosicy. – Tu ludzie zawsze mówili: struga, dopiero jak te tereny dołączono do Płocka, okazało się, że to rzeka Rosica – śmieje się Kolczyński, wskazując na wąski strumyczek. To teren chroniony krajobrazowo, jest na to uchwała rady miasta.

– A wiecie, gdzie był stary drewniany kościół imielnicki? Pokażę – i jedziemy ulicą Gościniec (błoto, glina, dziury) do polany, gdzie dawną świątynię upamiętnia figura Matki Boskiej.

Tu kiedyś stał stary, drewniany kościół imielnicki Fot. Ireneusz Cieślak / AG

– Legenda głosi, że ten stary kościół był zbudowany z bali, jakie wyrzuciła Wisła – opowiada Tomasz Kolczyński. – I chyba aż dotąd sięgało stare koryto rzeki, bo jak kopano doły pod kanalizację, to wszędzie natrafiano na pokłady wiślanego piachu.

Przy ul. Gościniec, tylko bardziej w stronę Wisły, jest stary cmentarz. Należał do imielnickiej parafii, tu pochowani są pradziadkowie Kolczyńskiego. Kiedy w 1935 roku zbudowano nowy kościół, a potem nowy cmentarz, stary kościółek i cmentarzyk przestały pełnić swoje funkcje, grobami zawładnęły chwasty i samosiewki drzew. – Ale na 1 listopada procesja z kościoła w Imielnicy szła na obydwa cmentarze – zastrzega Kolczyński. – A kiedy ten teren objęła parafia z południowych Podolszyc, znowu zaczęły się pochówki i wszystko powstaje z zapomnienia.

 Babcia chciała mieć kawałek lądu

 Ośnica tuż-tuż, więc wspomnień coraz więcej. Tomasz Kolczyński opowiada: – Pochodzę z rodziny wodniaków. Moi przodkowie mieli baty, takie barki do transportu rzecznego. Różne towary wozili, głównie spożywcze, dziadek w latach 20. pływał na trasie Gdańsk – Warszawa, w Gdańsku wynajmowali holownik, który holował barki z ładunkiem ze statków morskich. O, a w czasie wojny 1920 r. dziadkowi zarekwirowali batę. Z wielu takich barek powstała tymczasowa przeprawa przez Wisłę. Dziadek dostał nawet pokwitowanie, ale nigdy barki ani pieniędzy za nią nie odzyskał, państwo było wtedy biedne. Jakoś się jednak odkuł i pływał dalej. Na tych barkach ludzie mieszkali w kajutach całymi rodzinami, a kiedy Wisłę skuł lód, to tam, gdzie się te pływające domy zatrzymywały, tam dzieci do szkół posyłano, żeby nadrobiły zaległości.

Moi dziadkowie mieszkali na Rybakach w Płocku. Babcia miała już dość takiego życia, zamarzył się jej kawałek stałego gruntu. I ok. 1935 roku kupili w Ośnicy ponad hektar ziemi ze starym drewnianym domem i stodołą, tej stodoły już nie ma. Dziadek dalej pływał, także podczas drugiej wojny. Dziś ludzie nie chcą uwierzyć, ale Niemcy niezwykle szanowali ludzi tej profesji. Jak wodniacy robili zakupy, to w sklepie mieli pierwszeństwo, nawet przed Niemcami – bo wiadomo: woda na nich czekała. Kłopoty zaczęły się po wojnie. Władza ludowa kazała zlikwidować prywatne barki – i nie było z czego żyć, dziadkowie żadnej renty, emerytury nie dostali. A że była ziemia, więc i obowiązkowe dostawy. A z czego? Więc nieraz trzeba było coś kupować, żeby to odstawić. Babcia zarabiała na zielarstwie. Pamiętam, jak jeszcze ja z rodzeństwem pomagaliśmy jej na Kępie Ośnickiej zbierać czarny bez, lipę, łopiany… Najstarszy brat ojca pływał potem w białej flocie, ale żegluga na Wiśle padła, to i on stracił kontakt z rodzinnym zajęciem i tradycją.

 W starym domu pod górą

 Dojeżdżamy do starego domu, w części drewnianego, w części murowanego. – To moje miejsce – mówi prezydent. – Tu się urodziłem, dosłownie, w domu, a nie w szpitalu. W latach 60. rodzice próbowali tu postawić nowy dom, ale grunt okazał się mało stabilny, były duże pokłady torfu, więc to się nie opłacało.

Ośnica, rodzinny dom Tomasza Kolczyńskiego. Na powitanie gości wyszła pani Ania, bratanica prezydenta (pierwsza z prawej)Ośnica, rodzinny dom Tomasza Kolczyńskiego. Na powitanie gości wyszła pani Ania, bratanica prezydenta (pierwsza z prawej) Fot. Ireneusz Cieślak / AG

Z domu, który ma może więcej jak 100 lat, wychodzi pani Ania. – Dzień dobry, wujku – wita się z prezydentem i zaprasza nas na podwórko. Część działki dziadków sprzedano, część jest w rękach rodziny. Pani Ania jest bratanicą prezydenta. – Ja z mężem też się niebawem wyprowadzimy, bo już nawet nie warto remontować. I woda jest fatalna, trzeba przynosić do celów spożywczych, a białe pranie wożę do mamy – mówi. – Ale aż szkoda tego miejsca, jest piękne, no i rodzinny sentyment…

Mieszkaliśmy pod górą - opowiada Tomasz KolczyńskiMieszkaliśmy pod górą – opowiada Tomasz Kolczyński Fot. Ireneusz Cieślak / AG

Miejsce jest rzeczywiście urocze, a zadbany ogródek koło domu zachęca do odpoczynku. – Mówiło się, że mieszkamy pod górą – Tomasz Kolczyński pokazuje na wzniesienie porosłe lasem. – Tę górę z wiślanego piachu usypały silne zachodnie wiatry. Kiedy posadzono na niej las, góra trochę się zatrzymała.

Tropem wspomnień jedziemy teraz Grabówką w stronę Płocka. Za górą jest wielka łąka. – A tutaj się bawiliśmy – mówi prezydent. – Były tu dwa wielkie stawy. Zimą graliśmy na nich w hokeja, na lodzie ustawiało się karuzelę. Teraz jest tu podoczyszczalnia deszczówki, a w planach – oczyszczalnia Wschód.

Do szkoły podstawowej Kolczyński chodził… no właśnie, gdzie? – Oficjalnie była to Szkoła Podstawowa w Borowiczkach (teraz SP 20), ale stała w Ośnicy, takie poplątanie – śmieje się prezydent. – Ośnica to była bardzo stara wieś. W latach 70. miała obchodzić swoje, o ile pamiętam, 650-lecie. Chyba nikt nigdy nie zgłębił jej historii. Szkoda. Ja jestem z tym miejscem bardzo związany.

 Na swoim

 Kiedy okazało się, że niełatwo postawić nowy dom w Ośnicy, państwo Kolczyńscy – rodzice prezydenta – kupili działkę w Imielnicy. Budowa domu trwała pięć lat. – Ja i moje rodzeństwo musieliśmy przy tym pomagać przez całe wakacje. Najbardziej czekaliśmy, żeby ojcu skończył się urlop, wtedy przynajmniej przedpołudnia mieliśmy wolne.

Prezydent Kolczyński w swoim ogródku koło domuPrezydent Kolczyński w swoim ogródku koło domu Fot. Ireneusz Cieślak / AG

Dom jest duży, stoi przy spokojnej, małej uliczce. Teraz mieszkają w nim Tomasz Kolczyński z żoną i czwórką dzieci oraz jego rodzice. 10-arową działkę podzielili, drugą część dostał brat prezydenta i pobudował na niej swój dom. Rodzina trzyma się razem. No ale co z siostrą? – Wstąpiła do zakonu urszulanek szarych, mieszka w zgromadzeniu w Milanówku pod Warszawą – mówi Tomasz Kolczyński. – Przyjeżdża do nas dwa, trzy razy w roku, głównie odpocząć w wakacje.

Dzięki siostrze rodzina pokochała góry. Bo pierwszym jej miejscem zakonnym było Zakopane, jeździli tam w odwiedziny i góry ich zauroczyły. – A tak się składa, że siostra mojej żony też jest urszulanką szarą. Ona trafiła do Finlandii. Kilka lat temu pojechaliśmy tam. Poraziła mnie skandynawska czystość, dbałość o otoczenie.

Niewielka działka wokół domu Kolczyńskich też jest bardzo czysta i zadbana. Sporo drzew, w tym imponujące wielkie modrzewie. Jest kącik wypoczynkowy z meblami ogrodowymi. – I budki dla ptaków – podkreśla prezydent. – To pasja ojca, pomagaliśmy mu wieszać te domki na drzewach, zamieszkały w nich szpaki. A ostatnio ojciec z pamięci wykonał sporą replikę statku pasażerskiego z bocznym napędem, takie pływały po Wiśle. Teraz zaczyna drugą. Rodzinne wspomnienia wracają…

Otwierają się drzwi domu. Niespełna pięcioletnia Kasia (jest trochę chora, nie poszła do przedszkola) chce powitać tatę i dowiedzieć się, kogo przywiózł. Pan prezydent przytula małą i zdradza nam, że jego ulubionym miejscem w domu jest duży pokój, w którym zbiera się cała rodzina. I że tam właśnie, tak się jakoś składa, stoi telewizor. – No i ja tak lubię zasiąść w fotelu przed tym telewizorem – śmieje się. – Tylko złości mnie, że programy są takie kiepskie, nie ma się przy czym zrelaksować.

W ulubionym fotelu telewizyjnym z córką KasiąW ulubionym fotelu telewizyjnym z córką Kasią Fot. Ireneusz Cieślak / AG

Kiedy już zbieramy się do powrotu, nadchodzi żona Tomasza Kolczyńskiego, Maria. Bardzo nie lubi być fotografowana.

– Jak to jest być żoną prezydenta? – zagadujemy.

– Ech, nie ma co mówić – macha ręką zniechęcona.

– To te moje ciągłe nieobecności w domu… – wzdycha mąż

– Mnie jest bardzo ciężko – przyznaje żona.

W tym roku państwo Kolczyńscy będą obchodzić swoje srebrne wesele. – Ciekawe, czy przy takiej okazji żona pozwoli sobie zrobić zdjęcie – uśmiecha się, trochę smutno, mąż prezydent.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWięzienie miało być nauczką dla kamienicznika. Ale wyrok unicestwił po cichu jeden sędzia
Następny artykułPrzegląd Piaseczyński, wydanie 332