A A+ A++

Ustawą o „wakacjach” zajmie się teraz Senat. Będą mogli z nich skorzystać i ci, którzy brali kredyty hipoteczne ze zmienną stopą procentową, i ci, którzy spłacają kredyt o stałej stopie.

– Projekt „wakacji kredytowych” nie ma praktycznie żadnych ograniczeń, może objąć każdego bez względu na to, kiedy ktoś brał kredyt i czy terminowo go spłaca. Przecież podczas pandemii z odłożenia spłaty rat, mogli skorzystać tylko kredytobiorcy bez opóźnień spłacający zadłużenie. Teraz nie ma takiego rygoru. Ponadto zupełnie inna jest sytuacja tych, którzy zadłużali się, gdy stopy procentowe NBP były wysokie i potem byli beneficjentami ich obniżenia praktycznie do 0 proc., bo płacili niższe odsetki prawie przez półtora roku, niż tych, którzy brali kredyty przy zerowych stopach. Ci ostatni są najbardziej poszkodowani, bo w ich przypadku raty już teraz prawie uległy podwojeniu.

Czy można oszacować, jakie byłyby koszty „wakacji kredytowych”, gdyby wszyscy chcieli z nich skorzystać?

– Szacuje się, że wyniosłyby od 20 mld do 28 mld zł. Różnice zależą od metodyki stosowanej do ich wyliczania: czy przyjmujemy, że wszyscy kredytobiorcy skorzystają z możliwości przełożenia spłaty rat i czy przełożą wszystkie cztery raty w tym roku i kolejne cztery w następnym. To jest już kwestia indywidualnych wyborów ludzi, bo każdy jest w innej sytuacji.

Ale jest też kolejne ważne pytanie: co ci kredytobiorcy zrobią z pieniędzmi, które zachowają po przełożeniu spłaty rat na potem? Mogą na przykład założyć lokatę w banku. A to z perspektywy banku będzie dla niego podwójna utrata korzyści – nie dostaje raty od kredytu, a jeszcze ponosi koszt wypłaty oprocentowania depozytu. A klient, jeśli jest w dobrej sytuacji, wyjmie za jakiś czas z banku lokatę powiększoną o odsetki i sobie nadpłaci kapitał kredytu hipotecznego.

Jeśli ludzie przeznaczą te pieniądze na konsumpcję, to – jak ostrzega Bankowy Fundusz Gwarancyjny – przyczynią się do wzrostu inflacji.

– Oczywiście, jeśli nie przeznaczą tych rat na oszczędności, czy na inwestycje, to przeznaczą je na wyjazd nad morze albo na konsumpcję i to będzie impuls proinflacyjny. Kolejny, bo proinflacyjnie będzie też działać obniżka podatków od 1 lipca.

A to zwiększa ryzyko, że wzrośnie inflacja i Rada Polityki Pieniężnej będzie znowu podnosić stopy procentowe.

– Pytanie, do jakiej granicy będzie je podnosić. Teraz podwyżki stóp nie nadążają za wzrostem inflacji. Uwzględniająca ten efekt tak zwana realna stopa procentowa jest ujemna, sięga minus 9 proc. Na wykresie linie przedstawiające zmianę nominalnych stóp procentowych i realnych stóp procentowych wyglądają jak nożyce, które się coraz bardziej rozwierają. A klasyczna teoria ekonomii mówi, że żeby walczyć z inflacją, realne stopy procentowe powinny być dodatnie, muszą więc przewyższać wskaźnik oczekiwanej inflacji. Proszę więc sobie wyobrazić, jaka jest przestrzeń do podwyżek stóp procentowych NBP.

Ale to wygląda jak samonakręcająca się spirala: inflacja będzie rosnąć, NBP będzie podnosił stopy procentowe, a wraz z nimi rosła będzie ekonomiczna motywacja kredytobiorców do korzystania z „wakacji kredytowych”, co będzie sprzyjać inflacji…

– Tym bardziej, że instrument z powodów marketingowych nazwano „wakacjami”, a wakacje ludzie kojarzą z przyjemnością i odpoczynkiem, na który wszyscy z upragnieniem czekamy. Pewnie większość będzie chciała z tego skorzystać. Ale większość ludzi nie rozumie, że te zawieszone teraz raty zostaną im dopisane do spłaty na koniec okresu kredytowania, który ulegnie wydłużeniu i będą wtedy musieli je spłacić.

Te mniej więcej 20 mld zł na pewien czas zachowają klienci, a nie dostaną ich banki. Jak to na nie wpłynie?

– To zmniejszy dochody odsetkowe sektora bankowego i zamiast niebotycznych zysków, o których tak głośno ostatnio mówiono, część banków może mieć straty. Tym bardziej, że sektor bankowy poddany jest teraz „presji” regulacyjnej. Mówiąc potocznie, jest to taka pułapka: z jednej strony banki są niejako skłaniane do zwiększania wydatków, a z drugiej będą ograniczane ich wpływy. A z trzeciej strony banki będą pewnie zmuszone niedługo też tworzyć odpisy na rezerwy, by zabezpieczyć się na wypadek opóźnień w spłacie kredytów.

Na razie kredyty hipoteczne obsługiwane są terminowo, a „wakacje” przesuną prawdopodobnie w czasie psucie się tego portfela kredytowego. Pierwotnie zakładałem, że portfel może zacząć psuć się na jesieni. Ale z czasem koszt tworzenia rezerw będzie negatywnie wpływał na wyniki banków.

Jest też kolejne, coraz silniejsze zagrożenie dla sektora bankowego – ze snu przebudziły się kredyty frankowe. Banki stworzyły na nie rezerwy, ale w oparciu o inne parametry, a teraz prognozy mówią o wzroście stopy procentowej w Szwajcarii do 0,25 proc. lub 0,5 proc. na koniec roku, czyli wzrosną odsetki od tych kredytów. Plus umacnia się kurs franka, czyli znowu odżyje ryzyko fali pozwów sądowych o przewalutowanie lub unieważnienie tych kredytów. A banki nie mają dopasowanego do tej nowej sytuacji stanu utworzonych rezerw. Będą musiały je zwiększać, co podniesie koszty działania.

I za chwilę będziemy mówić o stabilności sektora finansowego, a być może i o konieczności pomocy dla niektórych banków?

– Odpukać. Żebyśmy nie musieli pisać takiej ustawy, którą pomagałem jeszcze jako student stworzyć w 1993 roku – o restrukturyzacji przedsiębiorstw i banków. Wtedy szkodowość kredytów sięgała 60-70 proc. i banki trzeba było ratować kosztem podatnika, bo państwo nie miało na to pieniędzy. Teraz sytuacja jest znacznie lepsza, ale przecież zaraz będzie, daj Boże, potrzebny wkład własny, żeby móc skorzystać z europejskich funduszy z Krajowego Planu Odbudowy. A większości wkładu własnego zapewniały bankowe kredyty.

Jeżeli teraz osłabimy system bankowy, to może być problem z wygenerowaniem odpowiedniej puli kredytów dla gospodarki w najbardziej koniecznym momencie.

W starej szkole ekonomii uczono, że majstrowanie przy strukturalnych fundamentach systemu bankowego to jest bawienie się zapałkami przy gazie

Dlatego sektor bankowy tak chronimy i na niego uważamy, bo on jest newralgiczny szczególnie w tym modelu, który mamy w kontynentalnej Europie. Nie mamy rynku anglosaskiego, gdzie przedsiębiorstwa mają rozbudowany rynek kapitałowy i mogą finansować swoją działalność poprzez emisje obligacji i akcji. U nas fundusze na rozwój firmy zdobywają poprzez kredyt. A banki, w momencie, kiedy mają straty, muszą je pokryć z kapitałów własnych i spada ich zdolność do udzielania kredytu. Z jednej złotówki kapitału własnego bank generuje około 10 zł kredytu dla gospodarki. Jeżeli więc spadnie o miliard kapitał własny banku, to tak, jakby stracił zdolność do udzielenia 10 miliardów kredytu.

Notowania banków już spadają na giełdzie.

– Cały czas podkreślam w swoich komentarzach: bank ma przecież właścicieli, w dużej części są to OFE i PPK, czyli emeryci. OFE i PPK inwestują powierzane im przez ludzi składki na giełdzie w akcje banków PKO BP i Pekao SA, które mają duży udział w WIG20 oraz w mBank i Santander. A wraz ze spadkami ich notowań ludzie sprawdzają stany swoich kont PPK i pytają, czy nie wyjść z tego programu oszczędzania na emeryturę. Rośnie poczucie ludzi – podobne jak kiedyś w przypadku OFE – że nie ma sensu oszczędzać na emeryturę. To jest bardzo ważny moment, bo trzeciej szansy na skłonienie ludzi do długoterminowego oszczędzania na emeryturę może nie być.

Może fakt, że Komitet Stabilności Finansowej nie przygotował wspólnego komunikatu świadczy o tym, że dostrzega błędy popełnione przez rząd? Tylko Ministerstwo Finansów się wyłamało

– Znajdujemy się w sytuacji, w której na miejscu byłoby przywołanie słów Churchilla, że czeka nas krew, pot i łzy, jeśli chcemy walczyć z inflacją. W mojej opinii w dyskursie publicznym za mało poruszany jest temat oszczędności, a inflacja zjadła już przez kilka lat blisko jedną piątą oszczędności pokolenia, które przez 20-25 lat bardzo ciężko pracowały, często ponosiło wyrzeczenie, żeby uzbierać świadomie kapitał na przyszłą emeryturę, by godnie żyć. To oznacza możliwość zubożenia klasy średniej. Może się więc okazać, że moje pokolenie zostanie potraktowanie, jak pokolenie moich rodziców. A młode pokolenie naszych dzieci patrzy na nas i sobie mówią: to ja nie będę tak ciężko pracował jak wy przez 20 lat, żeby potem wszystko stracić przez rosnącą inflację. Ja chcę żyć teraz tu. Dlatego nie chcą posiadać, tylko korzystać i mamy ten trend wielkiej rezygnacji „great resignation”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSummer Jazz Festival Kraków odbędzie się w lipcu
Następny artykułPorządek panuje w Warszawie