A A+ A++

Na zapas

– Po wybuchu wojny w krótkim czasie doszło do radykalnego wzrostu cen ropy, któremu towarzyszyło osłabienie się złotego – mówi Urszula Cieślak z BM Reflex, firmy zajmującej się analizą rynku paliwowego. Do wzrostów przyczynili się też właściciele samochodów, którzy nie wiedzieć czemu uwierzyli w plotki o tym, że w Polsce zabraknie paliwa. – Tankowanie na zapas doprowadziło do problemów logistycznych i przerw w dostawach – mówi Jakub Bogucki, analityk rynku paliw z firmy e-petrol. A braki w dostawach jeszcze mocniej podkręciły panikę.

Po kilkudniowym szoku sytuacja zaczęła jednak wracać do normy. Tyle że według wielu właścicieli samochodów zbyt wolno. Grupa Lotos, drugi po Orlenie dostawca paliw na polski rynek, publikując swoje bieżące raporty, przyznała, że tzw. marża modelowa na przerobie ropy wzrosła w krótkim czasie o prawie 700 proc. To zelektryzowało nawet urzędników z UOKiK, którzy postanowili przyjrzeć się, czy dostawcy paliw nie drenują nadmiernie portfeli kierowców. Co może ustalić UOKiK?

Zobacz więcej: Daniel Obajtek. Taśmy wójta, „lewe” dochody, nieruchomości, dotacje i zatrudnianie agentów CBA [PODSUMOWANIE]

25 procent

1 lutego, kiedy napięcie wokół Ukrainy było jeszcze umiarkowane, weszła w życie obniżka VAT na paliwa. Cena benzyny 95 spadła wtedy z ok. 5,8 do 5,2 zł (dane e-petrol). Tego dnia baryłka ropy Brent kosztowała 89,3 dolara, czyli 363 zł, licząc po ówczesnym kursie.

Niecałe półtora miesiąca później, 9 marca, kiedy giełdy osiągały szczytowy punkt paniki związanej z rosyjską napaścią, wyrażona w złotych cena baryłki ropy Brent doszła do 492 zł (a dzień wcześniej nawet ponad 577 zł). I choć na polski rynek wahania cen paliw działają zazwyczaj z kilkutygodniowym opóźnieniem, to właśnie 9 marca na polskich stacjach paliw padły rekordy. Cena benzyny osiągnęła 6,9 zł, a diesla zbliżyła się do 8 zł.

Kiedy pierwszy giełdowy kurz opadł, a USA uruchomiły swoje rezerwy, ropa zaczęła tanieć równie szybko, jak drożała. A i złoty odrobił część strat. W efekcie w ostatni piątek cena baryłki ropy Brent wyrażona w złotych wynosiła nieco ponad 450 zł, co przełożyło się na ceny na dystrybutorze w wysokości 6,8 zł za benzynę i 7,6 zł za diesla.

Przyjmując prostą miarę, cena baryłki ropy jest dziś o 25 proc. wyższa niż na początku lutego. A cena benzyny jest wyższa o 24 proc. Na pierwszy rzut oka wygląda zatem, że kierowcy nie powinni mieć nadmiernych pretensji do producentów paliw. Sytuacja jest jednak nieco bardziej złożona.

Niewidzialna ręka

Ów szokujący wzrost marży modelowej grupy Lotos, który skłonił do działania UOKiK, to jedynie mocno uproszczona baza statystyczna. Rzeczywiście, wzrost z kilku dolarów na baryłce (a nawet z poziomów ujemnych, bo czasem Lotos dopłacał do produkcji) do 30 dolarów robi niemałe wrażenie. Tyle że to automatyczne wyliczenie, które ma pokazać przybliżoną rentowność przerobu ropy, bazujące na założeniu, że 100 proc. rafinowanej ropy to rosyjski Urals. Jego cena to cena ropy Brent minus rynkowa różnica między oboma gatunkami paliwa. A także kilka innych ważnych czynników. Tymczasem udział ropy Urals w obrocie w Rafinerii Gdańskiej jest ostatnio mniejszy. – Rafineria przechodzi okresowy remont, w ostatnich tygodniach udział ropy Urals w przerobie nie przekraczał 50 proc. – mówi Barbara Szparaga-Waśniewska, analityczka Ipopema Securities. Dodatkowo realna różnica między ceną ropy Brent a Urals w kontraktach polskich rafinerii może być znacznie mniejsza niż dyferencjał ustalany przez rynki finansowe. – Nie sądzę, żeby urzędnicy UOKiK dopatrzyli się w działaniach grupy Lotos rynkowych nieprawidłowości. Na rynku paliw rządzi niewidzialna ręka rynku – mówi Urszula Cieślak. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że minimum kilkanaście procent paliw wjeżdża do Polski z Zachodu. A dla tych towarów punktem odniesienia są ceny produktów ropopochodnych w ARA (czyli w holenderskich portach) i na giełdach, takich jak londyńska ICE. Zarządy PKN i Lotos formalnie nie mogą ot tak sobie zaniżać cen, to spółki giełdowe, które odpowiadają przed akcjonariuszami, także prywatnymi. Minister aktywów państwowych Jacek Sasin, który w gierkowskim stylu ogłaszał, że spółka PGNiG ma obniżyć ceny gazu, nie poniósł konsekwencji prawnych – i KNF, i prokuratura prawo czasem stosują rygorystycznie, a czasem nie.

Benzynowy raj

W grudniu, kiedy ceny zaczęły dynamicznie rosnąć, Polskę upstrzono billboardami przekonującymi, że żyjemy w paliwowym raju, z najtańszym dieslem i najtańszą benzyną w Unii Europejskiej. Uwzględniając siłę nabywczą średniego wynagrodzenia, to kpiny, bo przeciętny Polak za swoje wynagrodzenie może kupić znacznie miej litrów niż Czech czy Hiszpan, nie mówiąc o społeczeństwach bardziej zamożnych. Ale nominalnie Polska rzeczywiście ma ceny stosunkowo niskie – w maju 2021 roku w przeliczeniu na euro litr benzyny i oleju napędowego w Polsce należał do najtańszych w UE, obok Czech, Hiszpanii czy Rumunii. Teraz, kiedy korzystamy z obniżonego VAT, paliwa rzeczywiście wyglądają na tle

innych krajów UE na tanie. Choć oczywiście niski VAT to nie prezent od rządu, tylko od pozostałych podatników, którzy na wielomiliardowy ubytek w dochodach budżetu będą musieli się zrzucić.

Te niższe ceny to przede wszystkim efekt niższych niż w innych krajach UE stawek podatkowych. A po części także zasługa rozdrobnionego rynku detalicznego, na którym panuje mordercza walka o klientów. Kiedy w 2016 roku norweski Statoil sprzedawał sieć stacji w Polsce kanadyjskiej spółce Alimentation Couche-Tard, jako główny powód podawał fakt, że w Polce nie za bardzo da się zarabiać. Konkurencja jest tak duża, portfele kierowców tak wrażliwe na nawet niewielkie zmiany, że rentowność stacji jest znikoma. W przybliżeniu przeciętna marża na litrze diesla wynosi 20 groszy. Ale w dużych miastach, gdzie konkurencja jest największa, marże bywają niższe, czasami nawet ujemne. Zarabia się na sprzedaży przekąsek, alkoholi, obsłudze przesyłek kurierskich i zakazie handlu w niedziele (z którego stacje są wyłączone).

Poza tym fundamentem naszego rynku przez lata była ropa Urals. Do niedawna było to plus minus 5 dolarów różnicy z korzyścią dla Urals. Ale od kiedy Rosjanie zaatakowali Ukrainę, rozziew cenowy wzrósł dramatycznie, najpierw do 25, potem do prawie 29 dolarów na baryłce. Jeśli więc w piątek Brent kosztował 107 dolarów, to Urals był wart 78. To niemała różnica. I może jeszcze rosnąć.

Bojkot

5 marca brytyjski związek zawodowy Unite poinformował, że dokerzy nie zamierzają rozładować niemieckiego tankowca Seacod, zacumowanego opodal rafinerii Stanlow w północno-zachodniej Anglii. Od tamtej pory podobnych przypadków, także z gazowcami z rosyjskim LNG, było co najmniej kilka. Kraje Zachodu nie musiały nawet ogłaszać embarga na rosyjską ropę, zrobił to za nich rynek finansowy. Bank inwestycyjny JP Morgan ocenia, że trzy czwarte tankowców z rosyjską ropą ma dziś poważny problem ze zrzuceniem ładunku. A po rynku krążą plotki, że zdesperowani Rosjanie są skłonni oddać surowiec poniżej kosztów produkcji, w skrajnych sytuacjach nawet za kilkanaście dolarów za baryłkę, byle tylko podtrzymać produkcję. Na stacje w Rosji trafiają niesprzedane zapasy, ale nie ma ich gdzie zmagazynować. Ceny spadają, Rosnieft sprzedaje benzynę w detalu za niecałe 2 zł.

Czytaj też: NBP prowadzi bardzo niebezpieczną grę. Belka: inflacja w pewnym momencie wymyka się spod kontroli

Rosyjska luka

Polscy kierowcy jednak niespecjalnie mogą liczyć na powrót do normalności. Po pierwsze dlatego, że jak prognozuje Międzynarodowa Agencja Energii, z powodu sankcji i sytuacji politycznej Rosja może od kwietnia zmniejszyć produkcję ropy o około 30 proc., czyli o 3 mln baryłek dziennie. To mniej więcej 3 proc. globalnego rynku. – To grozi globalnym szokiem podażowym – piszą analitycy MAE. Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie, do niedawna lojalni sojusznicy Zachodu, nie kwapią się do zwiększenia produkcji. Uruchomienie wydobycia w Iranie i Wenezueli potrwa przynajmniej kilka miesięcy.

Po drugie, zmienia się struktura dostaw do Polski. Dziś ich trzon stanowią długoterminowe kontrakty z Rosnieftem i tatarskim Tatnieftem. Pierwszy wygasa pod koniec 2022 roku, drugi trzy lata później. I raczej nie zostaną przedłużone. Uzależnienie od rosyjskiej ropy spadnie. Ale w zamian będziemy musieli kupować nieco droższą, a dziś nawet wyraźnie droższą ropę z innych rynków. Poza tym jednostkowy koszt transportu surowca rurociągiem Przyjaźń zawsze był wyraźnie tańszy od morskiego frachtu, którego ceny w ostatnich kwartałach wzrosły o 70 proc.

Komisja Europejska planuje do 2027 roku całkowite uniezależnienie się krajów członkowskich od dostaw z Rosji. I choć dziś nie można jeszcze przesądzać, kto miałby Rosjan zastąpić, to rynek ropy po wojnie na Ukrainie będzie musiał ułożyć się na nowo. Polska jest do tych operacji względnie dobrze przygotowana. Przepustowość Naftoportu przekracza 30 mln ton rocznie, podczas gdy krajowy popyt to ok. 25 mln ton. Saudi Aramco, w ramach operacji przejęcia – za bezcen – 30 proc. rafinerii Lotos, ma dostarczać do Gdańska aż do 16 mln ton ropy rocznie (choć bez gwarancji, czy gotowe produkty trafią na polski rynek, czy na eksport). Bilans uzupełniają dostawy Exxon Mobil z Angoli oraz inne kierunki. Nie można jednak oczekiwać, że surowiec sprowadzany tankowcami będzie tańszy niż ten z Rosji. Mało tego, na horyzoncie majaczy już kolejny czynnik ryzyka dla portfeli kierowców.

Nowy ETS

Komisja Europejska w ramach wdrażania Europejskiego Zielonego Ładu przymierza się do reformy ETS, czyli Europejskiego Systemu Handlu Emisjami. W 2025 r. obecny ETS, który obejmuje część przemysłu, samoloty i energetykę, ma objąć też środki transportu drogowego. Ceny paliw wzrosną, przynajmniej o kilkanaście procent, może więcej. Polski rząd, podobnie jak inne rządy krajów UE, znów się obłowi na sprzedaży uprawnień do emisji, ale wątpliwe, by chciał się tymi pieniędzmi podzielić ze społeczeństwem, na przykład w postaci wyższych dopłat do samochodów elektrycznych.

Za uniezależnienie się od Rosji trzeba będzie zapłacić i na właścicieli samochodów spadnie spora część tego rachunku. W tej sytuacji najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się ograniczenie zużycia benzyny i oleju napędowego. Albo przez zamianę dotychczasowego samochodu na małolitrażowe, ekonomiczne wozidełko, albo na hybrydę lub elektryka (choć prąd przecież też w Polsce nie należy do najtańszych). Zostaje też przesiadka na rower lub do komunikacji miejskiej.

Czytaj także: Scalenie w jednej firmie państwowych hoteli nie jest złym pomysłem. Chyba że to początek ekspansji państwa na rynku?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrzylizani i rozczochrańce
Następny artykułJak zostać lekarzem w Polsce