A A+ A++

Prekampanijna trasa prezesa Kaczyńskiego

Na weekendowej konwencji partii Kaczyński dał wyraźne polecenie swoim ludziom. – Ogłaszam mobilizację PiS i całej Zjednoczonej Prawicy. Objazd kraju, stara wypróbowana metoda – zalecał z mównicy. Już cztery dni później, niczym Bonaparte, dał im przykład, jak należy to zalecenie realizować. „Newsweek” także chciał poznać tajniki sprawdzonego przez lata sposobu na zyskiwanie poparcia. Wybrał się więc tam, gdzie pierwszy przystanek zaplanował wicepremier.

Już na długo przed wyznaczoną godziną, już przy samym wjeździe do Sochaczewa wiesz, że coś się dzieje. Na stacji benzynowej stoi policyjny radiowóz specjalny. Większość takich BMW o mocy ponad 250 koni mechanicznych kupiono dla grupy Speed ścigającej piratów drogowych. Ale nie to. Jest oznakowane, tyle że nie symbolami drogówki. Dwaj funkcjonariusze siedzą w pełnej gotowości. W budynku stacji kolejny mundurowy kupuje hot doga. Zapewne przyszedł z drugiej strony ronda, bo tam także patrol – ten akurat w furgonetce, ale tego dnia w niewielkim mazowieckim mieście można zobaczyć cały przekrój policyjnej floty. Im bliżej kluczowego miejsca, tym więcej osób w mundurach. Przy samym hotelu jeden funkcjonariusz obok drugiego, policyjny bus za busem.

Policja w Sochaczewie


Policja w Sochaczewie

Fot.: Marcin Chłopaś / Newsweek

Część to miejscowi, ale większość przywieziono z Płocka. – No wie pan, w końcu ważny członek rządu przyjechał – odpowiada jeden z nich, gdy dziwię się liczebności służb. On sam stoi na rozległym boisku na tyłach hotelu. Roboty niewiele. Musiał tylko upomnieć dwóch przechodzących nastolatków, żeby „nie po trawie”. A oni się śmiali, że trawa za blisko prezesa, by szło po niej dwóch tak niebezpiecznych ludzi.

Tutejszy policjant obstawia hotel z drugiej strony. – Panie! Kto przyjeżdża? – dziwi się pytaniu. – Ktoś znacznie gorszy niż Małecki. Mały, okrągły. Domyślasz się pan już? – pyta retorycznie i wraca do odsuwania opozycji od krawędzi chodnika. Że to „lokals” zdradza właśnie wtręt o Macieju Małeckim. Wiceminister aktywów państwowych jest sochaczewskim posłem PiS. To on otworzy za chwilę spotkanie z prezesem i zrobi to z taką samą dumą oraz pewnością siebie, z jaką otwierał listę kandydatów o największym poparciu w gminie. W wyborach parlamentarnych 2019 roku zdobył tu ponad 6,5 tys. głosów, a jego partia ponad 43 proc. poparcia. Dla porównania: najwięcej głosów wśród kandydatów opozycji miał w Sochaczewie Maciej Orliński z PSL – 2924, a cała partia 18,72 proc., zaś Marcin Kierwiński miał tu ledwie 2390 głosy, a PO 19,74 proc. poparcia.

Czytaj też: Pacanów. „Dymisja nie załatwia tej sprawy. Nikt tej kobiecie nie zwróci tego, co ona przeżyła”

Sochaczew ulicą podzielony

Ale teraz liczebną przewagę mają zwolennicy opozycji, oddzieleni naturalną w mieście barierą infrastrukturalną. Po jednej stronie wąskiej uliczki z boku hotelu stoją przeciwnicy PiS. Po drugiej, przy zamkniętej bramie, zwolennicy partii rządzącej. Pierwsza grupa ma około 100 osób, trzymają transparenty, są głośni.

Nie łączy ich jednak wiara w demokrację czy też obrona praworządności. Są tylko dwa sztandary natury ogólnej: „Kaczyński, spieprzaj dziadu” i „Pasożyty szkodniki”. Pozostałe hasła jednak bardziej pragmatyczne: „Sochaczewianie »dziękują« Kaczyńskiemu i PiS za drożyznę, rekordowe ceny paliw, wysokie raty kredytów, drogi opał, zapaść gospodarczą”.

Przeciwnicy PiS w Sochaczewie


Przeciwnicy PiS w Sochaczewie

Fot.: Marcin Chłopaś / Newsweek

Jeszcze silniejsza grupa protestuje przeciw budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego. Przyjechali z oddalonego o 25 kilometrów Baranowa oraz sąsiednich miejscowości. Mają krzykaczkę i chętnie opowiadają o „szwindlu”, „absurdalnym działaniu Marcina Horały i idiotycznej roli spółki budującej CPK”, której udało się pozyskać ledwie promil potrzebnej do inwestycji ziemi, o zdrowiu, które stracą wszyscy mieszkańcy w promieniu 50 kilometrów od przyszłej dumy pisowskich inwestycji infrastrukturalnych oraz o krzywdzie mieszkańców – niepewności jutra i czterokrotnie zaniżonych ofertach wykupu ziemi pod lotnisko.

Manifestanci w Sochaczewie


Manifestanci w Sochaczewie

Fot.: Marcin Chłopaś / Newsweek

Jarosław Kaczyński w Sochaczewie o budowie CPK

I tu dla opozycji niespodzianka. Być może prezes Kaczyński jest znacznie czulszy na presję społeczną, niż się powszechnie uważa wśród jego politycznych przeciwników. Być może nawet zauważył ten spory uliczny, sochaczewski protest mieszkańców Baranowa, choć jego limuzyna błyskawicznie przejechała obok demonstrujących i zniknęła za hotelową bramą.

Wicepremier odniósł się bowiem do sprawy podnoszącej ciśnienie tłumom mieszkańców trójkąta: Wiskitki-Sochaczew-Błonie. Już na samym początku swojego wystąpienia mówił: – Proszę państwa, działają trolle, działa w Polsce potężna agentura. CPK przeszkadza bardzo wielu i to z różnych stron Polski, i ze wschodu, i z zachodu, i z północy – chociaż to akurat może najmniej. To dlatego tego rodzaju informacje są rozsiewane, ale to nieprawda, nie chcemy w żadnym wypadku nikogo skrzywdzić

Prezes użył przy tym swojego klasycznego stylu, sugerując, że są jacyś obcy usiłujący wpłynąć na nasze i w związku z tym siejący kłamstwo oraz zamęt, ale przecież każdy dobry człowiek wie, że w gruncie rzeczy nikt w PiS nie ma intencji krzywdzenia nikogo.

A jednak część sochaczewian poczuła się tego dnia skrzywdzona. I wcale nie chodzi o tych z tamtej strony ulicy.

Czytaj też: Wielkie wakacje kredytowe Polaków. Na taką „wspaniałomyślność” nie zdecydował się dotąd żaden z rozwiniętych krajów

Sami swoi na spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim

Jest grubo ponad trzy kwadranse przed wyznaczoną godziną spotkania. Zwolennicy prezesa coraz liczniej podchodzą do bocznej bramy „Chopina”. Choć są zjednoczeni politycznie, nie wiedzą, że dzielą się na dwie kasty. Ta lepsza to ludzie z zaproszeniami, tacy co „są na liście”. I oni wiedzą, że są, ale nie wiedzą, że inni nie są. Dlatego kulturalnie stoją przed bramą, jakby czekali w kolejce. Raz po raz ktoś orientuje się jednak, że niektórzy z tego niewielkiego tłumu przyszli w – naiwnym, jak się okazuje – przekonaniu, że „spotkanie z mieszkańcami” oznacza, że mieszkańcy mogą na nie przyjść.

Gdy już się domyślą, krzyczą i machają do tych, co za bramą, że oni z listy. I wtedy, na znak ochroniarzy z grupy GROM od lat zabezpieczającej prezesa, przepychają się do wejścia. Rosły pan uchyla na moment bramę, listowi wślizgują się na teren i bum – znów krata oddziela wyborców od wybranych.

Grupa zwolenników PiS niewpuszczonych na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim


Grupa zwolenników PiS niewpuszczonych na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim

Fot.: Marcin Chłopaś / Newsweek

Spotkanie z prezesem na zaproszenia

Po tamtej stronie jest pani z naręczem najgorętszych gadżetów w okolicy: laminowanych kart na smyczy z napisem PiS i hasłem GOŚĆ. Ma władzę wręczania i listę wybranych, ale skąd, kto i komu, to nie wie. Ochroniarz też nie wie. Ma wpuszczać z listy. Jeśli będą wolne miejsca, może wpuści pozostałych, ale w sumie to nie wie.

– Panie, a kto o tym decyduje? – pyta starsza kobieta, bardzo zmotywowana, by wejść do środka.

– Nie ja. Organizator – odburkuje tamten.

– To wiem, ja się pytam, kto to.

– Nie wiem, nie ma go tu. To ktoś z PiS.

Kobieta jeszcze kilka razy grzecznie prosi o rozmowę z organizatorem. Bez skutku. Inni czekający też się niecierpliwią. Pytają tych z listy, skąd mają zaproszenia. Od ministra, z klubu PiS, od posła.

– Jak to od posła?! – denerwuje się ktoś z tłumu. – Jak ogłosili, że prezes będzie u nas, od razu dzwoniłem do biura Małeckiego. Powiedzieli, że będzie lista i można się na nią wpisywać następnego dnia do 16.00. Poszedłem na 10.00 i tam się dowiedziałem, że jednak żadnej listy nie ma. To była, czy nie? – dopytuje GROM-owca. GROM-owiec nie wie.

Listy były, ale nie było

Inny mężczyzna wyciąga telefon. Pokazuje ekran. Dzień wcześniej dzwonił do biura posła Jarosława Kaczyńskiego. – Powiedzieli mi, że zapraszają, że można przyjść. Ja tu z Warszawy specjalnie przyjechałem – mówi zirytowany.

Tłumek zaczyna łapać, że ci z zaproszeniami to nie są przypadkowe osoby, to nie wyborcy, którzy zadzwonili do posła i z ulicy zapisali się na listę. Zauważają wzorce. Wejściówki mają tylko osoby wypełniające stereotypowe wyobrażenia partyjnych działaczy partii konserwatywnej. Jest aktywny z młodzieżówki – w półoficjalnej koszuli i marynarce w kratę – typ bliski stylowi Patryka Jakiego; jest typ radnej – ubrana odświętnie, coś na kształt „jak do kościoła” w zwiewnej koszuli z materiału w kwiaty i do ciemnej, długiej i dość wąskiej spódnicy; i typ starego działacza – jeansy ze skórzanym paskiem, koszula wpuszczona w spodnie. Zgarbiony pan z zaniedbanym zarostem, przybrudzoną baseballówką na głowie i szczerym zainteresowaniem w oczach? No nie, bez szans.

Irytacja narasta. Ktoś z grupki rzuca, że ma zaproszenie. Z portfela wyciąga dowód osobisty i macha nim przed oczami ochroniarzy. – Mam zaproszenie, to jest dowód osobisty Polaka. Takie mam zaproszenie, obywatelstwo Rzeczpospolitej – krzyczy. W tym napięciu niemal nikt nie zauważa, że przyjeżdżają limuzyny.

Jarosław Kaczyński w Sochaczewie


Jarosław Kaczyński w Sochaczewie

Fot.: Marcin Chłopaś / Newsweek

Nie patrzą, jak prezes wysiada z jednej z nich, jak nieobecnym wzrokiem za krzywymi okularami zerka w stronę bramy. Tylko jedna kobieta podbiega wtedy do płotu, krzycząc: „panie prezesie, kochamy pana”. I macha przy tym radośnie. Już wie, że nie wejdzie, ale mówi cicho do siebie: „trudno, żeby chociaż go zobaczyć”. I idzie w swoją stronę.

A tłumek stoi jeszcze chwilę i w końcu odpuszcza. Rozchodzi się, gorzko komentując, że „swoich wpuszczają, a ty człowieku głosować i już”. A pan w przybrudzonej czapce przechodzi na drugą stronę. A tam – dalej stoją i krzyczą: „Będziesz siedzieć”, „Precz z Kaczorem-dyktatorem”, „Nażarł się ośmiorniczek i teraz w kiblu siedzi. Jak tu jesteś, wyjdź do ludzi”, „Chodźcie do nas, władzo kochana… Tchórze”.

A jedna pani przechodzi i do drugiej pani mówi: „Widzisz, 500 plus bierze, a przychodzi i się drze. A do pracy nie pójdzie, tatuaże ma i się drze”. I potem wchodzi do dyskontu, tuż za plecami protestujących.

Czytaj też: W ostatniej chwili Kaczyński musiał zmienić plan. „Mamy tłuste koty, którym już nic się nie chce”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJesienią rozpocznie się budowa pierwszego, wielopoziomowego parkingu. To ponad 7 lat od zapowiedzi tej inwestycji
Następny artykułPodpalacz w okolicach Kościelca! Leśnicy apelują o czujność i proszą o pomoc w ujęciu sprawcy pożarów lasu