A A+ A++

19 października 1991 r. Sejm RP przyjmuje zdecydowaną większością głosów ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi skarbu państwa – to koniec PGR-ów.

Do 1993 r. likwidacji ulega większość z 1666 gospodarstw, a pracę traci ponad 180 tys. z ok. 331 tys. zatrudnionych. Restrukturyzacji i prywatyzacji podlega prawie 4,7 mln ha gruntów państwowego rolnictwa (blisko 19 proc. użytków rolnych Polski), to więcej niż ma terenów rolniczych Dania (2,7 mln ha), Belgia i Luksemburg (1,5 mln ha).

PGR-y: Grzech PRL

Na mapie Polski powstały białe plamy bezrobocia i słabej aktywności gospodarczej. Głównie na Ziemiach Odzyskanych, skąd władze komunistyczne wysiedliły ludność niemiecką, a do tworzonych tam PGR-ów przybyli repatrianci z ziem dawnej Polski przyłączonych do ZSRR, żołnierze wracający z frontu i siłą przesiedlani z Bieszczad Łemkowie, Bojkowie i Ukraińcy.

Grażyna i Czesław Żmidzińscy. Pan Czesław kupił synom ziemię, a oni założyli rodzinną firmę rolniczą.


Grażyna i Czesław Żmidzińscy. Pan Czesław kupił synom ziemię, a oni założyli rodzinną firmę rolniczą.

Fot.: Agnieszka Żądło / Newsweek

Do dziś trwa spór o likwidację PGR-ów: czy to była – jak chcą niektórzy – „zbrodnia liberałów i doktrynerów”, czy gospodarstwa mogły przetrwać i dlaczego państwo pozostawiło masę ludzi samym sobie?

– To, co działo się z PGR-ami przez cała lata 90., to jeden z głównych grzechów pierworodnych III RP – mówił premier Mateusz Morawiecki w czerwcu podczas wizyty w Rąbinie (woj. zachodniopomorskie), gdzie zapowiedział program wsparcia rozwoju gmin i wsi popegeerowskich.

– Jeśli to był grzech pierworodny, to PRL, który te gospodarstwa stworzył – mówi Adam Tański, minister rolnictwa w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Leszka Millera, który przygotował ustawę o likwidacji PGR-ów.

Mantrę o tym, że to były świetne przedsiębiorstwa, które można było uratować, nazywa kłamstwem albo półprawdą. Tański od 1992 do 2002 r. kierował powołaną do restrukturyzacji PGR-ów Agencją Własności Rolnej Skarbu Państwa.

– Przecież o ich tworzeniu decydowały nie tylko względy ekonomiczne, ale i doktrynalne, one miały być instrumentem upaństwowienia rolnictwa indywidualnego – mówi.

Często przymuszano je do zbędnych inwestycji. Dostawały państwowe dotacje – mleko w sklepie kosztowało wtedy 30 zł, a w skupie państwo płaciło rolnikom 100 zł za litr. Zdarzało się, że rolnicy kupowali mleko w sklepach i oddawali do skupu. Ze zbożem i mąką było podobnie.

Czytaj także: Oczy łzawią, usta puchną, drętwieją, język jakby kołkiem stawał. Sołtys: „Państwo ma w nosie, czy przeżyjemy”

PGR-y. Zderzenie z wolnym rynkiem

Gdy po zmianie ustroju w 1989 r. rząd najpierw uwolnił ceny skupu, a potem wstrzymał dotacje, to był wyrok dla PGR-ów. Nie dało się ich dalej dotować, bo państwo zbankrutowało.

Tański: – Niektórzy mówią, że PGR-y miały zyski. W 1990 r. miały, ale papierowe. Przyrosły im zapasy, które wyceniano według cen urzędowych, ale gdy je sprzedawały po cenach rynkowych, zysk zmieniał się w stratę. Załogi PGR-ów tego nie rozumiały, domagały się często premii. Dochodziło do konfliktów.

Na początku lat 90. trzem czwartym PGR-ów groziła upadłość. Długi przekraczały 2 mld zł (20 bln starych złotych).

Pomysłów na ratowanie było wiele. Część polityków, głównie z lewicy, proponowała, by przekształcić je w spółki skarbu państwa i przekazać załogom. Solidarność Rolników Indywidualnych wolała, by ziemię rozdać rolnikom. Obydwa pomysły odrzucono. Przecież spółka skarbu państwa miała kierować się regułami ekonomii, musiałaby więc zwolnić znaczną część załogi. Przy rozparcelowaniu ziemi cała załoga PGR-u zostałaby zwolniona.

– Wybraliśmy drogę pośrednią – wspomina Tański. – Agencja, która przejęła wszystkie gospodarstwa, dla każdego przygotowywała plan restrukturyzacji. Ocenialiśmy, ile ziemi można sprzedać rolnikom, a ile musi zostać, by gospodarstwo mogło funkcjonować. Powstało w ten sposób ok. 5,5 tys. gospodarstw o powierzchni ok. 350 ha, a ok. 400 tys. rolników kupiło ziemię pegeerowską i powiększyło gospodarstwa średnio o 5-6 ha.

Ponad 20 proc. PGR-ów przejęły spółki utworzone przez pracowników.

Powstało kilka tysięcy świetnych gospodarstw do tej pory funkcjonujących na wydzierżawionej od skarbu państwa ziemi.

Gospodarstwo po PGR-ze w Kamnicy prowadzą dzisiaj czterej bracia Żmidzińscy.


Gospodarstwo po PGR-ze w Kamnicy prowadzą dzisiaj czterej bracia Żmidzińscy.

Fot.: Agnieszka Żądło / Newsweek

Bloki w polu

Agencja preferowała dzierżawców, którzy przyjmowali jak najwięcej byłych pracowników. – Ale ekonomia ma swoje prawa. W PGR-ach pracowało około 13 osób na 100 ha, a teraz wystarczą 3-4 osoby. Musiało powstać bezrobocie. W szczytowym momencie 50 tys. bezrobotnych wskazywało PGR jako swoje ostatnie miejsce pracy – mówi Tański.

W skali kraju to nie było dużo, ale lokalnie – na Warmii i Pomorzu – czasem całe osiedla nie miały pracy, bo bloki pegeerowskie budowano w polu, z dala od wsi i miasteczek.

„Znaczna część osób, które utraciły pracę w PGR, stała się długookresowo bezrobotnymi, np. na terenie woj. szczecińskiego w końcu lat 90. ok. 27 proc. było bezrobotnych, 25 proc. zdezaktywizowało się, mniej niż 30 proc. podjęło pracę na terenie byłych PGR-ów u nowych właścicieli/dzierżawców, mniej niż

17 proc. w innym miejscu, a tylko 1,5 proc. rozpoczęło działalność na własny rachunek” – czytamy w raporcie „Rynki pracy na terenach popegeerowskich w świetle wyników badań” z 2008 r. (przygotowanym przez Urszulę Sztanderską przy współpracy Anny Gizy-Poleszczuk).

Rządowi Bieleckiego i Leszkowi Balcerowiczowi zarzuca się, że przez doktrynerską i nieprzemyślaną politykę doprowadzili do utrwalenia biedy, która przechodzi z pokolenia na pokolenie (m.in. taką opinię zawiera raport dr. Włodzimierza Zglińskiego z PAN).

Tański wylicza podjęte działania. Ułatwiono pracownikom przejęcie mieszkań na własność za kilka procent wartości rynkowej. Na aktywizowanie bezrobotnych i ich rodziny przeznaczono w latach 1994-2004 1,2 mld zł. Dzieciom z popegeerowskich osiedli Agencja dawała stypendia na naukę w szkołach ponadpodstawowych, wyższe od MEN-owskich (w 2004 roku zawiesił je rząd SLD). Finansowała dojazdy do szkół, z których korzystało prawie 50 tys. dzieci. Zorganizowała akcję dożywiania w szkołach.

W 2000 r. dzięki programowi, który pozwalał na refundację części kosztów firmom zatrudniającym bezrobotnych pegeerowców, było 11 tys. zatrudnionych i 7 tys. nowych przedsiębiorstw. Sfinansowano szkolenia dla 25 tys. ludzi. W sumie ok. 48 tys. ludzi dostało pracę albo ofertę pracy.

Czy można było bardziej pomóc?

– Przecież padały zakłady w małych miasteczkach, co też oznaczało masowe bezrobocie. Ale nikt nie tworzył dla nich specjalnej akcji, bo założenie było takie, że od wspierania zasiłkami bezrobotnych jest Fundusz Pracy – tłumaczy Tański.

Ludzie sobie (nie) poradzili

Pani Katarzynie z Sępolna Wielkiego łzy stają w oczach na wspomnienie upadku PGR-u, w którym była księgową, a mąż traktorzystą: – Nawet nie chcę wspominać, wypłat po 100 zł dla pracowników, tej biedy. Trzy lata uczestniczyłam „w grzebaniu trupa”. Na tych, co zostali, krzywo patrzyli ci, co zostali zwolnieni.

Kierownictwo ustaliło, że w przypadku dwóch pracowników z jednej rodziny zwalniano tylko jedną osobę. U niej padło na męża, rocznik 1948. Dostał odprawę i poszedł na kuroniówkę. Dorabiał w okolicznych gospodarstwach, żeby jakoś dotrwać do emerytury. Ona w 1995 r. dostała pracę w prywatnej firmie, 40 km od domu – autobusem dwie przesiadki, a potem 8 km piechotą. Zrezygnowała i załamała się. Przez 10 lat była na zasiłku dla byłych pracowników PGR-ów, aż dostała emeryturę.

Z odprawy kupili sobie malucha. Żyli z dzierżawienia ziemi, prowadzili małe gospodarstwo. Po zrobieniu opłat zostawało im 180 zł na życie.

Pamięta, jak przyszła do niej ankieterka. Zapytała, jaką pastę do zębów stosuje. – Roześmiałam się: „Proszę pani, ja się zastanawiam, czy kupić pastę, czy szampon do włosów!”.

Teraz mąż dostaje 1639 zł emerytury. Wystarcza na opłaty, jedzenie, wymienili okna, kupili wełnę na ocieplenie, czasem uda się coś zaoszczędzić. Nie stać ich na węgiel (palą drewnem). – Syn jest kierowcą, córka pracuje w ZUS. Pożyczać, nie pożyczam. I tyle mojej radości z życia.

W niedalekiej Kamnicy w miejsce dawnego PGR-u powstała rodzinna firma rolnicza, którą prowadzi czterech braci Żmidzińskich. Skończyli technika rolnicze, potem studia, podzielili teren, każdy pracuje na swój rachunek.

Ziemię kupił im ojciec, były kierownik w PGR-ach, pan Czesław. Pracował w Pustowie, Sępolnie, w Kamnicy od 1977 do 1986 roku, gdy trafił na dwa lata do gminno-miejskiego komitetu PZPR. Awansował na kierownika kombinatu Miastko, który składał się z siedmiu mniejszych PGR-ów. Po transformacji został zarządcą ich masy upadłościowej. Teraz prowadzi synom księgowość, doradza.

Wszyscy mieszkają w jednym bloku popegeerowskim. Na oborze fotowoltaika, na podwórku nowoczesne maszyny. Na 350 ha 100 sztuk bydła rasy limousine, świnie – ok. 1000 rocznie, zboża, marchew, buraki. Sprzedają to miejscowym sklepom i stołówkom szkolnym.

– Teraz zamiast 100 osób pracuje 12 i dają sobie radę. Dzięki wydajności, zaangażowaniu i technologizacji – mówi pan Czesław. – Wielu ludzi narzeka na swój los. Ich chciałbym zapytać: co żeś, człowieku, zrobił, żeby było lepiej?

Odgrzany temat

Prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz, ekonomistka specjalizująca się w rozwoju wsi: – Nie uważam, żeby 30 lat po likwidacji PGR-ów problem regionów tzw. popegeerowskich był problemem głównym. Z raportów różnych europejskich instytucji czy OECD nie wynika, że region np. Pomorza Zachodniego jest na niższym poziomie rozwoju niż Lubelszczyzna, Małopolska czy Podlasie.

Jej zdaniem temat został odgrzany, bo zawsze uznawano, że pracownicy byłych PGR-ów byli w słabszej sytuacji, a tym słabszym trzeba pomagać. Ale dzisiaj sytuacja na obszarach wiejskich jest o niebo lepsza niż 30 lat temu. Wspomina, że gdy w 2004 r. na spotkaniach z kobietami wiejskimi opowiadała o przedsiębiorczości, to one nie wiedziały, o czym mówi, a dziś to są partnerki do rozmowy.

– Nie można uznać popegeerowskich środowisk za gorsze czy mniej podatne na zmiany albo bardziej patologiczne. Zjawiska patologiczne występują też w Małopolsce, na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu – mówi prof. Duczkowska-Małysz. – Nie mówmy też, że dzieci popegeerowskie są w gorszej sytuacji niż pokolenia dzieci wiejskich w innych regionach, bo dziedziczenie ubóstwa umysłowego jest typowe dla wielu regionów Polski.

Jej zdaniem generalnie sytuacja dzieci i młodzieży wiejskiej jest znacznie gorsza niż tych z wielkich miast i tylko przez edukację można wydobyć ludzi ze złej sytuacji. Specjalne programy edukacyjne o przedsiębiorczości dla wiejskich dzieci przygotowuje fundacja Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej, z którą prof. Duczkowska-Małysz współpracuje od 25 lat.

Zobacz też: Marek Kondrat. Rzucił aktorstwo i winiarski biznes. Zaszył się daleko od Polski. Dlaczego?

Macie oddać ziemię

Rządowy program wsparcia dla miejscowości, w których funkcjonowały państwowe gospodarstwa rolne, zakłada, że łącznie do gmin trafi 340 mln zł. Największe województwa, gdzie były PGR-y – zachodniopomorskie i warmińsko-mazurskie – dostaną po

47 mln zł. Dotacje będzie można przeznaczyć m.in. na budowę dróg, chodników, kanalizacji sanitarnej, obiektów użyteczności publicznej, sportowych czy świetlic.

Premier Morawiecki zapowiedział, że jeszcze w tym roku gminy popegeerowskie dostaną kolejny miliard złotych, a w przyszłym – co najmniej 1,5 mld zł. Blisko 20 tys. dzieci z rodzin byłych pracowników PGR-ów ma też otrzymać komputery i dostęp do internetu przez co najmniej dwa lata.

Ale na bazie PGR-ów powstawały też duże gospodarstwa, które dzierżawią po kilkaset hektarów ziemi od skarbu państwa. To m.in. dzięki nim jesteśmy rekordzistami w eksporcie żywności – w 2020 r. sięgnął 34 mld euro (to 14,3 proc. całego eksportu).

Według Towarzystwa Ekonomistów Polskich instytucje rządowe od kilku lat dążą do likwidacji dużych, prywatnych gospodarstw rolnych pod hasłem „ziemia dla gospodarstw rodzinnych”. Najpierw uchwalono ustawę o ograniczeniu gospodarstw do

300 ha jeszcze wtedy, gdy w rządzie było PSL. Potem dzierżawiący ziemię od państwa, którym obiecywano prawo jej pierwokupu, dowiedzieli się, że po wygaśnięciu umowy dzierżawy muszą wszystko oddać.

– Czy jak umiem uszyć firanki i pościel, to jestem krawcową? Tak samo jest z rolnikami, jak ktoś ma 5 ha ziemi i nie produkuje nic na sprzedaż, to przecież nie jest rolnikiem – mówi prof. Duczkowska-Małysz. – W Polsce nie ma jednego rolnictwa. 80 proc. gospodarstw ma mniej niż 10 ha i one by złotem musiały kwitnąć, żeby były opłacalne. Karmi nas 12-13 proc. największych gospodarstw, po kilkaset albo i 1000 ha. Latami gromadzą kapitał, budują i nagle się okazuje, że te ileś dzierżawionych hektarów trzeba oddać. Tak nie można robić.

Franciszek Nowak, prezes Polskiego Towarzystwa Rolniczego, reprezentuje 1,5 tys. gospodarstw ponad 300-hektarowych: – Gdybyśmy wiedzieli, co nas czeka, nie wzięlibyśmy w dzierżawę popegeerowskiej ziemi. Minister rolnictwa mówi, że będzie nacisk na ratowanie małych gospodarstw. Ja rozumiem, tradycja, wiara i Kościół na wsi, ale nie można niszczyć produkcji. To psuje relacje między rolnikami. Kiedyś po robocie wypijało się z sąsiadami niejedną flaszkę, a teraz wszyscy się modlą: Boże, spraw, żeby spadł deszcz na moje buraki i sąsiada siano. Gospodarstwa działają jako przedsiębiorstwa i zatrudniają 45 tys. ludzi, od każdego pracownika płaci się ZUS rocznie, to dziesięć razy więcej niż rolnicy płacą KRUS. To te gospodarstwa zapewniają eksport 41 mld zł.

Rada TEP zaapelowała w styczniu do władz, by zatrzymać likwidację dużych gospodarstw utworzonych na dzierżawionych gruntach państwowych. Problem będzie narastał, bo w latach 2023-2024 kończy się większość dużych dzierżaw zawartych w pierwszej połowie lat 90.

Trzecia reforma rolna?

Adam Tański: – Pod pozorem dbałości o małe gospodarstwa rolne niszczy się albo przymusza do nieracjonalnych zachowań duże towarowe gospodarstwa, a proces powinien być odwrotny. Czeka nas proces restrukturyzacji indywidualnego, rozdrobnionego rolnictwa. Jesteśmy tu kilkadziesiąt lat za Francją czy Niemcami. To może być bolesne i politycznie kosztowne, ale odpowiedzialne państwo powinno to zrobić. Jeśli chcemy stworzyć bezpieczeństwo żywnościowe dla naszych dzieci i wnuków, to muszą powstać gospodarstwa, które będą stabilne, zapewnią dochód porównywalny z dochodem poza rolnictwem. To można osiągnąć tylko przy odpowiednio dużej skali produkcji, bo jej opłacalność od lat spada.

Prof. Duczkowska-Małysz: – Gdyby rząd strategicznie myślał, toby siadł do rozmowy z przedstawicielami różnych środowisk wiejskich i powiedział: „Kochani, łagodzenie ubóstwa na wsi, stwarzanie szans młodym na rynku pracy to jest jedna sprawa. A produkcja rolna to jest inna sprawa”. Nie każdy może być rolnikiem i rozwiążmy problem. Teraz unijne dopłaty bierze ten, kto ma 1,5 ha i papierosy za to kupuje, jak i ten, kto ma 4000 ha i nas żywi. To nie może się dobrze skończyć.

Jej zdaniem brakuje woli politycznej – i rządowi, i poprzednim: – Na wsi jest 8 mln kartek wyborczych. Dlaczego na wsi podatków nie ma? Dlaczego rolnicy nie płacą składek na opiekę zdrowotną? Czy mniej chorują niż inni?

Zamiast konkretnych zmian ogłaszane są chwytliwe programy, które mają mydlić oczy. A TVP je nagłaśnia, mówiąc, że pierwszy raz płyną pieniądze na rozwój obszarów wiejskich, a one płyną od kilkudziesięciu lat.

– Bez strategicznego podejścia będziemy się kręcić we własnym kotle – mówi prof. Duczkowska-Małysz. – To prawda, że mamy sukcesy w eksporcie, ale pamiętajmy, że kto uważa, iż dzisiaj ma sukces, to jutro jest poza rynkiem.

Muzealny epilog

We wsi Bolegrzyn w otulinie Drawskiego Parku Krajobrazowego powstało w 2008 r. jedyne muzeum PGR-ów.

Czy jest czynne? – Nie. Mieliśmy budynek od gminy Ostrowice, ale ona upadła – mówi jedna z osób związanych z muzeum. Ostrowice zlikwidowano w 2019 r., tereny włączono do gmin Drawsko Pomorskie i Złocieniec. Dług – 47 mln zł – przekraczał czteroletnie dochody.

– Przyjeżdżali tu goście z Francji, Kanady i Ukrainy… Było otwarte od 8 do 20. Ci, co zakładali muzeum, w większości już nie żyją, a młodzież nie chce się w to bawić – opowiada nasza rozmówczyni. – Ale chcemy przenieść muzeum do gminy Drawsko. Zarejestrowałyśmy stowarzyszenie muzeum PGR z siedzibą w Gudowie. Mamy obiecane miejsce na muzeum, ale nie ma potwierdzenia na piśmie. Nasza historia może nie była piękna, ale jeśli młodzież nie zobaczy, jak to było, to nie będzie wiedzieć.

Współpraca Agnieszka Żądło

Czytaj też: „Trzeba go szanować, bo i rząd go uszanował”. Kim jest Gienek Onopiuk z serialu „Rolnicy. Podlasie”?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDzieci
Następny artykułPolityczne złoto