A A+ A++

Jak wielu klientów placówki partnerskiej Allior Banku w Tomaszowie Mazowieckim zostało okradzionych przez Adriannę J. długoletnią pracownicę sektora usług bankowych? Jak duże są straty, jakie poniosły jej ofiary? Tego na dzień dzisiejszy nikt nie jest wstanie dokładnie wyliczyć. Śledczy prowadzący postępowanie twierdzą, że może być to co najmniej kilkadziesiąt osób a kwota skradzionych pieniędzy może sięgać nawet kilku milionów złotych. Mamy do czynienia z bardzo poważną aferą, którą nikt nie chce się zainteresować. Media milczą a osoby, które potraciły oszczędności całego życia raczej nie mogą liczyć na ich odzyskanie. Reklamacje składane do banku nie są rozpatrywane a poszkodowani informowani są, że musza czekać do zakończenia postępowania prokuratorskiego. Wiele osób w podeszłym wieku może się sprawiedliwości nie doczekać. Jak to się stało, że osoba zatrudniona w instytucji, (w tym przypadku może nie bezpośrednio ale jednak firmowanej jej logo) którą zwykliśmy określać mianem instytucji zaufania publicznego, mogła przez całe lata okradać klientów? Dlaczego nie zadziałały procedury bezpieczeństwa, które powinny funkcjonować w każdej instytucji bankowej? Kto jest winny zaniedbaniom? Nie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania. Poszkodowani z którymi rozmawialiśmy zamierzają wystąpić do KNF. Czy to pomoże odzyskać im utracone pieniądze?

Jak doszło do tego, że straciliście ponad 100 tysięcy złotych oszczędności? Wiem, że pani Adrianna J. miała wiele metod kradzieży. Dopasowywała je do konkretnej ofiary. Jak było w Waszym przypadku? 

My straciliśmy zakładane przez kilka lat lokaty. To, co rzuca się w oczy nam osobiście, to luka w systemie bezpieczeństwa bankowego. Zawiódł nadzór. Procedury wewnątrzbankowe mają wadę. To, co nam udało się ustalić i to, co mamy potwierdzone przez policjantów, to ta pani otwierała umowę dotyczącą założenia lokaty w systemie informatycznym banku. Na umowie były oczywiście dane osoby zakładającej lokatę, kwota, oprocentowanie i wszystkie inne niezbędne dane. Następnie umowa była drukowana, ponieważ system na to pozwalał. Osoba zakładająca lokatę umowę podpisywała.  Pracownica pieniądze odbierała, a system pozwalał na samodzielne anulowanie umowy bez pozostawienie śladu. W ten sposób bank nie miał informacji, że jakieś pieniądze do niego trafiły. Dla banku po prostu takie osoby jak my nie istnieją. Nie jesteśmy dla nich nawet stroną. 

Trudno to zrozumieć i w to uwierzyć…

Nam również. Tym bardziej, że właśnie otrzymaliśmy kolejną odpowiedź z banku o tym, że nie uznaje on naszej reklamacji. Dla mnie to jest znak, że Allior będzie chciał brzydko mówiąc wymiksować się z problemu. 

Ale wróćmy do początku. Zadam jeszcze raz to pytanie: jak doszło do tego, że zostaliście oszukani? 

My panią Adrianę J. poznaliśmy w banku BPH kilka lat temu. Tam mieliśmy swoje konto. Do Alliora przenieśliśmy się razem z nią. Pani Adrianna pomogła nam we wszystkich formalnościach związanych z przeniesieniem konta i była zawsze niezwykle życzliwa. Znaliśmy się więc od lat.

Mieliście więc do niej duże zaufanie

To prawda. Przecież mieliśmy do czynienia z pracownikiem banku. Założyliśmy konto w alliorze i na rachunku bieżącym wszystkie operacje zawsze nam się zgadzały. Sprawdzamy to dosyć skrupulatnie i na bieżąco. Problem pojawił się, kiedy zaczęliśmy bawić się w lokaty. Pierwszą założyliśmy, kiedy nie posiadaliśmy jeszcze konta internetowego. Ona została faktycznie w systemie zarejestrowana, ale po trzech tygodniach uległa likwidacji. Myśmy jej nie likwidowali. Z tym, że o tym dowiedzieliśmy się dopiero teraz. Przez cały czas byliśmy przekonani, że lokata istnieje a pai Adrianna informowała nas na bieżąco o oprocentowaniu, kwocie odsetek itd. 

I to wszystko zapewne zapisywała Wam na luźnych kartkach, tak jak było w przypadku innych okradzionych osób

Wie Pan, jak nam się udało kilka złotych zaoszczędzić, to nie chcieliśmy by leżały na koncie na niskim oprocentowaniu, a nie jesteśmy skłonni do ryzyka związanego z inwestycjami giełdowymi. Istotne w tej sprawie jest to, że pani J. wiedziała, że my tych pieniędzy nie będziemy chcieli szybko wypłacać. Niejeden raz mówiliśmy, że zbieramy nasze oszczędności dla dzieci. Nasze lokaty nigdy nie były przez nas likwidowane. One były odnawiane i dopłącaliśmy do nich nowe środki.  

To ile tych lokat było?

Za każdym razem, kiedy dopłacaliśmy nowe środki, to umowa była aktualizowana. Numer lokaty był dokładnie ten sam. My dopiero teraz do tego doszliśmy, że wciąż była to ta sama lokata, tylko za każdym razem ze zwiększoną kwotą. My te wszystkie umowy posiadamy i teoretycznie wszystko nam się zgadzało. Odsetki się kapitalizowały i byliśmy zadowoleni. 

Nie zastanowiło Was, że lokaty mają swoje terminy obowiązywania i że nie można ich zrywać i zmieniać bez ryzyka utraty oprocentowania? 

No właśnie nie. Za każdym razem mieliśmy tłumaczone, że jest to nowa lokata. Dopiera jak ta afera ujrzała światło dzienne, przejrzeliśmy raz jeszcze dokumenty i zauważyliśmy że numer lokaty jest wciąż ten sam. Mieliśmy w sumie trzy lokaty, których pani Adrianna skrupulatnie pilnowała. Dobrze zorganizowany bank w banku. Oczywiście zawsze prosiła nas, byśmy dwa dni wcześniej informowali, gdybyśmy chcieli wypłacić jakąś większą gotówkę. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOgień trawił przyczepę, minikoparkę i auto
Następny artykułGdańsk: Kontrola CBA w Dyrekcji Rozbudowy Miasta