Lech Poznań w kryzysie miał zostać odarty przez rozpędzoną Legię Warszawa ze skóry i pokonany bez trudu. Nic takiego się nie stało. Chwilami to on był bliżej wygranej, ale w polskim klasyku ligowym padł remis 0-0.
Nowy trener poznańskiego Lecha Maciej Skorża z trybun obserwował swoich podopiecznych, o których nikt (może poza nim i trenerem tymczasowym Januszem Górą) nie wiedział, jak zagrają. Łącznie z warszawskim szkoleniowcem Czesławem Michniewiczem – byłym trenerem Lecha z lat 2003-2006.
CZYTAJ TAKŻE: Czesław Michniewicz przy Bułgarskiej jako trener Legii – kto by pomyślał!
On też był zdezorientowany. Jak się okazało, nie bez powodu, bo Lech w tym jednorazowym, tymczasowym występie pod ręka Janusza Góry wyszedł w kompletnie innym ustawieniu niż przez te wszystkie miesiące, gdy prowadził go Dariusz Żuraw. W zasadzie bardziej przypominało to reprezentację Polski trenera Paulo Sousy niż Lecha Żurawia. Trzech obrońców zamiast czterech, wsparcie ofensywy przez Daniego Ramireza, wreszcie włączenie do gry w środku pola Nikiego Kwekweskiriego – to były nowe rozwiązania.
W wypadku Lecha ci, którzy pozostawali bez formy przez całą wiosnę, nadal jej nie mieli – weźmy wspomnianego Daniego Ramireza. Nagle się jednak okazało, że Nika Kwekweskiri umie grać w piłkę, że środek pola można inaczej poustawiać i zamknąć Legii skrzydła. Lech nadal był nieudolny, większość jego poczynań paraliżował brak precyzji, ale przynajmniej grał ciekawiej niż w wielu wcześniejszych meczach, włączał obrońców do rozegrania piłki i neutralizował Legię. Coś się tu interesującego działo.
Legia Warszawa natomiast bardzo rozczarowywała. W Poznaniu, przy tych problemach, w jakie wpadł “Kolejorz”, spodziewano się, że bez trudu go uderzy. Wszak kroczący po pewne niemal mistrzostwo legioniści w ostatnich meczach potrafili rozbić rywali w 20 pierwszych minut i to rywali znajdujących się w lepszej dyspozycji niż “Kolejorz”. Tymczasem w Poznaniu do żadnej demolki nie doszło.
Legia zdobyła przewagę w połowie pierwszej części gry, szukała akcji, ale w jej wypadku rozbijały się one o brak precyzji jeszcze bardziej niż w przypadku poznaniaków. To raczej Lech miał nieznaczną przewagę, ale emocji nie mieliśmy zbyt wiele – Lech i Legia oddały po jednym strzale. Bramkarze marznąć nie musieli, bo mecz odbywał się przy pięknej pogodzie, ale pracy nie dostali zbyt wiele.
Za to zaraz po przerwie Legia przycisnęła i doszło do dużego zamieszania w polu karnym Mickey van der Harta. Niewiele brakowało, a gol by wtedy padł. “Kolejorz” jednak szybko odpowiedział – Mikael Ishak miał czystą okazję bramkową, ale uderzył głową zbyt lekko i w środek bramki. Zespoły się rozochociły i zaczęły tworzyć okazje bramkowe, doskonałą miał na przykład Jakub Kamiński – szarżujący sam na warszawską obronę, w której chwilę wcześniej Paweł Wszołek zastąpił kontuzjowanego Artema Szabanowa.
Dobre podania Niki Kwekweskiriego, przyspieszenie akcji, kąśliwy strzał Daniego Ramireza – Lech zdobywał przewagę, ale nie zdobywał bramek. A Legia też potrafiła narobić chaosu w poznańskim polu karnym, choć jej akcje były mniej składne. Wyglądało na to, że zamiast łatwego ogrania słabującego Kolejorza, legioniści muszą bronić się przed porażką. A bronił ich zwłaszcza Artur Boruc.
Legia strzeliła gola, ale ze spalonego. W podobnych okolicznościach zresztą padł faulowany w polu karnym warszawiaków Mikael Ishak – też po spalonym. Z biegiem czasu taktykę zastępowało wybijanie piłki do przodu i akcje wynikające bardziej z przypadku niż pla … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS