A A+ A++

Wychodzi z założenia: po co oglądać filmy, mecze i YouTube’a w firmie, skoro można robić to na kanapie w domu? – Praca nie jest po to, żeby w niej się zarzynać, ale po to, żeby zarobić pieniądze na życie – mówi. Ma wystarczyć na opłaty (kredytu nie ma, bo mieszkanie dostał w prezencie od rodziców), jedzenie, rehabilitację (bo mu kręgosłup szwankuje od siedzenia przed komputerem), raz w roku wyjazd z psem i dziewczyną na wakacje za granicę i raz w Polskę.

Nie ma dużych wymagań, jeśli chodzi o zarobki. Szef płaci mu pensję minimalną na etacie, resztę przekazuje pod stołem – łącznie wychodzi około 4 kafli. – Może gdybym miał normalną pensję, starałbym się bardziej? Albo gdybym był rozliczany od zlecenia? W obecnej sytuacji nie czuję, że warto. Za staranie nikt mi nie dołoży. Zwolnić mnie nie zwolnią, bo w Warszawie nie jest łatwo znaleźć grafika za takie pieniądze. Szef nie ryzykuje wzięcia stażysty. Kasy na moje potrzeby wystarczy. Mógłbym brać dodatkowe zlecenia od innych zleceniodawców, ale po co, skoro na wszystko mi starcza?

Badanie Kincentric

Co czwarty polski pracownik ma taką samą filozofię życiową, jak Michał: nie angażują się w swoją pracę – wynika z badań przeprowadzonych przez firmę Kincentric. Średnia światowa wynosi zaledwie 14 proc.

– Rolę odgrywają różnice kulturowe. Jako społeczeństwo jesteśmy bardzo krytyczni i to ma swoje odbicie również w stosunku do pracodawców. Chętnie wytykamy niedociągnięcia i lubimy ponarzekać, a bycie aktywnym ambasadorem swojej organizacji jest jednym z filarów zaangażowania. Jeśli do tego dodamy niski kapitał zaufania społecznego, który przekłada się również na brak zaufania do firmy, to mamy mniejszą gotowość do podejmowania dodatkowego wysiłku, nie będąc pewnymi, czy nam się to opłaci – tłumaczy Magdalena Warzybok, dyrektor zarządzająca Kincentric Poland.

– Należałoby zacząć od tego, czym to jest zaangażowanie pracownika. Według starszego podejścia definiujemy je jako identyfikację danej osoby z pracą. W nowszym podejściu jest to przeciwieństwo wypalenia zawodowego, taki pozytywny stan spełnienia, który polega na odczuwaniu energii, entuzjazmu, satysfakcji z wykonywanej pracy i ważności tego, co się robi, ale też adsobrcji, czyli takiego stanu, w którym praca nas na tyle interesuje, że nas nie przytłacza – mówi prof. Sylwiusz Retowski z Uniwersytetu SWPS.

Wybuch pandemii koronawirusa w 2020 roku spowodował co prawda czasowy wzrost zaangażowania do 59 proc., ale dane po po drugim półroczu tego roku wskazują na ponowny spadek.

– Pierwsze miesiące pandemii to był czas wielkiej niepewności i ogromnej mobilizacji. Docenialiśmy swoją pracę, która zapewniała względne poczucie bezpieczeństwa, wzrastała lojalność wobec pracodawcy, malała chęć do podejmowania jakichkolwiek decyzji o odejściu. Z drugiej strony pracodawcy, szczególnie ci więksi, w sytuacji kryzysowej zachowywali się powyżej oczekiwań, dbając o zdrowie i bezpieczeństwo pracowników. Jechaliśmy „na adrenalinie”, przeorganizowując sposób działania i walcząc o zachowanie ciągłości biznesowej. To dawało poczucie wspólnego celu, współpracy. Często problemy, czy decyzje, które nie zapadały miesiącami – rozwiązywały się z dnia na dzień – tłumaczy Magdalena Warzybok z Kincentric. – Przedłużające się już na lata warunki pandemii przyniosły swoje żniwa. Wiele osób starało się biec sprintem dystans maratonu, a to powoduje ogromne zmęczenie wraz ze wciąż niższym niż przed pandemią i wciąż pogarszającym się poczuciem równowagi pomiędzy pracą a życiem osobistym.

Pracownik w wersji minimum

– Zaangażowany już byłem, gdy pracowałem na uczelni – opowiada mi Wojciech, były naukowiec Politechniki Krakowskiej. Rano pobudka, czytanie publikacji i jedziemy do instytutu. W autobusie książka, pewnie branżowa, w pracy na godzinę 9, może 10. Zestawić układ, schłodzić kriostat, o 14 zaczynają się pomiary. Jak nie wychodzi, to ogrzać kriostat, powyłączać wszystko i o 19 do domu. Jak wychodzi, to mierzy się ile wlezie. Kawa, monsterek, kawa, papierosek, kawa, kawa. – Potrafiłem do 2-3 w nocy siedzieć w instytucie. Potrafiłem 48 godzin ciurkiem przesiedzieć, bo ładnie wychodziło, a próbki nie są wieczne, nie? Piękne wykresy z tego mi wychodziły. Do tego wyjazdy na konferencję czy pomiary w innych labach. Lampka mi się zapaliła, gdy zobaczyłem, że znajomy się rozwiódł przez pracę, bo nie miał czasu na rodzinę. Nie chciałem podzielić jego losu.

Wojciech poszedł do prywatnej firmy, która produkuje aparaturę medyczną. – W pracy nie jestem proaktywny, robię to, co jest do zrobienia, ale staram się nie wychodzić poza swoją działkę. Wiesz, odwalone na 30 procent, aby było, aby papiery się zgadzały, dokumentacja w porządku, urządzenia sprawne. Nadgodziny? Płatne owszem, pecunia non olet, ale żebym miał za darmo robić? Za darmo jeżdżę tylko do znajomych w jednym Instytucie, pomóc im z elektroniką czy programowaniem. Oczywiście nie jest tak, że robię coś na szkodę pracodawcy. Raczej nazwałbym to linią najmniejszego oporu. A po zaangażowaniu w działalność naukową to mi została dziura w sercu, ale cóż zrobić? Wybrałem rodzinę.

Wielu pracowników w Polsce nie czuje identyfikacji z miejscem pracy


Wielu pracowników w Polsce nie czuje identyfikacji z miejscem pracy

Fot.: Kauka Jarvi / iStock

Na złość pracodawcy

– Jesteśmy takimi jakby Robin Hoodami. Skoro nas się okrada z pieniędzy, to my oddajemy olewaniem obowiązków albo szkodzeniem szefowi – mówi mi 42-letnia Weronika.

Pracowała w dziale marketingu u znanego producenta AGD. Już na początku jej się w tej firmie nie spodobało, bo prezes zaproponował umowę o pracę na najniższą krajową, a resztę na nieozusowane zlecenie. Ale po półrocznym zwolnieniu z powodu depresji wypadła z rynku pracy i wzięła pierwszą lepszą ofertę, która pasowała do jej kompetencji.

– To był błąd – mówi. – Szef, typowy nowobogacki Polak nas wyzyskiwał, a sam kupował sobie nowe samochody, balował na imprezach i galach, obnosił się ze swoim hajsem. Zabierał swoich ulubionych handlowców do Peru, do Kambodży, na Malediwy, a ja w tym czasie ogarniałam im samoloty, noclegi, gadżety na wyjazd, alkohol, rekrutację, równocześnie odbierając firmową korespondencję, siedząc na magazynie i ogarniając firmowe kanały na socialach. Poczucie niesprawiedliwości narastało każdego dnia, więc stwierdziłam, że zacznę wykonywać krecią robotę.

Kupowała najdroższe bilety lotnicze, badziewne gadżety, które nie przyniosą firmie żadnego zysku, celowo robiła błędy w remanentach, w spisach dostępnych produktów. Kilka razy wyniosła z magazynu jakieś sprzęty, bo wiedziała, że i tak nikt tego nie skontroluje. – Gdyby ktoś mnie oskarżył, że brakuje robota kuchennego, to wzruszyłabym tylko ramionami. „Przecież nikt mnie szkolił do pracy na magazynie, prawda?”. Tak bym powiedziała – nawet dzisiaj nie ma wyrzutów sumienia.

– Może brzmi okropnie, ale w tamtym czasie w mojej głowie był bunt i walka. Ten człowiek, pożal się Boże prezes, okradał mnie na świadczeniach, więc nie uważałam, że robię źle wynosząc mu jakieś rzeczy czy narażając na dodatkowe koszty. Poza najlepiej wynagradzanymi handlowcami pracowali tam ludzie bez żadnej ambicji. Tacy, co potrzebują spłacić ratę kredytu. Moja koleżanka z działu do pracy wpadała około godziny 12-13, a nikt nie zadawał pytań. Ja też przestałam przychodzić punktualnie na 9. Motywacja wynosiła zero.

Weronika męczyła się tak trzy lata i doszła do wniosku, że dłużej nie wytrzyma. Zaczęła szukać innej pracy. Nawet się z tym nie kryła. – Któregoś razu szef zauważył, że pół dnia siedzę na pracuj.pl i zawołał mnie na rozmowę. Spytał go wtedy bezczelnie „I co niby teraz zrobisz? Zwolnisz mnie?”. Nie odpowiedział. Od pół roku firma miała braki kadrowe i doskonale zdawał sobie sprawę, że nikt, kto ma jakiekolwiek kompetencje, nie przyjdzie być popychadłem za 2,5 koła i dodatkowym tysiakiem pod stołem. Oferty odrzucali nawet studenci – wspomina Weronika.

W końcu dostała pracę, którą lubi, za dwa razy wyższą stawkę.

Przyczyny braku zaangażowania pracowników

– Kontrproduktywność pracownika może być w takiej sytuacji przejawem frustracji – stwierdza prof. Sylwiusz Retowski z Uniwersytetu SWPS.

Przyczyn braku zaangażowania wśród polskich pracowników zdaniem naukowca może być jednak wiele. Jedna z nich to zmiana. Zdarza się, że praca, którą ktoś wykonywał, zmieniła się na tyle, że stała się inną pracą. Psycholog podaje przykład jego studentki, która była przedstawicielką handlową, jeździła do klientów, a ze względu na pandemię koronawirusa przeszła na pracę online. Lubiła kontakt z ludźmi, a stała się pracownicą call centre. Spędza 8 godzin przy komputerze, wysyła maile i dzwoni.

– Drugą przyczyną może być rozmijanie się oczekiwań z zasobami, np. osobistymi takimi jak cechy, kompetencje pracownika, ale też organizacyjnymi typu sprzęt, finanse. Tak się dzieje na przykład w środowiskach nauczycielskim i medycznym. Stawianym im wymaganiom często nie są w stanie sprostać, między innymi dlatego, że brakuje zasobów: pieniędzy, szkoleń itd. Skutkiem jest bardzo silny stres u pracowników, ale również obniżenie zaangażowania w pracę.

– Bardzo często niezaangażowanie jest efektem tego, że nie jesteśmy dobrze dopasowani do pracy, którą wykonujemy. W Europie Zachodniej ludzie chętniej zmieniają pracę, jeśli coś im nie pasuje. Idą za marzeniami, pragnieniami. U nas ludzie kończą szkoły średnie, wyższe i zaczynają wykonywać swój zawód, który im się nie podoba. Są dwie drogi: można zmieniać pracę, branżę, co jest poważną alternatywą, bo trzeba się dokształcić, zainwestować. Albo można dokonać tzw. job craftingu, dostosowania pracy do naszych predyspozycji i potrzeb. Do tego jednak muszą dorosnąć nie tylko pracodawcy, ale przede wszystkim pracownicy.

Pan Andrzej, który próbuje dociągnąć do emerytury jako ochroniarz na jednym z warszawskich osiedli, pęka za śmiechu, gdy pytam go o zaangażowanie.

– A jak ja mam się angażować na stanowisku ciecia?! – pyta. – Ja już się swoje narobiłem. W różnych firmach. I co z tego mam? O, tyle co tutaj. Gazetka, telewizor, kawka. W moim wieku bierze się pracę, która nie zmęczy starych kości – pokazuje mi swoją owiniętą bandażem nogę.

Nowe domy i samochody prezesa

34-letnia Marysia miała kiedyś mnóstwo zapału. Skończyła wymarzone studia z filozofii, chciała pracować w dziennikarstwie, ale po kolejnych stażach i pracach za grosze przyszła proza życia, więc zajęła się handlem. W 2018 roku zatrudniła się w polskiej firmie sprzedającej tekstylia. – Fajnie mieć stałą pensję i pakiet opieki medycznej, ale brakuje mi przekonania, że robię coś wartościowego. Moja praca polega na tym, żeby szefostwo kupiło sobie kolejny dom w stolicy albo nowy wypasiony samochód. Raz prezes na zebraniu powiedział, że możemy i gówno sprzedawać, oby były wyniki.

Sytuacja pogorszyła się na początku pandemii. Wiele osób z jej firmy, przeczuwając, że szykują się cięcia kadrowe, uciekło na zwolnienia, urlopy, na opiekę nad dzieckiem itp. – Ja zostałam, by pokazać swoje zaangażowanie. I tylko dlatego, że ostatniego dnia marca byłam w pracy, to właśnie na mnie padło zwolnienie, bo kogoś trzeba było wskazać w naszym dziale. Osób na zwolnieniu nie można ruszyć. I choć to było totalnie przypadkowe, nic osobistego, i trwało tylko trzy miesiące, bo potem mnie znowu zatrudnili, to niesmak pozostał.

– Mam też obawy, że jak pójdę do innej firmy, to na początku będzie efekt świeżości, a potem będzie tak samo. Coś się zmieni, a potem znów to samo – Marysia powoli traci nadzieję, że gdzieś może być lepiej. Właśnie od swojego szefa dostała maila, żeby przygotować ofertę wyjazdu na Seszele dla najbardziej lojalnych klientów po trudach pandemii. „Na dobicie, totalna demotywacja” – pisze mi wiadomość z Facebooka, który w czasie pracy non stop jest aktywny.

Polacy gorzej po pandemii

Analizy Kincentric odnotowują wyraźny spadek nastrojów wśród polskich pracowników w drugim kwartale 2021 roku w porównaniu do danych po I kw. 2021 roku. Obecnie pracujący mają mniejszą gotowość do mówienia pozytywnie o firmie i jednocześnie większą skłonność do poszukiwania innej pracy. Narzekają na trudności w utrzymaniu równowagi między pracą a życiem osobistym.

Prof. Retowski z Uniwersytetu SWPS nadmienia, że ostatnie dwa lata przyniosły w firmach mnóstwo sytuacji wyjątkowych związanych z pandemią: musisz pracować dłużej, musisz pracować online, po to, żeby firma przetrwała i żebyś ty miał pracę. Część ludzi może przez jakiś czas wytrzymać takie warunki, ale potem stawiają granice. Bo ile może trwać stan wyjątkowy? Może trzeba inaczej pracę zorganizować, może zatrudnić więcej osób, może lepiej płacić?

Z danych Kantar Millward Brown dla Work Service wynika, że w Polsce rośnie liczba nadgodzin, a Polacy – ze średnią 45 godzin pracy tygodniowo – są jednym z najbardziej zapracowanych narodów w Europie. W aktywności zawodowej liczonej godzinami prześcigają nas tylko Grecy.

– Bardzo często ta praca nie jest właściwie zorganizowana. Na dłuższą metę to droga donikąd. W badaniach dotyczących stresu wypadamy bardzo źle – mówi naukowiec. Zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, o którym według niego się zapomina. – Ci, którzy pracują, harują. Śmiało można powiedzieć, że Polacy bardzo dużo pracują – z wyboru lub z przymusu. Ale jest u nas wyjątkowo wysoki odsetek osób pozostających pasywnych zawodowo. Zjawisko wzmocniły różne polityki. Pracownicy mogą widzieć wśród znajomych i rodziny osoby niepracujące i zadają sobie pytanie: dlaczego ja miałbym się starać?

Polacy na zwolnieniach L4

Według ZUS w 2020 r. łącznie wystawiono 22,7 mln zaświadczeń L4. Polacy przebywali na zwolnieniu lekarskim przez 266,6 mln dni. Do tego grona w tym roku dołączył specjalista do spraw administracji Sebastian. – Stwierdziłem, że nie będę niewolnikiem po tym, jak mnie wykorzystywano w ostatnich trzech firmach. Za bardzo się napatrzyłem na różne machlojki. Muszę od tego odpocząć.

Najpierw był kierownikiem w sklepie odzieżowym znanej marki. – Zatrudniałem tam ludzi i widziałem, że młodzież, szczególnie świeżo po studiach, ma gdzieś taką pracę. Przesiedzą te osiem tzw. dupogodzin i się nie przejmują. Kiedyś nakryłem dziewczynę na czytaniu książki, jak nie było klienta w sklepie. Mówi: „No przecież nie mam co robić”. A większość firm ma tajemniczego klienta, który wchodzi incognito i ocenia pracownika. Oni się nie przejmują. Jak nie ta praca, to inna. Popyt na niskopłatnych pracowników wciąż jest wysoki.

Potem Sebastian pracował w firmie znanego warszawskiego rapera i jego kolegi. – Na papierze zatrudnili mnie jako specjalistę do spraw administracji, do obsługi faktur, umów, aneksów. A w rzeczywistości woziłem ich dzieci do szkoły, na zajęcia tenisa, organizowałem urodziny, pranie, serwis zmywarki, pilnowałem płacenia podatków za prywatne mieszkanie. Mówiłem, że tak nie można, ale nic sobie z tego nie robili. Może oni to odbierali jako bunt, a dla mnie to była po prostu asertywność.

Niedawno zatrudnił się w firmie kurierskiej, jako brygadzista. – Na nocne zmiany pracownicy przychodzili pijani. Kierownik przymykał na to oko, nie chciał, żeby tracili dniówki. Ja odsyłałem ich do domu, bo co miałem zrobić? Gdyby coś się stało, odpowiedzialność by spadła na mnie, nowego w firmie.

Szuka teraz „jakiejś normalnej pracy biurowej”, ale jest ciężko. – Jakoś się przeczołgam na L4, a potem zobaczę.

Czytaj również: Polacy nie chcą wracać do biur. „Nie wyobrażam sobie powrotu do tego, co było przed pandemią”

Imiona i dane identyfikacyjne niektórych bohaterów zostały zmienione.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Psia grypa” szerzy się wśród policjantów w Jastrzębiu. Jak jest w Rybniku?
Następny artykułBadanie: Coraz więcej studentów mieszka u rodziny i znajomych