A A+ A++

O tzw. estońskim CIT premier Mateusz Morawiecki mówił już w swoim expose w listopadzie 2019 r. Dzisiaj w trakcie wizyty w przestrzeni cowornkingowej „business_link” prowadzonej przez Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości na PGE Narodowym w Warszawie zaprezentował kolejne szczegóły. Jak mówił, proponowane rozwiązania mają służyć polskim firmom, wzmocnić polski kapitał oraz klasę średnią. – Firma do wysokości obrotów 50 mln zł (…) nie będzie musiała płacić podatku CIT, tak długo, jak nie będzie wyciągała zysków – powiedział premier.

O co chodzi w praktyce? Rozwiązanie jest stosowane w Estonii od niemal dwóch dekad. Jak pisał w „Forbesie” Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego reformę CIT w tym kraju wprowadzili w 1999 r. amerykańscy doradcy z USAID i doktorant prawa, który pracował w estońskim Ministerstwie Finansów – dziś doktor Lasse Lehis. Reforma więc to tak naprawdę amerykańsko-estońskie dziecko. Rozwiązania wzorowane na estońskim CIT wprowadziły także Łotwa, Gruzja i Niemcy (choć tylko dla MSP).

W praktyce przedsiębiorcy w innym momencie płacą podatki należne państwu. Opodatkowanie następuje dopiero w momencie dystrybucji zysku do właścicieli firm. W praktyce zatem, jeżeli firma nie wypłaca pieniędzy właścicielom, to nie ma obowiązku obliczania wysokości dochodu podatkowego i wysokości podatku oraz wpłacania podatku do budżetu państwa. Tym samym, tak długo jak środki wypracowane przez firmę podlegają reinwestowaniu w działalność firmy, nie musi się ona nimi dzielić z fiskusem. Dla porównania, obecnie przedsiębiorstwa w Polsce odprowadzają podatek od wypracowanego w danym roku zysku.

Rozwiązanie dla 200 tys. firm w Polsce

Z nowych rozwiązań będzie mogło skorzystać w Polsce ok. 200 tys. firm. Chodzi o podmioty, które zatrudniają co najmniej trzech pracowników, w których wspólnikami są wyłącznie osoby fizyczne. Jednocześnie większość dochodów spółki musi pochodzić z działalności operacyjnej. Z systemu będzie można korzystać przez cztery lata, z możliwością przedłużenia.

Wskutek zmian spodziewany jest wzrost stopy inwestycji w Polsce o 2 pkt proc. do 2021 r. oraz utworzenie do 120 tys. miejsc pracy. Koszt dla sektora finansów publicznych ma wynieść 4,35 mld zł. Taka kwota nie wpłynie do kasy państwa z tytułu podatku CIT.

– Każdy przedsiębiorca, który zdecyduje się na zainwestowanie, na rozwój, przedsiębiorca polski lub przedsiębiorca zagraniczny, który zdecyduje na prowadzenie działalności w Polsce, będzie miał idealne warunki do rozwoju. To będzie prawdziwy inkubator przedsiębiorczości dla całej Polski – podkreśla premier Morawiecki.

Zachęta do inwestowania

Polski rząd wskazuje tzw. estoński CIT jako kolejną zachętę do inwestowania nad Wisłą, co ma mieć także znaczenie przy ewentualnych zmianach dotyczących międzynarodowych łańcuchów dostaw. – My mówimy całemu światu: chodźcie do nas, przyjdźcie do nas, bo u nas są idealne warunki do inwestowania, bo u nas nie będziemy opodatkowywać tych firm, które będą inwestować w swoje kolejne rozwiązania – mówił Morawiecki.

Podkreślił, że rozwiązanie to jest bardzo pragmatyczne, elastyczne i nowoczesne. Według premiera jest też prorynkowe i jednocześnie propracownicze. – To rozwiązanie ma też na celu przede wszystkim stworzenie nowych miejsc pracy. W oparciu o nasze założenia, o nasze analizy, dzięki temu rozwiązaniu stworzymy kilkaset tysięcy nowych miejsc pracy w perspektywie najbliższych paru lat – dodał premier.

Skutki w Estonii

Jakie były konsekwencje zmiany zasad dotyczących płacenie CIT w samej Estonii? Jak pisał Piotr Arak w „Forbesie”, w pierwszym roku obowiązywania zmiany PKB Estonii zwiększyło się o 10,6 proc., by potem rosnąć w tempie 5–7 proc. rocznie. W latach 1999–2018 średnia stopa inwestycji wynosiła 29,5 proc. PKB. Dla porównania, na Litwie 21,4 proc., w Polsce 21,3 proc., a w całej – 21,3 proc. W Estonii była więc rekordowa na tle innych krajów Unii, co napędzało szybki wzrost gospodarczy tego kraju.

Estoński CIT działał też na korzyść budżetu, ale dopiero po kilku latach. Bezpośrednio po wprowadzeniu zmiany przychody z CIT w tym kraju spadły.

Więcej w artykule: Estoński CIT – lek na spowolnienie

Estoński CIT w Polsce – plusy

– Zmiana zapowiadana przez rząd co do zasady jest zdecydowanie pozytywna dla objętych nią firm, ponieważ nie tylko obniża wysokość opodatkowania, ale też zachęca polskie firmy do kumulowania kapitału oraz upraszcza sposób rozliczania podatków – podkreśla Dariusz Bednarski, wiceprezes Grant Thornton.

Już w listopadzie ubiegłego roku, po expose premiera, analitycy mBanku zwracali uwagę na skutki tego rozwiązania. „Wpływ na inwestycje jest niewielki (0,4 pkt proc. wyższy wzrost), ale zwiększa płynność przedsiębiorstw i ich przeżywalność w kryzysie” – pisali na Twitterze. Napisali również, że estoński CIT to „ciekawy sposób na zarządzanie ryzykiem makro”.

W tym względzie podobną tezę stawiał Piotr Arak: „Kluczowy jest jednak efekt gospodarczy. Same inwestycje nie są tak ważne jak to, że estoński CIT jest lekiem na spowolnienie gospodarcze”.

Estoński CIT w Polsce – minusy

Czy polski wariant rozwiązania ma jakieś wady? – Wadą zasadniczą jest to, iż nie będzie to rozwiązanie dostępne powszechnie, ale właśnie wyłącznie dla spółek, które spełnią wskazane kryteria – zauważa Dariusz Bednarski. – Nie będą mogli skorzystać z tej preferencji podatnicy PIT, czyli osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą, czy wspólnicy spółek osobowych. Nie będą mogły skorzystać spółki, których udziałowcem jest inna spółka, czy to krajowa, czy zagraniczna. Nie będą mogły skorzystać np. start-upy, które korzystają z finansowania kapitałem pozyskanym od różnego rodzaju funduszy inwestycyjnych – wylicza wiceprezes Grant Thornton.

Czy w Polsce rząd wykazał się ostrożnością, jeżeli chodzi o kształt propozycji? – W mojej ocenie kryteria zostały ustalone po to, aby zapobiec używaniu spółek do różnego rodzaju optymalizacji podatkowych, co oczywiście jest argumentem jak najbardziej uzasadnionym, jednakże będzie to powodowała zachwianie warunków konkurowania pomiędzy podmiotami, które będą mogły rozliczać się „podatkiem estońskim”, a tymi, które nie będą mogły – mówi Dariusz Bednarski.

Podaje nawet konkretny przykład: „Wyobraźmy sobie trzy firmy prowadzące bardzo podobną działalność, z których jedna w grupie kapitałowej, inna w formie spółki komandytowej, a jeszcze inna jest spółką, w której właścicielami są osoby fizyczne i nie ma udziałów w innych spółkach. Tylko ta trzecia będzie korzystała z preferencji, w związku z czym będzie bardziej konkurencyjna niż dwie pozostałe. Wydaje się, że te same preferencje powinny dotyczyć podobnych podmiotów – decydująca powinna być wielkość czy rodzaj prowadzonej działalności, a nie sama forma prawna”.

– W prawdziwym, modelowym podatku estońskim funkcjonuje tylko jeden etap opodatkowania – przy wypłacie zysku ze spółki. W rozwiązaniu, które zaproponowano w Polsce, przewidziano jedynie odsunięcie momentu zapłaty CIT do chwili wypłaty zysku. Nie wyklucza to jednak jednoczesnego poboru podatku od dywidendy przy wypłacie dla wspólnika. W Polsce będziemy mieć więc – jeśli reforma wejdzie w życie w takiej formie – i opodatkowanie CIT, i opodatkowanie dywidendy – konkluduje Dariusz Bednarski.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZnamy szczegóły unijnej strategii szczepień na Covid-19
Następny artykuł“Rolnik szuka żony”: fanka zapytała Anię o sekret formy. Rozbroiła szczerością