A A+ A++

Czasami dostaję pytania od rodziców jakie zajęcia dodatkowe są obecnie najlepsze dla dzieci (niekoniecznie w zewnętrznej placówce, ale też w domu z rodzicami). W sensie czy lepiej skupić się na zajęciach sportowych, jak piłka nożna czy pływanie czy może jednak zdecydować się na coś spokojniejszego, ale bardziej angażującego myślowo jak szachy, bądź gry planszowe czy pójść od razu w kierunku sportów ekstremalnych i postawić na elektryczne bierki pod wodą.

Dzisiaj więc zdradzam jedno z takich zajęć, które z jednej strony wszechstronnie rozwija, a zarazem powinno spodobać się każdemu dziecku (i rodzicowi).

Zanim przejdę jednak do konkretów pozwolę sobie na dwie niewielkie uwagi

Po pierwsze, zanim zdecydujemy się na jakieś zajęcia dodatkowe, warto się zastanowić nad tym czy jest to nam i dziecku w ogóle potrzebne. Ja wiem, że czasami spotyka się ludzi, których dziecko chodzi na balet, na mandaryński, na spawalnictwo i przy okazji robi kurs na wózki widłowe, bo dzięki temu sobie „lepiej poradzi w życiu”, ale to jeszcze nie znaczy, że my musimy dołączać do tego wyścigu, jeśli my, ani nasze dziecko nie ma takiej wewnętrznej potrzeby. Niestrukturyzowana zabawa bywa równie ważna lub czasami nawet ważniejsza niż jakiekolwiek „zajęcia dodatkowe”.

To prowadzi nas do punktu numer dwa, czyli spojrzenia na dziecko i zastanowienia się czego ono teraz potrzebuje. Czy w wieku dwóch lat rzeczywiście najlepszy będzie drugi język z korepetytorem, czy może jednak lepiej postawić na zabawę plasteliną w towarzystwie rodzica? A może gdy tylko puścimy muzykę to nasze dziecko zaczyna tańczyć? Albo nie może oderwać się od kopania piłki? Albo od rysowania? Często jeśli tylko przyjrzymy się swojemu dziecku, to swoim zachowaniem samo zdradzi, w którą stronę chciałoby się wybrać.

Kluczem do wybranego zajęcia i odnalezienia szczęścia jest „brud”?

Nie mam pojęcia ile razy słyszałem (i sam też zresztą powtarzałem), że brudne dzieci, to szczęśliwe dzieci, ale jest to jedna z niemal niepodważalnych prawd o dzieciach. Oczywiście są wyjątki od tej reguły, szczególnie wśród najmłodszych się zdarzają, ale jednak zdecydowana większość maluchów lubi się porządnie uciaprać w błocie, spędzić parę odświeżających godzin w piasku czy po prostu grzebać w ziemi. Dlatego też brud jest jedną z głównych składowych zajęcia, do którego chciałbym was dzisiaj zachęcić, czyli hodowli warzyw i owoców.

Wynika to też z tego, że mocno wierzę w stawianie zabawy na pierwszym miejscu, gdy spędzamy czas z dzieckiem i nie skupianie się głównie na aspekcie naukowym/edukacyjnym. Ten aspekty tak czy inaczej zawsze ma miejsce. Jeśli jednak dziecko się dobrze bawi i jest szczerze zaangażowane w to co robi, to ewentualna nauka przychodzi mu dużo szybciej i zostaje z nim na dużo dłużej.

„O zabawie często się mówi, jakby była oderwaniem od poważnej nauki. Jednak dla dzieci zabawa jest właśnie poważną nauką. Zabawa jest najważniejszym zajęciem dzieciństwa.” Fred Rogers

Od czego jednak zacząć?

Jako, że sami mamy mały ogródek od jakiegoś czasu, a jednocześnie miałem ostatnio okazję spotkać się ze Panem Ziółko, w którego kilkuhektarowym, naturalnym gospodarstwie byłem na zaproszenie Almette, udało mi się zdobyć kilka informacji o tym od czego taką hodowle przydomową warto zacząć.

Otóż przede wszystkim zaczynamy od czegoś prostego, czyli czegoś, co raczej wyrośnie raczej szybko i nie padnie, jeśli akurat nie podlejemy go w dokładnie trzeciej kwarcie księżyca, rosą ściągniętą z płatków koniczyny. W końcu zależy nam na tym, by dzieci się nie zniechęciły i w miarę szybko mogły zobaczyć efekty swoich działań.

Przykładami takich szybkich warzyw mogą być m. in. rzodkiewka, cebula czy ogórek (który notabene był głównym bohaterem naszej wizyty u Pana Ziółko), a z owoców m. in. maliny, truskawki czy poziomki (chociaż na owoce niestety przyjdzie nam nieco dłużej poczekać). Bardzo fajnie też sprawdzają się zioła, ale to już trzeba dopasować ewentualne uprawy do dzieci, aby wyrosło im coś, co rzeczywiście lubią jeść (rzeżucha FTW!).

Zresztą już sama fasola hodowana w słoiku, jak wszyscy pamiętamy ze szkoły, jest bardzo fajnym eksperymentem pokazującym dzieciom jak wygląda cały ten proces od zaplecza, więc zacząć można i od niej.

Można też zastosować niewielkie oszustwo w tej praktyce, czyli zamiast kupować nasiona czy malutkie sadzonki, kupić już krzaczek razem z owocami, które będą jeszcze niedojrzałe, ale już będą! 🙂 W końcu pielęgnować i tak trzeba będzie, ale na efekty nie trzeba będzie aż tyle czekać.

Jaki sprzęt jest potrzebny?

Dobrze byłoby mieć ziemię (najlepiej czarną lub torf, specjalnie do tego celu sprzedawany) i wodę. Dwie rzeczy tak ukochane przez nasze dzieci, jak się okazuje, przydają się również tutaj. Powiedziałbym też, że przydałyby się doniczki, ale widziałem już hodowle w filiżankach, słoikach, metalowych puszkach, miseczkach i kilkuset litrowych beczkach po paliwie rakietowym, więc po prostu ograniczmy się do stwierdzenia, że musimy mieć coś, w czym nasze roślinki będą mogły rosnąć.

Aha, roślinki. W sensie nasiona i sadzonki. One też mogą się przydać.

Czy do tego konieczny jest ogród?

Absolutnie nie. Nasze dzieci początkowo rozwijały swoje małe ogródki na własnych parapetach, mając do dyspozycji kilka małych doniczek i niewielką plastikową szklarnię. Musiały wtedy pamiętać o podlewaniu i o tym, żeby od czasu do czasu przesadzić roślinki do odpowiednio większych doniczek, jednak w dalszym ciągu rośliny rozwijały się w ich pokojach, pod ich czujnym (choć nie zawsze 😉 okiem.

Dodatkowym plusem jest to, że sporo roślin możemy w takim parapetowym ogródku hodować przez cały rok.

Dlaczego akurat przydomowy ogródek?

Przede wszystkim dlatego, że dzieci nie tylko mają okazję się pobawić i ubrudzić przy zakładaniu takiego małego ogródka, ale też uczą się o tym, że owoce i warzywa nie biorą się ze sklepu i że nie zawsze wszystko w naturze wygląda tak idealnie jak na reklamach. Pomaga to też w nawiązywaniu tej unikalnej więzi z naturą, która dla mnie osobiście jest niezwykle ważna.

Moje dzieci też przykładowo nauczyły się, że nie tylko zbyt mało wody jest szkodliwe, ale i podtopienie roślinek również, a to z kolei wywołało ciekawą dyskusję o tym, dlaczego skrajności najczęściej nie są dobre i dlaczego warto dążyć do zdrowej równowagi.

Dzieci przy hodowaniu roślin mają też okazję ćwiczyć cierpliwość i odpowiedzialność, przy jednoczesnych małych możliwych stratach, co jest z zasady bardzo dobrym połączeniem. W najgorszym wypadku nasza roślinka nie wyrośnie (ze zwierzątkami na przykład nie ma takiej taryfy ulgowej). Gdy jednak wszystko się uda, radość bywa ogromna.

Własny ogródek daje też dzieciom pewnego rodzaju poczucie sprawczości, którego rzadko doświadczają w innych sytuacjach. Oto ja, jeszcze jako dziecko, wyhodowałem roślinę, którą można zjeść.

Dodatkowo jest to wspaniały sposób na to, aby warzywa, owoce czy zioła wprowadzić do dziecięcego jadłospisu, jeśli niekoniecznie były one nimi wcześniej zachwycone. Dzieci naprawdę dużo chętniej eksperymentują z rzeczami, które same wyhodowały, więc nie tylko chodzi tu o zjadanie surowych produktów, ale i o angażowanie się w to, co dzieje się w kuchni. Jedna zmiana, pociąga za sobą kolejne.

Zresztą taki przydomowy ogród może też być fantastyczną alternatywą (chociaż w pewnym stopniu) dla produktów kupowanych w marketach, co do których jakości nie zawsze mamy pewność. Z kolei dobre jakościowo produkty, przekładają się na dobre jakościowo posiłki  (a pomysły na trzy takie posiłki podrzucam wam na końcu wpisu :).

Mam też mały konkurs dla wszystkich, którzy chcieliby z takim własnym ogródkiem wystartować

Do wygrania są takie oto małe szklarnie, sztuk pięć:

Konkurs trwa od dnia 26.06.2018 roku od godz. 20:00 do dnia 09.07.2018 roku do godz. 23:59, a zadanie konkursowe polega na wykonaniu następujących czynności:

  1. Przygotowaniu kanapki z użyciem serka marki Almette w wersji „z ogórkiem i ziołami”,
  2. Zrobieniu zdjęcia, na którym będzie widoczna kanapka z serkiem Almette w wersji „z ogórkiem i ziołami” oraz odpowiadająca charakterowi kanapki pogoda za oknem (za oknem widoczny ogród, park, etc.),
  3. Zgłoszeniu zdjęcia zgodnego z Regulaminem Konkursu, zwanego dalej Zgłoszeniem, poprzez opublikowanie przez Uczestnika Zgłoszenia w komentarzu pod postem z zadaniem konkursowym zamieszczonym na Profilu (tj. ).
  4. W celu przystąpienia do Konkursu Uczestnik zobowiązany jest zapoznać się z i zaakceptować jego treść poprzez umieszczenie w komentarzu pod postem z zadaniem konkursowym treści: „Potwierdzam i akceptuję”.

Pełny regulamin konkursu dostępny jest .

Ważna lekcja od Pana Ziółko

Jest też jeszcze jedna rzecz, o której chciałbym wspomnieć przy okazji zajęć jakimi zajmują się nasze dzieci, a którą zauważyłem podczas wizyty w gospodarstwie Pana Ziółko. Otóż warto zarażać swoje dzieci tym, co nas samych pasjonuje. Szczególnie, że dzieci bardzo często ciągnie właśnie do tego, co robią ich rodzice już od najmłodszych lat, więc warto to wykorzystać i dać im taką możliwość. Nawet początkowo w niewielkim zakresie.

Warto ich angażować do tego, co my robimy, bo to może być spoiwem, które łączy całą rodzinę i naprawdę przyjemnie się ogląda ludzi, która potrafi ze sobą tak dogadywać i tak współpracować.

Na koniec jeszcze parę zdjęć z naszego domowego ogródka:

A oto kilka zdjęć z naszej wyprawy do Pana Ziółko i kilka przepisów, które razem z Davidem Gaboriaud, jednym z najbardziej znanych kucharzy młodego pokolenia udało nam się zrealizować:

Artykuł powstał we współpracy z marką Almette.

Prawa do zdjęcia należą do .

Jeśli dotarliście do tego momentu, to po pierwsze jest mi niezwykle miło. Byłbym też niezwykle wdzięczny, gdybyście uznali ten artykuł za warty udostępnienia dalej, bo dzięki temu będzie on miał szansę trafić do kogoś, kto być może również potrzebuje go przeczytać.
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWNOP 123: Zaufanie na stadionie PGE Narodowy, czyli moje pierwsze spotkanie autorskie
Następny artykułMŻJDD – spytałam chłopaka, czy mnie kocha. Jego odpowiedź…