A A+ A++

Nie mówię, że wizja Huxleya się spełniła, bo to, czego doświadczamy, upiorniejsze jest niż jego fantazje o homogenicznym społeczeństwie pozbawionym samodzielnej refleksji – jest o wiele gorzej, niż się uroiło Huxleyowi. Świat, w którym zlikwidowano wszelkie konflikty, w którym niezalecana jest prokreacja, zaś dzieci powstają metodą in vitro, a także zabroniona jest monogamia, zaś wspierany promiskuityzm, to nie taka głupia alternatywa dla świata, którego doświadczamy każdego dnia.

Oglądałem ten serial także z sentymentu, bo przecież książka Huxleya dekady temu należała do rzeczy kanonicznych, podobnie jak inne literackie antyutopie, z „Rokiem 1984” Orwella, ale też z powieściami Wellsa, z „451 stopni Fahrenheita” Bradbury’ego i zapomnianym dziełem radzieckiego pisarza Eugeniusza Zamiatina „My”. Lata osiemdziesiąte – a o nich mówię, gdy wspominam młodość – nadzwyczaj sprzyjały takim lekturom, obok, ma się rozumieć, prozy Franza Kafki, pisanej, jak byłem niewzruszenie przekonany, z myślą o życiu w Polsce Ludowej.

Czytaj także: Od A do Z przez pandemię. Prof. Jerzy Bralczyk: „Wychodzi na to, że jestem koronaświrusem”

U Huxleya dewizą Republiki Świata było: „Wspólność, Identyczność, Stabilność”, a sloganem, który trzeba powtarzać: „Gdy jednostka czuje, wspólnota szwankuje”. Jakbym o dzisiejszej Polsce czytał, choć fantastyczna rzeczywistość Huxleya przynajmniej była estetyczna.

Serial mnie nie porwał, a ściślej ujmując, zmaltretował bezlitośnie swoją nudą i bezpłciowością – kiedyś zdawało mi się, że powieść Huxleya jest literacko zupełnie nieciekawa, a jedynie jej przerażająca wizyjność stanowi wartość, teraz doceniam Huxleya, tak jak nie doceniam twórców serialu.

Za to wiedziony potrzebą kompleksowego rozkminienia tematu po raz pierwszy sięgnąłem po inną książkę Huxleya, mianowicie po „Nowy wspaniały świat 30 lat później. Raport rozbieżności”, czyli filozoficzne komentarze autora do własnej powieści i spowiedź pisarza, który zorientował się, że świat przyszłości wcale nie będzie taki, jak sobie wyfantazjował, ale stokroć upiorniejszy. Widząc rzeczywistość dzisiejszą, człowiek zaczyna tęsknić do owej fantazji o bezdusznym świecie, gdzie wszyscy są nierozumnie szczęśliwi, ładni i seksowni oraz mają dokładnie takie same poglądy i potrzeby, a kłopoty wszelkie rozwiązują wprawiającymi w błogość pastylkami somy.

Niby brutalnie oczywiste jest to, co Huxley pisał w „Raporcie rozbieżności” – ponad sześćdziesiąt lat temu! – ale porażająco świeże i przerażająco współczesne. Robię sobie wypisy z tej książki użytecznej, że sparafrazuję Miłosza, takie choćby jak ten: „Propaganda prezentuje fałszywe, spreparowane lub niepełne dowody, unika logicznej dyskusji i wywiera wpływ na swoje ofiary jedynie poprzez powtarzanie chwytliwych sloganów, zaciekłe piętnowanie rodzimych i zagranicznych kozłów ofiarnych i przebiegłe kojarzenie najniższych instynktów z najwyższymi ideami”. Oczyma wyobraźni oglądał Huxley naszą telewizję publiczną?

Dowiedz się więcej: Język pocisku i zaorania

Z tego wszystkiego rzuciłem się na najwyższą półkę i opędzając się od sfory roztoczy, wyjąłem stary egzemplarz powieści Zamiatina. Intuicyjnie podejrzewałem, że akurat „My” to jest powieść na dzisiaj, że przy tej książce – napisanej dokładnie sto lat temu – Orwell i Huxley to są dość sympatyczne i niegroźne historyjki, bo przecież pisarz rosyjski doświadczał prawdziwej antyutopii na własnym ciele i duszy, w przeciwieństwie do Anglików (choć Orwell akurat stalinizmu też posmakował w czasie hiszpańskiej wojny domowej). Zresztą „My” było dla Orwella i Huxleya inspiracją do napisania ich przesławnych książek. Jak wiadomo, na tym polega podłość kultury: sławę autorom przynoszą powieści zerżnięte z innych, nieznanych szerzej arcydzieł, piosenkarzy wynoszą do nieśmiertelności przeróbki zapomnianych numerów, nagranych przez pechowych geniuszy, reżyserom zaś honory dają filmy przesadnie inspirujące się bardzo mało znanymi dziełami niezauważonych szerzej wizjonerów. Recepta na nieprzemijający sukces w kulturze brzmi z grubsza tak: zrzynaj bezczelnie i bez wyrzutów sumienia, wygrywa nie ten, kto był pierwszy i oryginalniejszy, ale ten, kto został w pamięci milionów.

„My” wydano w Polsce po raz pierwszy legalnie w roku 1989 i ten egzemplarz właśnie biorę do ręki. Po trzydziestu z górą latach wracam do tej powieści z nostalgiczną refleksją, że byłem wtedy ciężkim frajerem, przekonanym, że antyutopie to już tylko historia literatury. Tak jest, przez ćwierć wieku znajdowałem się pod wpływem somy, narkotyku z „Nowego wspaniałego świata”, po którym czuje się błogość, przyjemną bezrefleksyjność i satysfakcję z życia. Pięć lat temu zabrano mi ostatnią pastylkę somy i obecnie świat widzę, ze szczególnym wskazaniem na Polskę, w całej jego obmierzłości i obłudzie.

W powieści Zamiatina mamy doskonałe autorytarne Państwo Jedyne, na czele którego stoi tyran zwany Dobroczyńcą. Dobroczyńca zapewnia obywatelom spokój, pracę i jedzenie w zamian za zrzeczenie się wolności i wyzbycie wyobraźni, albowiem wyobraźnia i wolna myśl są niebezpiecznymi chorobami, które stać się mogą zaczynem nieposłuszeństwa wobec Dobroczyńcy. Wybór jest jeden: wolność albo szczęście, gdzie szczęście oznacza bezmyślność i niewolę, a wolność znaczy śmierć. I ten, kto zamiast szczęścia wybrał wolność, zostanie zgładzony w czasie Święta Sprawiedliwości. Ludzie nie posiadają imion i nazwisk, ale jedynie numery, bohater „My” nazywa się zatem -503, a romansuje samobójczo z kobietą zwaną I-303. Hasłem przewodnim w tym świecie jest: „Niech żyje Państwo Jedyne, niech żyją numery, niech żyje Dobroczyńca!”. Nauka Państwowa wszystko wytłumaczy i nigdy się nie myli, musisz zaufać Nauce Państwowej, bo nieufanie jej oznacza renegactwo. Jeśli Nauka Państwowa ogłosi nawet niedorzeczne komunikaty i wprowadzi absurdalne rozwiązania, to stoi za nią niepodważalny autorytet Dobroczyńcy. Dobroczyńcę wybiera się na kolejną kadencję w tak zwany Dzień Jednomyślności, ale w zasadzie Dzień Jednomyślności jest codziennie, bo w Jedynym Państwie myśleć inaczej niż jednomyślnie nie wolno przecież.

Sześćdziesiąt lat temu w „Raporcie rozbieżności” uznał Huxley, że staniemy nieuchronnie przed wyborem, jakie zdanie wypowiedzieć na głos. Czy: „Dajcie mi telewizję i hamburgera, ale nie zawracajcie głowy powinnościami na rzecz wolności”, czy: „Dajcie mi wolność albo śmierć”. Kiedyś uznałbym te zdania za niesmacznie przesadny patos – dziś, straciwszy resztki poczucia humoru, wpadam w otchłań patosu i mówię, że są pewne pryncypia, z których już żartować się nie da. Poza tym siedzenie przed telewizorem i opychanie się hamburgerami nie jest zdrowe, bo tyje się, brzydnie i traci potencję. A skoro i tak nieuchronnie musimy umrzeć, to przynajmniej zdrowi, wolni i szczęśliwi.

Zobacz: Znane marki są jak podstarzały wujek. Niestety

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRosja na szczepionkowej wojnie z Europą. „Jeśli chcemy zachować strefę Schengen, nie możemy szukać szczepionek na boku”
Następny artykuł„Nomadland”. „Zamiast żyć amerykańskim snem, żyją tym, czym Ameryka woli się nie chwalić”