Bartosz Zając miał 37 lat, pochodził z Bytomia, ale mieszkał i pracował w Wielkiej Brytanii. W sierpniu 2015 roku razem z żoną i dziećmi postanowił przyjechać do Polski na urlop.
– Cieszył się, że przyjeżdża tutaj, chciał sobie zrobić urodziny. Nie wiedział, że wszyscy przyjdą, ale nie na jego urodziny, tylko na jego pogrzeb – opowiada reporterowi “Interwencji” Katarzyna Zając.
Znali się od dziecka
Jest 8 sierpnia 2015 roku. Około północy pan Bartosz z żoną idzie do jednego z miejscowych barów. W środku natyka się na znajomego – 30-letniego Tomasza G. To trenujący wówczas sporty walki zawodnik MMA, syn lokalnego przedsiębiorcy. Znali się od dziecka, bo ich ojcowie prowadzili wspólne interesy.
– Konflikt się pojawił, kiedy ta działalność się rozpadła. Mieli pretensje względem siebie, natomiast nie dało się na pewno odczuć, żeby to było zarzewiem aż takiego zdarzenia – opowiada Mariusz Orliński, pełnomocnik rodziny zmarłego pana Bartosza.
Między panem Bartoszem a Tomaszem G. dochodzi do kłótni. W jej efekcie Tomasz G. zadaje cios panu Bartoszowi. Ten traci równowagę i uderza tyłem głowy o stojący za nim betonowy kosz na śmieci.
Codziennie stoi przed agencją pracy. Twierdzi, że go oszukano
– Mamy zdjęcie pana Bartosza zrobione kilka godzin po zdarzeniu, gdy jeszcze żył, leżał w szpitalu. W mojej ocenie jego obrażenia nie powstały od jednego ciosu – uważa Mariusz Orliński, pełnomocnik rodziny.
– Cała twarz była zmasakrowana. Widać było krew z tyłu głowy – wspomina żona, Katarzyna Zając.
– Lekarz pogotowia, który przyjechał na miejsce zdarzenia i pomagał Bartkowi jako pierwszy, zeznał, że wyglądał, jakby stoczył ciężką walkę bokserską – dodaje brat Cezariusz Zając.
WIDEO: Zobacz materiał “Interwencji”
Zmarł po dwóch dniach
Pan Bartosz zmarł po dwóch dniach. Kilka godzin później Tomasz G. został zatrzymany. Przyznał się do udziału w bójce. Stwierdził jednak, że zadał tylko jeden cios. Przed sądem potwierdzili to biegli. Mężczyzna został oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci. Grozi za to pięć lat więzienia. W maju 2018 roku w sprawie zapadł pierwszy wyrok skazujący Tomasza G. na rok w zawieszeniu na trzy lata.
– Poczułem wówczas lekką złość. Liczyliśmy się z tym, że w pierwszej instancji wyrok może być łagodny, aczkolwiek nie sądziliśmy, że aż tak – przyznaje pełnomocnik Mariusz Orliński.
W listopadzie 2018 roku sprawą zajął się sąd drugiej instancji. Zaostrzył karę. Tomasz G. został skazany na rok i osiem miesięcy bezwzględnego więzienia. Mimo to mężczyzna nie trafił za kratki. Okazuje się bowiem, że… jest zbyt chory, aby odbywać wyrok.
Osiedle ze strefą relaksu. Mieszkańcy mają dość imprez
– Skazany powoływał się na to, iż cierpi na cukrzycę, we wstępnej fazie… – informuje Marek Furdzik z Prokuratury Rejonowej w Bytomiu.
– Sąd opiera się w takiej sytuacji na opinii biegłego lekarza sądowego. Nie wyobrażam sobie, żeby biegły wydał świadomie opinię niezgodną z rzeczywistym stanem zdrowia skazanego – zaznacza Jacek Krawczyk z Sądu Okręgowego w Katowicach.
“Nie wyglądał na chorego”
– Widziałem go tydzień temu, zupełnie przypadkowo. Nie wyglądał na chorego. To jeden gruby “wałek” – ocenia Cezariusz Zając, brat nieżyjącego Bartosza.
Tomasz G. nie komentuje sprawy w mediach. Wypowiedzi odmówił nam też jego pełnomocnik. Termin odroczenia kary kończy się w pierwszych dniach października. Nie wiadomo jednak, czy i kiedy Tomasz G. trafi wreszcie za kratki.
– Jak miałby jaja, to by sam zapukał i jeszcze dziękował, że tylko 20 miesięcy, a on dzisiaj robi wszystko, żeby unikać więzienia, 20 miesięcy? – dziwi się Cezariusz Zając, brat nieżyjącego Bartosza.
ac/”Interwencja”
Czytaj więcej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS