A A+ A++

Chyba nikt nie spodziewał się, że w momencie w którym mundial rozpoczyna się na dobre, akurat ten zespół będzie już w domu. W moim odczuciu to większa niespodzianka niż wcześniejsze odpadnięcia Niemiec, Belgii, Danii czy Urugwaju. Bo w przeciwieństwie do wyżej wymienionych Hiszpanie przez wiele miesięcy poprzedzających turniej znajdowali się na fali wznoszącej. I mieli bardziej perspektywiczną drużynę.

ZOBACZ TAKŻE: Hiszpańscy kibice zawiedzeni po mundialu

Trzy dni przed meczem z Niemcami w fazie grupowej na treningu w kompleksie sportowym Uniwersytetu Kataru pojawił się Andres Iniesta. Dawny idol, który skończył 38 lat i kojarzy się z największym sukcesem hiszpańskiej piłki, czyli przede wszystkim golem wbitym w finale mundialu w RPA w 2010 roku. Miał on natchnąć duchowo swojego następcę, czyli 18 lat młodszego Pedriego.

Wspomniany turniej był jedynym, w którym dzisiejsi uczestnicy mistrzostw jak właśnie Pedri, ale także Ansu Fati, Nico Williams, Yeremi Pino, Alejandro Balde czy Gavi widzieli Hiszpanię dalej niż w drugiej rundzie mistrzostw świata. Chociaż w przypadku tego ostatniego nie jest takie pewne, że cokolwiek pamięta, bo miał przecież wtedy ledwie sześć lat.

Młodzież, która w dużej mierze stanowi dziś o sile Hiszpanów, nie dała rady przedrzeć się przez drut kolczasty założony na poziomie 1/8 finału. Maroko podobnie jak Chile w 2014 roku czy Rosja w 2018 stało się dla kraju z Półwyspu Iberyjskiego częścią czarnej legendy, która trwa już 12 lat w trzech kolejnych rozczarowujących turniejach.

Na murawie Education City Stadium po najgorszych rzutach karnych w historii (0:3) pogrzebano marzenia i nadzieję milionów fanów tej drużyny, nie tylko Hiszpanów. Nadzieje, które przecież wydawały się wzrastać po fantastycznym pierwszy meczu z Kostaryką (7:0) i wizytą uchodzącego za talizman Iniesty.

Biorąc pod uwagę nie tylko oczekiwania, ale przede wszystkim realne możliwości tej ekipy, takie kolejne niepowodzenia z rywalami z nie najwyższej przecież światowej półki naprawdę można uznać to za jakieś przekleństwo.

Od 2010 roku Hiszpania wygrała bowiem na mundialach poza wspomnianym meczem z Kostaryka ledwie dwa mecze. W 2014 z Australią 3:0 i w 2018 z Iranem 1:0. Trzy zwycięstwa na 11 gier! 27 procent. Reszta: 5 remisów (z dwoma zakończonymi fatalnymi rzutami karnymi) i trzy porażki.

Żaden z trzech selekcjonerów, którzy od tamtego czasu zasiadali na trenerskiej ławce nie był w stanie przeskoczyć nie najwyżej przecież zawieszonej poprzeczki. Sam Vicente del Bosque, który sięgnął chmur w RPA, podczas przerażającego dla Hiszpanów turnieju w Brazylii w 2014 roku musiał pakować manatki ledwie sześć dni po rozpoczęciu imprezy, na którą przybył w roli mistrza świata.

Cztery lata temu w Rosji zaczęło się od groteskowego zwolnienia Julena Lopeteguiego, zaledwie dzień przed debiutem przeciwko Portugalii. Awaryjnie stery przejął ówczesny dyrektor sportowy federacji Fernando Hierro i można było domniemywać, że to negatywnie wpłynęło na wynik. Ale dziś? Z Luisem Enrique, który jest uznawany za jednego z najlepszych selekcjonerów średniego pokolenia na świecie? Z ciekawym zespołem, który za jego kadencji ledwie rok temu grał w półfinale mistrzostw Europy i niedawno awansował do finału Ligi Narodów? Aż tak dać się pobić? Przez takiego rywala?

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułM88A2 Hercules dla Polski. Wygląda jak potężny, pancerny bunkier na gąsienicach
Następny artykułW kolebce “Solidarności”. Cichanouska: Też zwyciężymy!