A A+ A++

– Obsesyjna kontrola. Odnotowywanie każdego, nawet minutowego spóźnienia. Zaglądanie ludziom do szafek. Psychopatyczna atmosfera. Proszę pana, my już nie mamy do kogo z tym iść – żali się Zofia.

– Kiedyś widzę, że przed wejściem do wydawnictwa w tę i z powrotem chodzi starszy elegancki pan, zasłużony redaktor. – Co robisz? – pytam. – Chodzę po spacerniaku. Jak obóz, to obóz – odpowiada – relacjonuje Aneta.

Podobne opowieści o pracy w Wydawnictwie Sejmowym słyszę od kilkunastu osób.

Crème de la crème

Ulica Zagórna 3 na warszawskim Powiślu. Secesyjna kamienica z mansardowym dachem. Tu mieści się dziś Wydawnictwo Sejmowe – choć część pracowników urzęduje przy ul. Wiejskiej. Wydawnictwo powstało w grudniu 1990 r. z inicjatywy pierwszego po wolnych wyborach szefa Kancelarii Sejmu, prof. Ryszarda Stemplowskiego, zorganizował je Andrzej Magierski (redaktor z PWN).

Miało publikować materiały sejmowe (m.in. druki parlamentarne), ale też dokumentować historię parlamentaryzmu (m.in. wydawać biografie wybitnych postaci, opracowywać materiały źródłowe).

– Wydawniczy crème de la crème – opowiada nam Aneta, osoba, która pracowała w wydawnictwie przez lata. – Redaktorzy na nadzwyczajnym poziomie, świetnie wykształceni filologowie, niektórzy nawet z tytułami doktorskimi. Doświadczeni, profesjonalni. Dziś już mało kto z nich tam pozostał.

Katarzyna Bednarek-Piłat zostaje szefową 1 kwietnia 2018 r. – najpewniej rekomendowana przez Waldemara Parucha oraz dyrektor Kancelarii Sejmu Agnieszkę Kaczmarską. Centrum Informacyjne Sejmu zapewnia „Newsweek”, że spełniała wszystkie wymogi formalne. Nikomu nie przeszkadza, że z wykształcenia jest pedagogiem, a jej jedyne doświadczenie wydawnicze to krótka praca w wydawnictwie męża, Remigiusza Piłata – niszowym RIK Media. Razem z mężem od lat jest też w zarządzie… Krajowej Izby Detalistów Bielizny i Pończosznictwa.

– Wszyscy zastanawiali się, w jaki sposób Bednarkowa do wydawnictwa trafiła. Otwartego konkursu na dyrektora z tego, co wiemy, nie było. Jestem przekonana, że gdyby nawet dziś poprosić ją o zredagowanie tekstu, toby sobie nie poradziła – mówi Aneta.

– Chodziła i roztaczała wizję. Przedstawiała się jako rzutka menedżerka, która zrobi porządek w zmurszałej instytucji – mówi nam jeden z ważnych polityków opozycji.

Fragment tekstu "Pani Pończoszanka"


Fragment tekstu “Pani Pończoszanka”

Fot.: MB / Newsweek

Fabryka śrubek

– Pierwsze wrażenie? Jakbym trafiła na osiem godzin do więzienia. Rygor, zakazy, nakazy. Wydawnictwo to część Kancelarii Sejmu, w której obowiązują ustalone zasady, ale pierwszy raz spotkałam się z taką obsesyjną kontrolą – mówi Zofia.

Jaką? Regulaminowe 20 minut przerwy obiadowej, ani minuty więcej. Wyjście do sklepu 100 metrów dalej? Zakazane. Spóźniłeś się pięć minut? Pisz pisemne wyjaśnienie. Chcesz zostać dłużej, bo świetnie ci idzie? Nie wolno, 16.00 wybiła, masz się zbierać. Ustalenie każdej drobnej zmiany musi być pisemne, na drodze służbowej. – Tak się przecież w wydawnictwie nie da pracować – słyszymy.

– Latem remontowano hotel obok, dosłownie okno w okno naszego biura. Upał, kurz, przekleństwa na rusztowaniu. Wystąpiliśmy z prośbą o pracę zdalną choćby częściowo, choćby jednego dnia w tygodniu. Odmówiono, dyrektor miała stwierdzić, że będziemy się obijać – słyszymy od Anety.

Kiedy pracownicy chcą poznać powody różnych jej decyzji, dyrektor unika kontaktu. Drzwi gabinetu są dla nich zamknięte. Dla starszych pracowników ten styl zarządzania, „rodem z fabryki śrubek” – jak go nazywają w rozmowach z nami – jest szokiem.

– W wydawnictwie był wcześniej ogromny szacunek dla pracownika, doceniano wkład intelektualny, było jasne, że tu nie da się pracować na akord. Po jej przyjściu zrobiła się bardzo niemiła atmosfera. Obóz – tak zaczęto mówić o wydawnictwie – opowiada Aneta.

– Może takie zarządzanie było potrzebne? Może redaktorzy się nie wyrabiali? – mówię.

– To nie jest tak, że Bednarkowa przyszła i wszystko zreformowała. Zmiany zaczęły się kilka lat wcześniej, pracę skomputeryzowano. Nikt się nie ociągał. Pracy było zawsze bardzo dużo: książki, albumy, ale też druki ulotne, kalendarze, publikacje na zlecenia biur Kancelarii Sejmu. Rozpowiadanie przez tę panią, że przed jej przyjściem ludzie w wydawnictwie „byli leniwi i tylko popijali kawkę”, to wierutne kłamstwo. Powiem dobitniej: to oszczerstwa – odpowiada Aneta.

Pytamy wydawnictwo o relacje panujące pomiędzy szefową a pracownikami. W odpowiedzi Centrum Informacyjne Sejmu odpisuje, „że stosunki przełożonych z pracownikami w Kancelarii Sejmu, w tym w Wydawnictwie Sejmowym, mają charakter zawodowy. Relacje prywatne nie wykraczają poza typowy wymiar charakterystyczny dla środowiska pracy”.

Czytaj również: PiS bierze Kancelarię Sejmu. Administracja całego parlamentu w ręce jednej partii

Księgarnia Wydawnictwa Sejmowego w nowym budynku przy Wiejskiej 1


Księgarnia Wydawnictwa Sejmowego w nowym budynku przy Wiejskiej 1

Fot.: Łukasz Błasikiewicz / Kancelaria Sejmu

Smoleńsk – historia alternatywna

Pracownicy szybko zauważają, że szefowa ma merytoryczne braki. W e-mailach popełnia błędy ortograficzne, a podczas pracy nad wydawnictwami najchętniej komentuje kolory okładek. Zyskuje przezwisko Magenta – od jednej z barw w palecie kolorów.

– Kompetencje? Niewielkie, sądząc po tym, co widziałam. Szybko zostałam poinformowana, że wątpliwości merytoryczne trzeba rozstrzygać z redaktorami, nigdy z panią dyrektor. Do niej ewentualnie w sprawie zdjęć lub okładki – mówi Zofia. – Choć nie mając podstawowej wiedzy politycznej, nie potrafiła dobrać nawet zdjęć. Kiedyś kazała usunąć z „Kroniki Sejmowej” zdjęcie wicemarszałek Beaty Mazurek, pytając, kim jest ta brzydka pani – dodaje Natalia.

Pracownicy twierdzą, że poziom wydawnictw zaczął spadać – doświadczeni redaktorzy byli zwalniani albo – widząc, co się dzieje – uciekali na emeryturę.

Zaglądam do księgarni Wydawnictwa Sejmowego, żeby zobaczyć, co się wydaje od 2018 r. „Europa Karpat”. „Słownik unijnej nowomowy”. „Jan Paweł II”. „Zapiski z konferencji historycznej poświęconej abp. Ignacemu Tokarczukowi ‘Niezłomny’” (pod patronatem marszałka Marka Kuchcińskiego). Monografia „Przemyśl – miasto waleczne” (okręg marszałka Kuchcińskiego).

Wśród autorów m.in. Tomasz Żyro regularnie występujący w Telewizji Republika, prof. Anna Łabno, która wielokrotnie mówiła w TVP o wyższości prawa polskiego nad prawem europejskim, orędowniczka zmian w sądownictwie, czy Marcin Warchoł, niedawny kandydat na prezydenta Rzeszowa.

Jak opowiadają nas informatorzy, pod koniec 2019 r. pani dyrektor wpada na pomysł, aby wydać alternatywną historię: gdyby nie zdarzyła się katastrofa smoleńska.

Zamierzenia? „Spojrzenie na alternatywną przyszłość, jaka byłaby, gdyby ówcześni posłowie i senatorowie, Prezydent z małżonką dzisiaj żyli. Nacisk nie na tragedię, ale na osoby – ich pozytywne cechy i osiągnięcia” – pisze w e-mailu do podwładnych dyrektor Bednarek-Piłat. Pracownicy wydawnictwa mieliby zebrać materiały i przeprowadzić wywiady, napisaniem książki miał się zająć Wincenty Pipka, wicedyrektor Informacyjnej Agencji Radiowej. Pomysł jednak upadł.

Szarpanina

Atmosfera w wydawnictwie jest coraz gorsza, wreszcie dochodzi do kulminacji: bójki graficzek.

– To było jesienią 2020 r. Panie były w pokoju same, ale wiadomo, że doszło do szarpaniny. Na tyle poważnej, że pod Sejmem pojawiła się karetka. Następnego dnia zwołano zebranie. Wersja oficjalna: nikt nic nie widział, nic nie zaszło – opowiada Natalia.

– Pod rygorem wyrzucenia z pracy powiedziano wszystkim, że jest zakaz rozmawiania na ten temat. Nakaz milczenia, omerta – dodaje Zofia.

– Bójka? Oczywiście, że była. Jedna z graficzek, które wzięły udział w tej szarpaninie, zasłabła, wychodząc z Kancelarii. Wezwano pogotowie, przyjechała policja – mówi Ilona.

Co na to pani dyrektor? Miała przyglądać się sprawie z boku. I poprosić policjantów, aby przesłuchali jedną z uczestniczek poza budynkiem Kancelarii Sejmu, „żeby nie robić zbiegowiska”. W odpowiedzi na pytania „Newsweeka” o tę sprawę CIS twierdzi, że w każdej takiej sytuacji na pomoc rusza Straż Marszałkowska. Szczegóły mają być objęte tajemnicą.

Następnego dnia – potwierdza nam to pięć osób – dyrektor na zebraniu skrytykowała jedną z graficzek i przykazała: ani pary z ust. To zresztą przykaz ogólny. Kogo dyrektor o coś podejrzewa, ten nie ma spokoju. – Jednej z pracownic sekretariatu próbowano włamać się do szafki. Dyrektor się wypiera, ale miał już być nawet wezwany ślusarz pod nieobecność pracownicy.

Echa

Wieści o tym, co dzieje się w Wydawnictwie Sejmowym, niosą się echem po sejmowych korytarzach. Jedna z pracownic Kancelarii Sejmu jest przestraszona, kiedy pytam o WS. Twierdzi, że na korytarzach mówi się o mobbingu, a z Wydawnictwa odeszło ostatnio wielu pracowników.

Proszę Kancelarię Sejmu o dane dotyczące zatrudnienia w Wydawnictwie Sejmowym w ostatnich latach, informacje o osobach, które przeszły na emeryturę, zostały zwolnione albo trafiły do innych biur w Sejmie. Bingo. W latach 2015-2017, czyli przed nastaniem dyrektor Bednarek-Piłat, odeszło dziewięć osób. Od 2018 r. – ponad 30.

– Trzy lata temu zwolniła kompetentną, lubianą panią wicedyrektor. Do dzisiaj nikogo na tym stanowisku nie zatrudniono. Czyżby dlatego, żeby nikt nie patrzył jej na ręce, nie podważał jej kompetencji? – zastanawia się Natalia.

– Dyrektor pozbywa się uznanych redaktorek i redaktorów, którzy choć na emeryturze dalej mogliby się przysłużyć wydawnictwu. Uważa, że nie nadążają, nie rozumie, że w takim miejscu nie pracuje się na akord – słyszę od Zofii, jednej z pracownic wydawnictwa.

Kiedy pytamy o liczbę zwolnień oraz liczbę osób odchodzących na emeryturę, CIS przekonuje, że to normalne – ci, którzy osiągnęli wiek emerytalny, chętnie korzystają z tego przywileju. Sęk w tym, że przeczą temu opowieści pracowników.

Przymusowa emerytura

Jedną z takich osób odwiedzam na działce w podwarszawskiej miejscowości. Domek letniskowy, zadbany ogród. Bożena Szłapczyńska zgadza się rozmawiać pod nazwiskiem. W wydawnictwie od początku istnienia – na stanowisku redaktorki, a na emeryturze także korektorki, przepracowała 29 lat.

Obecne kierownictwo początkowo nie szczędziło słów uznania dla jej fachowości, ale potem „trafiła się literówka i parę błędów” (w publikacji, którą zapomniano dać jej do ostatniej korekty). Do „podziękowania za współpracę” doszło w związku z kontrowersją w sprawie zakresu obowiązków z redaktorką prowadzącą kwartalnik „Myśl Polityczna”.

– Z zadowoleniem przyjęłam propozycję współredagowania poważnego periodyku, ale nie na takich warunkach. Jestem redaktorką prawdopodobnie dłużej, niż ta pani żyje i wiem, co należy do redaktora.

– Z przykrością zawiadamiam, że nasze oczekiwania się rozmijają – dowiedziałam się od redaktor Joanny Struczyk. – A ja z przyjemnością informuję, że stwierdziłam to samo – odpowiedziałam, bo nie mogłam sobie odmówić – opowiada Szłapczyńska.

– Nepotyzm zawsze w kraju i w Kancelarii Sejmu był i pewnie, niestety, będzie. Ale takiego czegoś nie pamiętam. Ja bym jeszcze mogła zrozumieć, gdyby tam posadzono znajomą osobę, tylko żeby ona cokolwiek się na tej pracy znała. Ale w naszym kraju pianistki chodzą na stanowiska do spółek paliwowych – załamuje ręce redaktorka. Jak mówi, jest jej smutno, bo robotę w wydawnictwie lubiła i mogłaby jeszcze popracować. – Mówią: trzeba odmłodzić zespół. Więc ja teraz pytam, kto będzie tych młodych uczył? – pyta retorycznie.

Mówi, że nawet w materiałach w „Kronice Sejmowej” widać dziś polityczny skręt. Kiedyś to było głównie życie parlamentarne. Dziś – wizyty gospodarskie.

– Kronika ma dziś przechył w kierunku takich wiadomości, że a to pani marszałek Witek pojechała gdzieś złożyć kwiaty, a to druga pani polityk pojawiła się na poświęceniu obrazu Matki Boskiej. Częste są informacje, że politycy uczestniczą we mszach świętych w intencji tej czy innej, choć wiara to powinna być prywatna sprawa.

– Przecież politycy od zawsze jeździli po Polsce – mówię.

– Ale mniej się o tym pisało i było w kronice więcej miejsca dla merytorycznej działalności Sejmu – odpowiada doświadczona redaktor.

Czytaj też: Zamienić elity na misiewiczów. Nic to, że mało utalentowani, słabi, bez dorobku. Grunt, że będą wierni prezesowi, który im dał posadę

Księgarnia Wydawnictwa Sejmowego w nowym budynku przy Wiejskiej 1


Księgarnia Wydawnictwa Sejmowego w nowym budynku przy Wiejskiej 1

Fot.: Łukasz Błasikiewicz / Kancelaria Sejmu

Ryba psuje się…

Część byłych pracowników mówi, że osobiście nie byli w żaden sposób prześladowani przez dyrektor Bednarek-Piłat, ale potwierdzają jej nierzetelność.

– Mnie nie spotkał z jej strony mobbing, ale potwierdzam jej kompletną ignorancję i żenujące, niestosowne zachowanie na wielu płaszczyznach – tłumaczy mi pani Justyna.

Zwraca jednak uwagę, że wszystko, co robi pani dyrektor, odbywa się za zgodą działu kadr. – Sama niewiele by zdziałała. Takie patologiczne jednostki są bardziej niebezpieczne, jeśli funkcjonują w ramach patologicznych instytucji jak Kancelaria Sejmu. To, co się dzieje w Wydawnictwie Sejmowym, to historia nie tylko pojedynczego dyrektora, ale przede wszystkim chorej instytucji – tłumaczy.

Idę do działu kadr. Nad sprawami pracowniczymi w Kancelarii Sejmu czuwa Grażyna Kramarczyk, wicedyrektor Biura Prawnego i Spraw Pracowniczych. Każda oficjalna skarga, każdy wniosek o zatrudnienie musi przejść przez jej ręce.

– Niemal 30 lat w kancelarii. Kocha stanowisko ponad życie, dostosowuje się więc do każdego nowego szefa kancelarii, jest wtedy cudownie przemiła. Ale na boku prowadzi własną politykę kadrową – mówi nam jeden z polityków.

Jaką? Okazuje się, że zatrudnienie w Wydawnictwie Sejmowym znalazła synowa pani Kramarczyk – Magdalena Kacprzyk. Od tego momentu wiceszefowa kadr i dyrektor wydawnictwa są w bliskiej komitywie.

– Jestem przekonana, że e-maile do pracowników poświęcone etyce pracy, straszenie paragrafami, narzekania na psucie atmosfery to sprawka pani Kramarczyk. Dyrektor wydawnictwa nie byłaby w stanie sformułować ich tak merytorycznie – mówi Natalia.

Na nasze pytania w tej sprawie CIS zasłania się ochroną danych osobowych i przekonuje, że przy zatrudnianiu pracowników w Kancelarii Sejmu „weryfikowane jest spełnianie przez kandydatów wymogów formalnych określonych dla danego stanowiska”.

Byle dalej

Jak się dowiedzieliśmy, do Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Pracowników Kancelarii Sejmu w ostatnich latach z Wydawnictwa Sejmowego wpłynęło sześć skarg. Agata Wojcieszek, szefowa związku, nie chce jednak mówić o szczegółach – są objęte tajemnicą.

Nieoficjalnie związkowcy mówią, że zachęcali członków związku do występowania z otwartą przyłbicą i doprowadzenia do mediacji z panią dyrektor. Jednak pracownicy albo się boją, albo wiedzą, że prześladowanie w pracy udowodnić bardzo trudno.

Ci, którym brak już sił, próbują rozwiązać sprawę na własną rękę. Wiosną 2021 r. do gabinetu Christiana Młynarka, zastępcy szefa Kancelarii Sejmu i przełożonego dyrektor wydawnictwa, przychodzi redaktor naczelna „Kroniki Sejmowej”.

– Poskarżyła się, że dłużej nie może tak pracować. Wykończy się nerwowo i fizycznie pracą z dyrektor Bednarek-Piłat, bo to ponad jej siły. Poprosiła o przeniesienie do innego biura – słyszymy od jednego z naszych informatorów. Sama zainteresowana nie chce komentować tej sprawy, ale faktem jest, że zmiana zaszła. Pracuje dziś w sekretariacie posiedzeń Sejmu. Jej obowiązki przejął Mateusz Klimczak.

Pytam Centrum Informacyjne Sejmu, czy do szefowej Kancelarii Sejmu Agnieszki Kaczmarskiej docierały od 2018 r. jakieś skargi na dyrektor Bednarek-Piłat? W odpowiedzi czytam, że dane osobowe „również te zamieszczone w skargach lub wnioskach kierowanych do Szefa Kancelarii Sejmu” podlegają ochronie. „Dotyczy to również wystąpień mających charakter anonimowy” – pisze CiS.

Pracownicy Wydawnictwa Sejmowego uważają, że na dyrektor Bednarek-Piłat nie ma mocnych. Jak potwierdził „Newsweek”, skarga na nią wpłynęła do centrali PiS na Nowogrodzką 48. Bez skutku, w wydawnictwie od tamtej pory zmieniło się niewiele.

Tysiąc małych rzeczy

Mobbing? – pytam pracowników.

– To zawsze trudna definicja. I mocne słowo. Ale gdyby zajrzeć w dokumentację medyczną osób, które pracowały z panią dyrektor, to jestem przekonana, że oskarżenie przeszłoby bez problemu. Sama jestem na antydepresantach, wiem, że inni też. Szefową „Kroniki Sejmowej” pognębiono tak, że poprosiła o przeniesienie do innego biura – mówi Justyna.

– To jest mobbing, ludzie, żeby przetrwać, pracują na lekach uspokajających – mówi Zofia.

– To są po prostu setki małych rzeczy. Tam krzyk, gdzie indziej zamknięte drzwi czy nagłe spisanie notatki służbowej. Zarządzanie chaosem. No i bałagan w finansach. Z okazji 30-lecia Wydawnictwa Sejmowego wypuszczono głównie gadżety – filiżankę ze spodeczkiem za 120 złotych, jakieś apaszki, łyżeczki. To ma wydawać Wydawnictwo Sejmowe, które kiedyś stawiano na równi z PWN? Kompletna degradacja – słyszymy.

Imiona rozmówców zostały − na ich prośbę – zmienione.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŁowcy skór. Nekroafera w łódzkim pogotowiu
Następny artykułFaux Paux (S06E01) – zapowiedź odcinka