25 minut temu
Od środowego poranka środowisko żużlowe w Lublinie jest w szoku. Ze Szwecji tragiczna bowiem wiadomość, że były żużlowiec Motoru, wychowanek tego klubu, Sebastian Trumiński, został znaleziony martwy w swoim domu. Miał ledwie 41 lat. Osierocił żonę i dwie córki. Przyczyny jego śmierci nie są znane, ale wstępnie wykluczony został udział osób trzecich.
Trumiński w Szwecji mieszkał od 2013 roku. Osiedlił się w Virserum, 18 km od Malilli, gdzie rozegrane zostanie tegoroczne Grand Prix Szwecji. Tam założył i prowadził firmę Speedway Cent, zajmującą się dystrybucją sprzętu żużlowego. Początkowo mieszkał z całą rodziną, ale dwa lata temu żona z córkami wróciły do kraju ze względu na edukację dziewczynek. Od tego czasu Trumiński kursował między Szwecją i Polską. Jeszcze parę dni temu spotkał się z rodziną, jeszcze wczoraj wstawił na facebooku filmik pod tytułem: “Kocham lato”, na którym bawił się jazdą motorówką. A dziś…
– Gdy dotarła do mnie ta wiadomość, to w pierwszym momencie pomyślałem, że chodzi o tatę Sebastiana, którego też dobrze znam. Gdy się dopytałem i powiedziano, że chodzi jednak o Sebastiana, to wręcz ścięło mnie z nóg. Nie mogłem uwierzyć – przyznał Tomasz Piszcz, kolega Trumińskiego z drużyny Motoru Lublin.
To w tym klubie stawiał swe żużlowe kroki. Filigranowej budowy, od początku zdawał się być wręcz stworzony do tego sportu. – Starszy brat zaciągnął mnie na stadion i tak to się zaczęło. Zawsze pociągała mnie adrenalina, prędkość. Stąd też żużel, a nie np. motocross. Skakanie nie leży w mojej naturze, a prędkość, adrenalina, jak najbardziej – wspominał jeszcze rok temu Trumiński w magazynie żużlowym #16bieg na antenie LubelskaTV.
W II-ligowym zespole Motoru spędził dwa sezony by jeszcze jako junior przenieść się w 2000 roku do I-ligowego Kolejarza Opole. Tam przegrał jednak rywalizację o skład z Adamem Czechowiczem oraz Krzysztofem Mikutą i musiał się zadowolić rolą rezerwowego młodzieżowca. Błysnął dopiero w fazie play-off podczas domowych spotkań zdobywając raz 8, a raz 7 punktów.
Ostatni sezon w młodzieżowej karierze (2001) ponownie spędził w Lublinie, będąc trzecim najskuteczniejszym zawodnikiem drużyny (średnia 1,818) po Januszu Stachyrze i Eduardzie Szaichulinie. W kolejnym roku jeszcze poprawił swe statystyki (1,857), by w roku 2003 znów przenieść się do I ligi.
Wybrał Warszawę, ale był to fatalny wybór, bo WKM ze względu na problemy finansowe nie dojechał nawet do zakończenia sezonu. Na sześć kolejek przed końcem rozgrywek został wycofany z ligi.
Trumiński wrócił do Lublina, sezon 2005 spędził w Opolu, a kolejne rok w Gdańsku. Były to udane dla niego lata pod względem sportowym (średnia między 1,708, a 1,889), ale nie finansowym. – Pamiętam go z toru. Przejeździliśmy jeden sezon dla Kolejarza Opole. Bardzo waleczny, ambitny chłopak – powiedział były żużlowiec m.in. ROW-u Rybnik, Adam Pawliczek.
– Dalej pewnie bym jeździł gdybym tylko trafił na uczciwe kluby. Mogę powiedzieć, że to kluby bardziej mnie wykończyły, niż że sam chciałem zakończyć karierę – mówił po latach Trumiński we wspomnianym wyżej magazynie #16bieg.
– To jest tylko gdybanie, ale gdyby jeździł w bogatszych klubach, to na pewno mógłby zajść dalej – ocenił Tomasz Piszcz.
Ostatecznie polską karierę (rok dłużej startował jeszcze w Anglii) Trumiński zakończył w 2007 roku w macierzystym Lublinie. Na koniec wyciął działaczom i trenerowi Januszowi Stachurze (był z nim w konflikcie) numer, który w tym mieście wspominać będą jeszcze przez dekady. Motor walczył wówczas w play-offach I ligi o miejsca 5-8 z GTŻ Grudziądz. Rywalizacja wówczas odbywała się do dwóch zwycięstw.
U siebie Motor wygrał 53:38, a Trumiński spisał się świetnie, zdobywając 12 punktów. Do Grudziądza na mecz jednak jechać nie chciał, bo nie miał sprzętu na tamtejszy “beton”. Klub zalegał mu pieniądze, więc nie miał też specjalnie środków by zainwestować w nową jednostkę napędową. Działacze jednak zmusili go do wyjazdu.
W Grudziądzu Trumiński oczywiście nic nie zdziałał. Najpierw zaliczył taśmę, a w kolejnych dwóch startach zdobył 2 punkty. W pierwszym biegu nominowanym, przy stanie 41:37 dla grudziądzan, gdy była jeszcze szansa na odwrócenie losów spotkania, miał go zastąpić z rezerwy taktycznej Daniel Jeleniewski. Gdy ten jednak dopiero szykował się do wyjazdu… na torze pojawił się Trumiński.
Na stadionie był komplet żużlowców, więc porządkowi z Grudziądza Jeleniewskiego na tor już nie wpuścili. Rozpoczęła się przepychanka przy parkingowej bramie. Sędzia zauważył pomyłkę w obsadzie biegu dopiero na 30 sekund przed końcem regulaminowego czasu 2 minut i odesłał Trumińskiego spod taśmy. W tym czasie z parku maszyn zdołał się też w końcu wydostać Jeleniewski, ale nie było już szans by zdążył na start. Po zjeździe Trumińskiego z toru w parku maszyn rozpętała się awantura. Jeden z działaczy uderzył żużlowca. Wyniku jednak uratować już się nie dało. GTŻ wygrał 47:43 i musiało dojść do trzeciego spotkania, również w Grudziądzu.
Lublinianie pojechali na nie w okrojonym, ledwie 6-osobowym składzie, bez zawieszonego i ukaranego finansowo Trumińskiego i … przegrali sromotnie 28:64. Ostatniego miejsca w lidze udało im się uniknąć dopiero po rywalizacji ze Startem Gniezno.
Warto jednak dodać, że Trumiński miał na pieńku tylko z działaczami i trenerem. – Nie był chłopakiem, który stwarzał specjalne problemy. Był wesoły, sympatyczny, lubiany przez kolegów. Wiele razem, żeśmy przeżyli. Moglibyśmy siąść, pogadać, pośmiać się z tego. Dużo było zabawnych historii. Niestety tego już nie zrobimy. Jest mi bardzo przykro – przyznał Tomasz Piszcz, który na wspomniany, zakończony awanturą, mecz w Grudziądzu dojechał tylko dzięki Trumińskiemu.
Pod Płońskiem bus Piszcza uległ bowiem awarii i nie nadawał się do dalszej jazdy. Wówczas mijający go Trumiński zatrzymał się i natychmiast podjął … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS