A A+ A++

Nina Witoszek*: Rzeczywiście Hytte to w Norwegii święta krowa, a Wielkanoc to ostatnia narciarska orgia dla narodu narciarzy przed końcem sezonu. Ten tradycyjny wielkanocny wyjazd do domków letnich (i zimowych) stoi jednak pod znakiem zapytania. Rząd nakazuje bowiem, by ludzie pozostali w swych domach i apeluje, by nie wyjeżdżali poza miejsce zamieszkania. Wyjazd do letniego domku jest wciąż możliwy w Szwecji, gdzie wierzy się bardziej ekspertom niż politykom. W Norwegii politycy mieszają się za mocno do zaleceń ekspertów i mają bardzo dużo do powiedzenia, także na prowincji, gdzie znajdują się hytty.

I co?

– Politycy zasiadający we władzach lokalnych nie chcą po prostu u siebie wirusa z Oslo. W Risør czy Tromsø daleko na Północy nie ma w tej chwili ani jednego przypadku zarażenia koronawirusem i mieszkańcy tych regionów boją się przywleczenia zarazy z jej epicentrum jakim jest stolica. Maciej Zaremba, publicysta „Dagens Nyhetter” słusznie zauważył, że przy tej okazji wychodzi całe te uprzedzenie prowincji do metropolis – oto wreszcie prowincja może się odegrać na miastowych turystach i bogaczach, którzy zakupili nad fiordami drogie hytty (śmiech). Nie ma słodszej zemsty…

Ulice Oslo są puste?

– Jeśli chodzi o wychodzenie ludzi z domów Oslo plasuje się gdzieś pomiędzy Paryżem a Sztokholmem. Na ulicach jest trochę ludzi i samochodów, bo w odróżnieniu od Włoch czy Hiszpanii nie ma ostrych ograniczeń – można wychodzić na zakupy i na spacery. Całe Oslo jeździ do lasu, a że lasów w okolicy jest dużo, to wystarczy miejsca dla wszystkich. Ale udzie są bardzo rozdrażnieni, bo po nocach śnią im się narty, do których przygotowywali się przez pół roku. A śnieg i narty to w Norwegii miejska obsesja.

Właśnie z powodu słabości do nart koronawirus pojawił się w Norwegii.

– Epidemia to w pewnym sensie kara boska (śmiech)! Norweskie góry są za niskie a warunki dla narciarzy zbyt spartańskie, więc ci których było na to stać, pojechali w czasie ferii zimowych w lutym na narty do alpejskich kurortów. A tam po dniu na stoku popijali drinki na wystawnych parties i się pozarażali. W rezultacie na początku Covid-19 był w Norwegii chorobą klas wyższych. Co ciekawe do niedawna w Oslo najmniej przypadków koronawirusa odnotowywano w etnicznych gettach na przedmieściach stolicy. Mieszkańcy imigranckich dzielnic zarazili się już od Norwegów i liczba zachorowań zaczęła nagle rosnąć. Tacy np. Somalijczycy to bardzo „ciepłe” kultury. Rodziny są duże, wszyscy mieszkają razem, bliskość fizyczna jest na porządku dziennym, ludzie mają plemienną tendencję do pomagania sobie nawzajem.

W swej książce „Najlepszy kraj na świecie” piszesz, że choć w Norwegii jest najwięcej łóżek szpitalnych na świecie, to pacjenci często leżą na korytarzach. Jak szpitale radzą sobie teraz?

– Średnio. Zarażonych jest coraz więcej [kiedy rozmawialiśmy liczba infekcji wynosiła ok. 50 tys. – red.] a brakuje testów i sprzętu do ich przeprowadzania. Norwegowie są bardziej niechlujni i chaotyczni niż Szwedzi, co ma swoje pozytywy i negatywy. Z jednej strony ich wady kompensują „aryjską wyższość”, ale skłonność do nieporządku ich pogrąża, szczególnie w czasie kryzysów. Zresztą są zawsze nieprzygotowani na kryzys. Nie byli przygotowani na atak terrorystyczny w 2011 roku, kiedy doszło do zamachów w Oslo i masakry na wyspie Utøya. Policjanci wskakiwali wtedy do pontonów, którymi nie dało się płynąć, bo nabierały wody…

A policyjny helikopter mocno się spóźnił…

– Dokładnie. Teraz brakuje sprzętu do testowania, choć Norwegów stać było na jego zakup. Mamy do czynienia z pewną nonszalancją społeczeństwa, które uważa, że jest najlepsze na świecie i nic złego nie może mu się przydarzyć. Norwegom wydaje się, że są odporni na całe zło i wszystkie dolegliwości, które trapią normalnych śmiertelników. Oczywiście nigdy się do tego nie przyznają, ale to leży w kulturowej podświadomości.

Czytam jednak, że dwie prywatne firmy w partnerstwie z rządową agencją zaprojektowały w rekordowym tempie nowoczesne respiratory i niebawem w Norwegii ruszy masowa produkcja tych deficytowych teraz wszędzie urządzeń…

– Owszem, dobrze, że o tym mówisz, bo po tych moich krytycznych uwagach chciałam pochwalić Norwegów za wielką praktyczność. Widzę to po zachowaniu swego męża, który cały czas chodzi, myśli i wynajduje różne domowe sposoby zwalczania wirusa. Czasami mam już dość tej jego wynalazczości, ale gryzę się w język. Norwegowie w sytuacjach zagrożenia są rzeczywiście niezwykle twórczy i praktyczni. Budzi się w nich ta stara chłopska kultura pomysłowych Dobromirów, która nakazuje ulepszać, naprawiać i wymyślać coś z niczego. Ta innowacyjność jest spontaniczna. Najlepszym przykładem tej wynalazczości jest słynny norweski nóż – czy raczej łopatka – do sera, który pozwala kroić cienkie plasterki tak aby nie zjeść za dużo.

Norwegowie kochają kontakt z przyrodą, chodzenie po górach, pływanie. Teraz mogą chodzić tylko do lasu. Nie skończy się to narodową depresją?

– Wszyscy mają nadzieję, że szczyt epidemii przypadnie na koniec kwietnia i że pod koniec maja czy w czerwcu będą mogli jednak pojechać nad te swoje fiordy. Słyszę o tym od rana do nocy. Norwegom strasznie dokucza klaustrofobia, nie wytrzymują dłuższego siedzenia w domu. Czasami mam wrażenie, że w podmiejskich lasach ludzi jest teraz więcej niż drzew. Moi norwescy studenci wyprowadzają się z akademików i wyjeżdżają z namiotami poza miasto. Nocami temperatura wciąż spada poniżej zera, ale to i im nie przeszkadza i śpią środku lasu w hamakach.

Jak koronawirus zmieni Norwegię? Po epidemii świat będzie pewnie inny.

– Nie, świat po epidemii będzie ten sam. Wróci na dawne tory, choć może coś nie coś się w nim poprawi. Ponieważ jednak ludzkie szczęście polega na dobrym zdrowiu i krótkiej pamięci, świat o tym wszystkim po prostu zapomni. Pisał o tym już Camus, Hanna Arendt i wszyscy myśliciele i pisarze od Szekspira począwszy.

W czasie „Czarnej śmierci” w XIV wieku Norwegia straciła niemal całą swą arystokrację, co wpłynęło na jej dalsze dzieje…

– To prawda, wieki temu dżuma bardzo ich doświadczyła. Artystokracja w owych czasach była mobilna i jeździła do chorej rodziny, zarażając się w ten sposób. Chłopi, zakuci i zamrożeni w swoich dolinach, przetrwali. Norwegi przeżyła parę historycznych katastrof, łącznie z z zamachem Berivika. Teraz kiedy wszystko kręci się wokół koronawirusa, ludzi zapomnieli, ze zagrożenie terroryzmem wcale nie zmalało. Tyle, że celem ataku może być teraz coś zupełnie innego – na przykład internet i cała z nim związana infrastruktura. Norwegia przeszła na cyfrowe życie i jak na razie wszystko działa bez zgrzytów i dysonansów. Prowadzę zajęcia przez Zoom, mogę się porozumieć z każdym studentem w dzień i w nocy. Ale niedawno uczestniczyłam w telekonferencji o prawach człowieka w Iranie i po 15 minutach od jej rozpoczęcia nastąpił atak hakerski i musieliśmy przerwać obrady. To pokazuje, że zagrożenie nie jest hipotetyczne. Obawiam się, że epidemia spowoduje nie tylko kryzys zdrowotny i gospodarczy, ale i „cyfrowy” (digtalny?). Jestem w stanie sobie wyobrazić, że dojdzie do wielkiego ataku na globalną sieć, po którym nastąpi kompletny blackout na całym świecie.

Zgadzam się, istnieje takie ryzyko…

– Dla bardzo zdygitalizowanej Norwegii to jest ogromne zagrożenie. Cały system funkcjonuje tu teraz dzięki internetowi, ale dobrze wiemy jak to jest kruche. To jest miękkie podbrzusze naszego świata.

Na świecie szykuje się recesja na niespotykaną skalę. W Norwegii bezrobocie jest najwyższe od II wojny światowej. Czy w kraju, w którym dzięki funduszowi naftowemu każdy obywatel rodzi się z milionem koron na przysłowiowym koncie, ludzie boją się o swoją przyszłość finansową?

– Zaczęła się fala zwolnień i bankructw. Z jednej strony mamy zrujnowanych przemysłowców, którym pomaga państwo, z drugiej przedstawicieli wolnych zawodów, którym również pomaga państwo. Nigdy w życiu nie widziałam tak szczęśliwych kompozytorów, malarzy czy aktorów jak teraz w Norwegii w dobie epidemii.

Dlaczego?

– Władze zdecydowały, że na czas epidemii freelancerzy dostaną 80 proc. wynagrodzenie z roku, w którym powodziło im się najlepiej i zarobili najwięcej. To jest poniekąd sprawiedliwe, bo z artystami jest tak, że w jednym roku są w stanie zarobić 500 tys. koron, ale w kolejnym ledwie 90 tys. Koniec końców artyści są wniebowzięci, bo dostają pensje większe niż gdyby wszystko było po staremu (śmiech)

Norweskie państwo na to stać. W 2019 roku Fundusz Naftowy Norwegii zarobił 180 mld dolarów, co oznacza, że ma jakieś 207 tys. dolarów na emeryturę dla każdego Norwega…

– Owszem, Norwegów stać na te wszystkie dodatkowe wydatki związane z epidemią. Teraz widać jak mądrą decyzją było odkładanie pieniędzy na czarną godzinę. Ona właśnie wybiła, a państwo ma gdzie sięgnąć, by pomagać wszystkim obywatelom i nie musi obawiać się przy tym o zadłużenie czy deficyt.

Czy Norwegowie bywają nieodpowiedzialni? Czytałem, że niedawno pewien 22-latek z Oslo został ukarany mandatem w wysokości 40 tys. koron za złamanie przymusowej kwarantanny. Wiedział, że może zarażać innych a mimo to wyszedł z domu…

– Norwegowie są karni, ale nie tak bardzo jak Szwedzi. W Norwegii karze się z reguły za radykalną nieodpowiedzialność, a kara jest zwykle niewspółmiernie surowsza niż rodzaj występku. To, co zrobił ów mężczyzna było właśnie skrajną nieodpowiedzialnością. Problemem w Norwegii sa na ogol młodzi ludzie, wśród których jest wiele bezobjawowych nosicieli koronawirusa. Wielu z nich nie jest w stanie usiedzieć w domu i roznoszą wirusa nawet o tym nie wiedząc.

W swym pamflecie o Norwegii pisałaś, że norweskie gazety narzekają, że Norwegowi za mało narzekają, bo żyje im się tak dobrze, że nie mają na co utyskiwać. Czy teraz zaczęli narzekać?

– O dziwo nie, bo ten mentalny dryg, by nie narzekać jest bardzo mocno zakorzeniony w norweskiej kulturze. Jak zdarzy się nieszczęście, to Norwegowie nie szukają winnym wśród innych, nie urządzają polowań na czarownice. Jeremiady, tak dobrze znane nam Polakom, nie mają tu racji bytu. Wydawało mi się, że po odnotowaniu pierwszych zachorowań na Covid-19 zaczną się ataki na Austriaków czy Chińczyków, ale nic takiego nie miało miejsca. Dominuje tu kultura niezwalania winy na innych. Bierze się to z chłopskiej natury, a trzeba pamiętać, że chłop w Norwegii nie jest zabobonny tak jak w Polsce, tylko racjonalny. Jak dzieje się coś złego, to stara się w nieszczęściu zobaczyć jakąś korzystna stronę, czyli, jak mówią Anglicy:„make the best out of it”. Norwegowie to pragmatycy; fatalizm jest dla romantyków.

*Nina Witoszek – profesor historii kultury na uniwersytecie w Oslo, wykładała w Instytucie Europejskim we Florencji i na uniwersytecie w Galway (Irlandia), a także gościnnie na Uniwersytecie Stanforda i Uniwersytecie Cambridge. Jako pierwsza Polka została stałą felietonistką i komentatorką w największym norweskim dzienniku „Aftenposten”. Jedna z dziesięciu najwybitniejszych intelektualistów i intelektualistów mieszkających w Norwegii według listy stworzonej w 2006 roku przez norweski dziennik „Dagbladet”. W Polsce wydała m.in. „Najlepszy kraj na świecie”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKoronawirus. Szpital na Tysiącleciu szykuje się, by przyjmować tylko pacjentów z COVID-19
Następny artykułTrzaskowski promuje LGBT za pieniądze warszawiaków