A A+ A++

Marcin Janusz rozegrał piłkę z Davidem Smithem, Amerykanin trafił, a kwadrat Zaksy był już w połowie drogi na środek boiska. Bartłomiej Kluth podbiegł najbliżej kibiców, Norbert Huber zdjął koszulkę, a potem cały zespół padł, jeszcze nie dowierzając w to, co się stało. Potem zawodnicy podeszli do fanów, zbijali piątki i ściskali się. Powoli zaczęli rozumieć, że trzeci raz wygrali Ligę Mistrzów. – Kibice, mamy to! – krzyczał uśmiechnięty od ucha do ucha, przemawiając do fanów już chwilę później.

Zobacz wideo

PGE Skra Bełchatów podczas meczu Pucharu CEV z Tours VB

Tak wygrywali tylko najwięksi. To nie “Los Galacticos”, to ZAKSA

Ten sam Aleksander Śliwka najpierw długo musiał wręcz ciągnąć Zaksę za uszy, długo nieskutecznie. Aż w końcu udało mu się napędzić kolegów i ci powoli docierali poziomem tam, gdzie on był przez cały mecz. W trzecim secie Zaksa po prostu zamknęła usta zawodnikom Jastrzębskiego Węgla, zmiotła ich z boiska. Ale w czwartym uległa im po niesamowitej końcówce. O wszystkim zdecydował tie-break, ostateczny pojedynek o wyższość nie tylko w Europie, ale i nad polskimi rywalami. I teraz to Zaksa może świętować swoje historyczne osiągnięcie.

Trzy razy z rzędu Ligę Mistrzów i wcześniej Puchar Europy wygrywali tylko najwięksi – potęga Związku Radzieckiego, CSKA Moskwa, znakomite włoskie Trentino i niebotyczny Zenit Kazań, wizytówka rosyjskiej siatkówki poprzednich lat. Teraz trzeba do nich dodać kędzierzynian. Nie konstelację gwiazd, czy, jak to nazwał w rozmowie ze Sport.pl jej trener przygotowania fizycznego, Piotr Pietrzak, “Los Galacticos”. Zaksę. Zespół w pełnym znaczeniu tego słowa. Taki, jakie w siatkówce buduje się rzadko. Ale gdy już się uda, to robią rzeczy nie do uwierzenia.

Bednorza piłka trafiła w twarz i go zmroziło

Łukasz Kaczmarek długo rozmawiał z Davidem Smithem. Zawodnicy byli jednocześnie skupieni, ale i wyluzowani. Podskakiwali, jak Aleksander Śliwka. Ruszali się w rytm muzyki puszczanej w hali, jak Norbert Huber. Chłonęli energię, która wypełniała Palę Alpitour i zaraz chcieli ją wykorzystać. Tak Zaksa przeżywała ostatnie chwile przed pierwszym punktem kolejnego wielkiego meczu w historii. Byle tylko przetrwać przy przedłużającym się oczekiwaniu na pierwszy punkt spotkania, który opóźniało małe organizacyjne zamieszanie. Byle pozostać skoncentrowanym. Jednak chyba do końca się nie udało, bo w mecz weszli dokładnie tak spóźnieni, jak sędziowie.

Błędy w przyjęciu, mało różnorodności w skutecznych atakach, bo Zaksa była zależna głównie od lewego skrzydła, ale i zwykły brak błysku. Choć spotkanie w świetnym stylu rozpoczął Aleksander Śliwka, niestety dla kędzierzynian, to, co prezentowali na początku to było za mało na Jastrzębski Węgiel. Ich kapitan był wszędzie – dokładał siły na zagrywce, obijał, a jak trzeba było to i w swoim stylu omijał blok rywali. Do tego podpowiadał kolegom, starał się ich odpowiednio zmotywować do każdego punktu. Zwłaszcza Bartosza Bednorza, z którym przez chwilę rozmawiał niemal co punkt. Dzielił się energią, której miał aż nadmiar. Chciał, żeby Zaksę to poniosło, ale w pierwszym secie obrońcom tytułu nie brakowało mentalu, a nieco siatkarskiej jakości.

Był jeden moment, gdy Zaksa dojechała na poziom rywali – postawiona pod ścianą trzema piłkami setowymi rywali chciała się obronić w swoim stylu. Pokazać, że nie ma dla nich sytuacji bez wyjścia. Dlatego, gdy zdobyli punkt na 22:24 i obronili pierwszego setbola, Aleksander Śliwka schodził w stronę ławki rezerwowych i aż zaklaskał. Jakby myślał: “Mamy ich!”.

Sam chwilę później dołożył i dobrą zagrywkę i punkt zdobyty atakiem obitym o blok Trevora Clevenota. Dał Zaksie piłkę setową przy grze na przewagi, zrobił, co mógł. I wtedy piłka po ataku Bartosza Bednorza odbiła się od bloku, uderzyła go w twarz i spadła na aut. A Bednorz stanął, jakby go zmroziło. I z nim stanęła cała ZAKSA. Śliwka odciągał go od siatki, próbował jeszcze przywrócić do meczu. Ale się nie dało.

Zaksa znalazła błyski. Śliwka jakby przypomniał sobie mistrzostwa świata sprzed pięciu lat

Zaksa nie przegrała pierwszej partii, tak, jak przegrywała niektóre podczas trzech meczów finału PlusLigi. Były emocje i ostra, gorąca walka na noże. Kędzierzynianom zabrakło nieco siatkarskiej jakości. Niekoniecznie tej Jastrzębskiego Węgla, bo ten wcale nie grał idealnie. Pod względem liczb była nawet na podobnym poziomie – skuteczność ataku była taka sama, a przyjęcie jastrzębianie mieli według statystyk o wiele gorsze (40 do 63 procent) od rywali. Jastrzębianie mieli przewagę czysto na boisku. Co jakiś czas potrafili błysnąć.

Ale i Zaksa te błyski znalazła. Odblokowali się, gdy dołożyli silną zagrywkę. To element, którym zmuszali Jastrzębski Węgiel do błędów, sprawiali im spore kłopoty. A przy tym, że Aleksander Śliwka wciąż był w swoim świecie. Może nieco rzadziej pokazywał swoją wielkość (skończył dwie z ośmiu piłek), ale pozostawał niewzruszony. Problemy go nie dotykały. A mentalem znów mógłby sam dźwigać kolegów i zdobywać nimi kolejne punkty. Grał w tym Turynie, jak jeszcze pięć lat temu, w tej samej hali, w półfinale z Amerykanami w 2018 roku na mistrzostwach świata. Ta hala to jego miejsce, ten finał to jego mecz i nie pozwalał, żeby ktokolwiek wmówił mu, że będzie inaczej.

DLOKA

Tuomas Sammelvuo na koniec seta postąpił bardzo inteligentnie – nauczył się od trenera rywali, Marcelo Mendeza. On to samo zrobił w pierwszym secie: prowadził dwoma punktami przy piłkach setowych, jedną jego zespół zmarnował, więc szkoleniowiec poprosił o czas. Uspokajał zawodników, a jednocześnie wybijał z rytmu rywali. To, co nie udało się jednak wówczas Argentyńczykowi – Zaksa dalej odrabiała punkty – jemu wyszło idealnie. Stephane Boyer załadował piłkę po zagrywce w siatkę i zaciętej końcówki nie było.

Kaczmarek przeszedł niezwykłą przemianę. Stanął twarzą w twarz z Sammelvuo

“Wiemy jak mamy grać. Trzeba pozostać skoncentrowanym, chłodnym i spokojnym i możemy walczyć” – mówi w wywiadzie dla oficjalnego przekazu telewizyjnego trener Tuomas Sammelvuo. Jest pewny siebie, ale chyba nawet nie w połowie Jakby ktoś myślał “Kiedy on się zatrzyma?” to on na początek trzeciej parti odpowiadał asem serwisowym, a nawet całą serią świetnych zagrywek.

Napędzał przy tym kolegów. Bartosz Bednorz kończył atak i w ruch szła zaciśnięta pięść. Zaksa się nakręcała, a nakręconej Zaksy często nie umie zatrzymać absolutnie nikt. I w tym momencie zatrzymał ich nie rywal, a upadający na boisko z grymasem bólu i łapiący się za głowę Bednorz. Chwila szoku, strachu, ale pierwszy przy koledze jest Śliwka. Rozmawia z nim przejęty, ale chwilę później łagodnieje i klepie go po kolanie tej nogi, na którą źle upadł Bednorz. Fizjoterapeuci Zaksy decydują, że przyjmujący gra dalej, a on chwilę później skacze jakby jeszcze wyżej niż przed tym lekkim urazem. Skończyło się niegroźnie, może jeszcze

A Zaksa dalej dodaje sama sobie tony pozytywnej energii. Libero Erik Shoji wykonuje radosne podwójne podskoki, jak w takich meczach o wysoką stawkę, których kędzierzynianie nie przegrywają. David Smith punktuje blokiem z dedykacją dla kwadratu. Marcin Janusz styka się klatkami piersiowymi z Łukaszem Kaczmarkiem. I Kaczmarek przechodzi przemianę, jakiej nie spodziewał się chyba nikt.

Od skuteczności 2/16 w ataku do kończenia piłek kluczowych dla powiększania przewagi. Przy jednej z nich skacze i wymachuje ręką w kierunku trybun. Po kolejnej podchodzi do linii bocznej i staje twarzą w twarz z trenerem Sammelvuo. Jakby dziękował mu za zaufanie w trudnym momencie, a jednocześnie dodawał: “A nie mówiłem!”. Mało? Dokłada asa serwisowego i ukrywa twarz w dłoniach, chwilę później znów zaciskając pięść. I za chwilę jeszcze raz trafia w boisko. Z dna, zawodnika do zmiany, staje się kluczowym ogniwem zespołu, który gromi mistrzów Polski, z którymi dopiero co gładko przegrał walkę w finale, do 14 w finale najważniejszego meczu sezonu. To niewyobrażalne.

Zaczęła się piekielna wyliczanka. ZAKSA nie wykorzystała trzech mistrzowskich piłek

I przy tym wszystkim pozostali skupieni. Na początku czwartej partii punkt zdobywa Norbert Huber, podaje rękę Tuomasowi Sammelvuo, tak dając ujście swojej radości, a ten od razu udziela mu wskazówek. Fin jest spokojny nawet, gdy Zaksie jastrzębianie nieco uciekli, zaczęli nadrabiać to, co stracili w poprzednich setach. Wierzył, że to nie ruszy monolitu, jakim wydawał się być jego zespół. Nawet jeśli włoski spiker częściej krzyczał nazwisko Tomasza Fornala, niż Aleksandra Śliwki, czy Bartosza Bednorza.

I miał rację. W kluczowym momencie tego finału wszyscy dostali to, czego od niego oczekiwali – gwiezdne wojny, czystą siatkarską naparzankę i ciągłe, emocjonujące zwroty akcji, choćby zmiany na prowadzeniu. Po punkcie na 23:22 dla Jastrzębskiego Węgla i piłce, która zdaniem sędziego musnęła ramię Norberta Hubera, z ławek i kwadratu zerwali się niemal wszyscy. Gdy skutecznym challengem odpowiedział na to Tuomas Sammelvuo, hala aż zadrżała po reakcji kibiców. Gdy jastrzębianie sprawdzili i dowiedzieli się, że nie było dotknięcia siatki, to miejsce wręcz kipiało emocjami, nerwami i ekscytacją.

I wszystko ciągnęło się, niesamowicie dłużyło. Jedna piłka mistrzowska Zaksy, dwa setbole jastrzębian, jedna piłka mistrzowska Zaksy, kolejny setbol Jastrzębskiego, jeszcze jeden punkt po złoto dla Zaksy, znów dwa setbole drużyny Marcelo Mendeza. Jak jakaś piekielna wyliczanka to wszystko trwało i nie mogło się skończyć.

Ale trzy niewykorzystane piłki meczowe Zaksy się zemściły. Musiały. Tomasz Fornal grał za dobrze, za bardzo przypominał Aleksandra Śliwkę z pierwszego seta. A może go nawet przebijał? I tak, to wszystko miał zwieńczyć tie-break. Więcej napięcia nie dało się tu już wygenerować.

Po ataku Smitha była już tylko eksplozja radości

Nie da się ukrywać, że to już była walka o przetrwanie. Że liczyło się, kto najlepiej zamaskuje swoje problemy. Kto wyłączy możliwość korzystania ze swoich słabości rywalom. Problem Zaksy po czwartym secie był prosty: mieli kłopoty w tych elementach, w których trzeba było Jastrzębskiemu odjeżdżać. Atak? 29 procent skuteczności. Przyjęcie ledwo lepsze niż przeciwnik, zagrywka nierobiąca tak wyraźnej różnicy jak wcześniej i tak samo punktujący blok.

Ale w pierwszej części tie-breaka jakby to wszystko zniknęło. Bednorz punktuje, Kaczmarek trafia, Shoji broni. A Śliwka znów gdy trzeba, nakręca kolegów i gdy trzeba, uspokaja. I sam po zdobytym punkcie pokazuje palcem w kierunku trybun, że nigdzie nie zniknął. Wciąż tu jest.

Po zmianie stron zniknęła za to przewaga Zaksy. Tak w wyniku – z 9:6 zrobiło się 9:9 – jak i na boisku – błędy, nieporadność i utrata kluczowych punktow. Znów zapowiadało się na wielkie nerwy. Epicki finał, najlepszy z możliwych dla widowiska.

Marcin Janusz ryzykował. Potrafił grać nawet trzy razy do Bartosza Bednorza, ponawiając ten kierunek prowadzenia akcji. Łukasz Kaczmarek potykał się przy wykonywaniu ataku, ale i tak doprowadzał piłkę w boisko po nieczystym trafieniu, chyba tylko siłą woli. I Zaksa nie robiła sobie nic z tego, że Jastrzębski wracał, że tracił jeden punkt. Kędzierzynianie znów mieli meczbole, tym razem nie potrzebowali już trzech. Po ataku Davida Smitha na 15:12 już tylko eksplodowali radością i szaleli ze szczęścia.

O tym marzyli polscy kibice. Co za scenariusz

To było spotkanie, o jakim marzył każdy kibic polskiej siatkówki. Najpierw skrycie, żeby był możliwe, potem wręcz oczekiwał, żeby do niego doszło, a na koniec chciał, żeby miało właśnie taki przebieg. Dla jednych brutalny, dla drugich trudny, ale niezwykle satysfakcjonujący.

Jastrzębianom teraz trudniej będzie otrzeć łzy, powiedzieć słynne “wygrała cała polska siatkówka”. A Zaksa dokonała czegoś wielkiego. Nie dość, że wróciła po przegranej w finale PlusLigi z tym samym zespołem, który miała przeciwko sobie na parkiecie w sobotę, to zrobiła to jeszcze w samym spotkaniu, które też nie szło przecież po jej myśli.

Co za scenariusz, wciąż trudno zdać sobie sprawę, że to prawda. A teraz czeka ich wielkie świętowanie. Kogo wyróżnić? Cóż, ZAKSA to przede wszystkim zespół. To potwierdziło się także w sobotę w Pala Alpitour. Ale Aleksander Śliwka uosabiał go na boisku jako indywidualność. Pokazał, że tak dobrze czuje się w Turynie, że spokojnie można go nazwać jego Królem. A Zaksę Królową Ligi Mistrzyń.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZAKSA po raz trzeci! Królowie siatkarskiej Europy są z Kędzierzyna-Koźla!
Następny artykułDaniił Miedwiediew w finale turnieju ATP w Rzymie