A A+ A++

Jak sygnalizowaliśmy już w poprzednim sprawozdaniu, Moskale na odcinku bachmuckim naciskają coraz mocniej, a koncentrują się zwłaszcza na okrążeniu i zajęciu Sołedaru. To 10-tysięczne (przed wojną) miasteczko leżące kilka kilometrów na północ od Bachmutu stało się kluczowym fortem w pierścieniu „twierdzy bachmuckiej”. Wczoraj i przedwczoraj wydawało się, że Sołedar może lada chwila upaść, ale ukraińskie kontruderzenie pozwoliło ustabilizować sytuację.

Rosyjskojęzyczne kanały na Telegramie szybko podchwyciły temat przewagi najeźdźców – głównie Wagnerowców i desantników – w Sołedarze. Trudno się dziwić, ostatnio mają mało powodów do radości, toteż mocno na wyrost zaczęły świętować upadek całego miasta. Niemniej wszystko wskazuje, że sytuacja w pewnym momencie rzeczywiście była krytyczna, zwłaszcza że w ręce Moskali wpadło Bachmutśke, graniczące z Sołedarem od południa i również leżące na słynnej drodze T1302.

Kluczowe starcie rozegrało się w kompleksie kopalni soli Artemsil, ale trzeba mieć na uwadze, że pod słowem „kompleks” kryje się rozległy i nieciągły zespół budynków różnorakiego przeznaczenia. Wydaje się, że w żadnym momencie cały kompleks nie znajdował się w rękach Rosjan i że obecnie całość bynajmniej nie jest w rękach ukraińskich. Faktem jest jednak, że najeźdźcy, atakując z trzech stron, skierowali tam główny wysiłek ofensywny i w wielu miejscach zmusili obrońców do wycofania się.

Sukces okazał się jednak krótkotrwały. Kontratak z udziałem sił 46. Samodzielnej Brygady Aeromobilnej (szkolonej częściowo przez Brytyjczyków) pozwolił usunąć Rosjan z większości obszaru zajętego w ciągu poprzednich 24 godzin. Ukraiński dziennikarz opozycyjny Jurij Butusow, którzy przebywa obecnie w Sołedarze, opublikował poniższe zdjęcie spod jednej z bram Artemsili. Obecnie linia frontu przecina miejscowość mniej więcej pół na pół.

Dziś wieczorem wciąż trwają walki o Sołedar, a także o Pidhorodne, droga do którego stanęła otworem, kiedy upadło Bachmutśke. Nie wiadomo, jak wygląda sytuacja w Opytnem, zabezpieczającym Bachmut od południa. Moskale ponoszą jednak przy tym ogromne straty w ludziach. Nawet jeśli giną przede wszystkim żołnierze z mobilizacji i pseudożołnierze wyciągnięci z więzień przez nazistę Prigożyna, nie da się tego utrzymać na dłuższą metę. To już nie 1945 rok, gdy do berlińskiej operacji strategicznej zaangażowano 2,5 miliona ludzi.

Swatowe–Kreminna

Na północ od Swatowego i na południowy zachód od Kreminnej Ukraińcy posuwają się powoli naprzód i z powodzeniem odpierają kolejne niemrawe kontrataki przeciwnika. Przed najbliższe kilka dób nocna temperatura w rejonie Kreminnej spadać będzie poniżej —10 stopni. Być może Ukraińcy czekają tu właśnie na zmrożoną ziemię, która jest potrzebna nie tyle czołgom, ile zapleczu logistycznemu. Rosjanie, wbrew arktycznym ambicjom, prawdopodobnie są niezdolni do prowadzenia w takich warunkach warunkach działań zakrojonych na dużą skalę, brak im zwłaszcza należytego wyposażenia osobistego. U Ukraińców też się nie przelewa, ale dzięki zachodnim dostawom sytuacja jest o kilka rzędów wielkości lepsza.

Nagrania pojawiające się na Telegramie sugerują, że armia najeźdźcza wykorzystuje na tym odcinku sporo ciężkiej artylerii – moździerze samobieżne 2S4 Tiulpan kalibru 240 milimetrów i „ciężkie miotacze ognia” (czyli wyrzutnie pocisków termobarycznych) TOS-1A.

Również w pobliżu Kreminnej – czy ściślej: pod Dibrową, gdzie przebiega obecnie linia frontu – doszło do tego małego starcia pancernego. Rosjanie twierdzą, że zniszczyli tu jeden ukraiński czołg, ale wydaje się, że potyczka zakończyła się bez strat po obu stronach.

Sea Sparrowy

W kwestii najnowszych dostaw pomocy wojskowej dla Ukrainy zrozumiałe zainteresowanie wzbudziły Patrioty, Bradleye, Mardery i AMX-y-10 RCR. Ostatnia lista sprzętu opublikowana przez Amerykanów poza standardowymi dodatkami w rodzaju MRAP‑ów, transporterów M113, min, haubic i amunicji artyleryjskiej, zawiera jednak kolejną małą sensację: pociski przeciwlotnicze RIM-7 Sea Sparrow. Standardowo są to pociski służące do obrony okrętów, odpalane głównie z ruchomych wyrzutni ośmiokomorowych albo wyrzutni pionowych systemu Mk 41 VLS, ale istnieje także wersja lądowa – Skyguard – używana przez Tajwan.

Z informacji uzyskanych przez amerykańskich dziennikarzy wynika, że Sea Sparrowy zintegrowano z systemem przeciwlotniczym Buk. Jeśli to prawda (a raczej tak – nic nie wskazuje, aby Ukraina miała otrzymać Skyguarda), będziemy mieli do czynienia z drugim już przypadkiem ambitnej integracji zachodnich pocisków z posowiecką platformą. Pierwszym były oczywiście pociski przeciwradiolokacyjne HARM, obecnie z powodzeniem używane przez MiG‑i‑29.

Zaletą Sea Sparrowa w tym kontekście jest to, że wcześniej integrowano go już z wieloma innymi wyrzutniami i architektura pocisku sprzyja posadzeniu go na kolejnych platformach. Mobilna wyrzutnia systemu Buk (w odróżnieniu od stacjonarnego Skyguarda) zapewni też Ukraińcom większą elastyczność w używaniu nowych pocisków. Poza tym w arsenałach państw NATO-wskich spoczywa zapewne wiele efektorów (łącznie w sojuszu mamy dwunastu użytkowników), co powinno zapewnić długofalowe dostawy, a wobec zmasowanych uderzeń za pomocą pocisków manewrujących i irańskich „latających bomb” ilość amunicji jest ważniejsza niż jej nowoczesność. Ale podobnie jak niedawno w przypadku HARM-ów na razie mamy więcej pytań niż odpowiedzi.

Przede wszystkim nie wiadomo, jak rozwiązano kwestię współpracy pocisku z radiolokatorem Buka. Wprawdzie najnowsza wersja Sea Sparrowa – RIM-162 Evolved Sea Sparrow Missile (ESSM) Block II – dysponuje własną głowicą śledzącą i nie potrzebuje „podświetlenia” celu, ale w pentagonowiskim dokumencie stwierdzono jasno, iż do Ukrainy trafią pociski RIM-7, czyli pociski naprowadzane półaktywnie, wymagające ciągłej współpracy z osobną stacją radiolokacyjną. Czy możliwe, że pociski „nauczono” działania wespół z radarem Buka? Możliwe, ale bardziej prawdopodobne wydaje się, że ukraińskie Sea Sparrowy będą korzystać z naprowadzania za pomocą stacji radiolokacyjnych innych NATO-wskich systemów przekazanych Kijowowi (HAWK, NASAMS).

Ciekawe, czy i polscy inżynierowie maczali palce w tym przedsięwzięciu. Wszak nasze WZU nr 2 proponowały kiedyś integrację Kuba z Sea Sparrowami.

Leopardy

Od wielu miesięcy Ukraina domaga się przede wszystkim dwóch typów uzbrojenia: samolotów bojowych F-16 oraz czołgów podstawowych Abrams i Leopard 2. Szkopuł w tym, że nie za bardzo widać, kto mógłby (i chciałby!) je dostarczyć. Coś się jednak ruszyło w ciągu ostatnich paru dni. Wall Street Journal poinformował przedwczoraj, powołując się na szefa PISM Sławomira Dębskiego, że Polska zamierza odstąpić Ukrainie wszystkie czołgi tego typu – mamy ich około 240 w różnych wersjach i wszystkie de facto są już spisane na straty. Ich miejsce zajmą Abramsy i K2, a od tempa dostaw nowych czołgów miałoby zależeć, czy i kiedy rozstaniemy się z Leopardami.

Prośby o niemieckie czołgi kierowano dotąd z oczywistych powodów głównie pod adresem Niemiec. Obecność Polski w temacie Leopardów to względna nowość; do tej pory wysyłaliśmy Ukrainie czołgi rodziny T-72 (T-72M, T-72M1 i T-72M1R) oraz PT-91, których dostawy są jednak zagadkowe. Niby pojawiło się oficjalne potwierdzenie, ale nie za bardzo widać jakiekolwiek dowody wizualne.

Niemcy z kolei na prośby reagowali dwuznacznie: niby chcieli wysłać Ukrainie Leopardy, a jednocześnie deklarowali, że nie chcą tego robić na własną rękę, ale jedynie w porozumieniu z sojusznikami (czytaj: USA). Dziś, o dziwo, podobną deklarację złożył premier Mateusz Morawiecki: „bez szerszej koalicji nie zamierzamy teraz przekazywać czołgów”. Skąd nagła germanizacja postawy naszego rządu? Zapewne stąd, że zarys takiej koalicji już widać.

Pierwszy krok wykonała Finlandia, która wczoraj zadeklarowała ustami szefa parlamentarnej komisji obrony Anttiego Häkkänena, że jest gotowa przekazać Ukrainie część swoich Leopardów, jeśli podobną decyzję podejmą inne kraje. Mamy więc już trójstronną koalicję – bo Niemcy oglądali się wprawdzie głównie na Amerykanów, ale chyba zgodzą się iść ramię w ramię z Warszawą i Helsinkami, a niewykluczone, że to grono jeszcze się powiększy.

Ba, jest wręcz bardzo prawdopodobne, że tak będzie, bo skoro deklaracje polska i fińska padły dzień po dniu, zapewne były skoordynowane między oboma krajami, a może nawet w całej grupie kontaktowej do spraw obronności Ukrainy (tak zwanej grupie Ramstein). A jeśli tak – to niebawem słowo stanie się ciałem. Znaki zapytania dotyczyć będą kwestii takich jak szkolenie załóg i mechaników (czyżby już się zaczęło?), zaopatrzenie Ukrainy w amunicję i części zamienne czy organizowanie remontów. Ta ostatnia sprawa ma zresztą kluczowe znaczenie, gdyż Ukraińcy w realiach wojennych regularnie zajeżdżają ciężki sprzęt otrzymywany od sojuszników.

A propos grupy Ramstein: szefowa niemieckiego resortu obrony Christine Lambrecht zapowiedziała, że następne (ósme) spotkanie w tym formacie odbędzie się 20 stycznia. Być może wtedy usłyszymy oficjalne komunikaty o czołgach.

Zrzutka pancerna ma sens głównie dlatego, że pozwoli darczyńcom zachować znaczną część potencjału bojowego. Owszem, Polska przekazała jakieś ćwierć tysiąca czołgów, ale też były to wozy, powiedzmy, niepierwszej świeżości. Oddanie podobnej liczby Leopardów za jednym zamachem nie tylko oznaczałoby praktyczne rozbrojenie naszych Wojsk Lądowych, ale też mogłoby stworzyć problemy z odtworzeniem potencjału pancernego – żołnierze musieliby czekać na nowe czołgi nie wiadomo ile, zamiast przesiadać się w miarę na bieżąco. Inne kraje mogą mieć takie same obawy. Finlandia, wchodząc do NATO, stanie się przecież wschodnią rubieżą sojuszu i nie może sobie pozwolić na nadmierną redukcję.

Tymczasem jeśli, dajmy na to, pięć państw odda po dwanaście Leopardów 2A4, będziemy mieli gotowy batalion pancerny (do którego można by dokooptować obiecane Mardery), a żaden darczyńca nie dozna radykalnego osłabienia. Powinno to być w zasięgu i Finlandii, i Polski, i Niemiec. Kto następny?

McCarthy

Aktualizacja (23.50) Nie Joe, ale Kevin. Kto śledzi na bieżąco amerykańską scenę polityczną, wie, jak groteskowo wypadły wybory spikera (czy po naszemu: marszałka) Izby Reprezentantów. Kevin McCarthy przegrał czternaście głosowań z rzędu, blokowany nie tyle przez demokratów, którzy przecież dysponują mniejszością mandatów, ile przez mniej więcej dwudziestkę ultraprawicowych reprezentantów z Partii Republikańskiej. Znajdowały się w tym gronie takie ananasy jak Matt Gaetz czy Marjorie Taylor Greene, ekstremiści, którym okoliczności dały w tej sytuacji wyjątkowe wpływy polityczne. Nie wiadomo, na jakie dokładnie ustępstwa musiał się zgodzić McCarthy, ale jedną z kwestii niemal na pewno były wydatki na pomoc dla Ukrainy.

Nowy spiker już w ubiegłym roku zapowiadał, że kiedy republikanie przejmą Kongres (ostatecznie przejęli tylko izbę niższą), dalsze wsparcie dla Ukrainy nie będzie już oczywistością. Tymczasem Gaetz, Greene czy Matt Rosendale głosowali przeciwko „wydawaniu pieniędzy na Ukrainę”. Łatwo zgadnąć, że w negocjacjach z McCarthym ta kwestia musiała powrócić. Cięcia mogą zresztą objąć nie tylko Ukrainę, ale ogół amerykańskich wydatków na obronność – potencjalnie Pentagon może stracić 75 miliardów dolarów.

MKFI

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułI liga K: Nike Węgrów rozbiła Częstochowiankę
Następny artykułSuperczempion przyznany! Władimir Kliczko przemówił do uczestników gali