A A+ A++

W polityce mało co liczy się tak jak wyczucie chwili, określających ją koniunktur, nastrojów społecznych, układów sił. Wielokrotnie przekonujemy się o tym w sytuacji pandemii. Idee jeszcze kilka miesięcy temu uważane za ekscentryczne ciekawostki – jak dochód podstawowy – wchodzą do polityki poważnych państw; dawne ortodoksje – z limitami długu na czele – się kruszą.

Wagę chwilowej politycznej koniunktury poznamy też przy okazji reakcji polskiej polityki na wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Nakazuje on Polsce natychmiast zawiesić przepisy, na podstawie których działa Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Gdyby wyrok zapadł w styczniu albo gdyby dziś nie było epidemii, opozycja miałaby powody do radości – czołowa instytucja europejska potwierdziła bowiem jej krytykę pisowskiego systemu sądownictwa dyscyplinarnego. Dziś jednak nastroje i uwaga społeczna są zupełnie gdzie indziej. Wyrok będzie miał znacznie mniejszą polityczną siłę rażenia – choć w żadnym wypadku nie powinniśmy go bagatelizować. Dlaczego?

Kompromitacja polskich reform

Przede wszystkim wyrok to kompromitacja całego obozu władzy, na czele z Ministerstwem Sprawiedliwości i prezydentem Dudą. Dzisiejsze postanowienie TSUE nie rozstrzyga jeszcze co prawda, że system sądownictwa dyscyplinarnego wprowadzony przez PiS jest niezgodny z europejskim porządkiem prawnym. Sugeruje jednak, że z dużym prawdopodobieństwem taki będzie ostateczny wyrok. Przy tym europejscy sędziowie uznali, że samo obowiązywanie obecnych przepisów do czasu wydania ostatecznego orzeczenia stanowi ryzyko wyrządzenia „trwałej szkody” z punktu widzenia „europejskiego porządku prawnego”.

Uzasadnienie orzeczenia wprost obala też jeden z czołowych argumentów rządów Zjednoczonej Prawicy – że organizacja wymiaru sprawiedliwości to wyłączna prerogatywa krajów członkowskich i instytucjom europejskim nic do tego, jak swój reformuje dziś Polska. Europejscy sędziowie, nie negując prawa polskiego rządu do szczegółowej organizacji sądownictwa, podkreślają jednak, iż musi się ona mieścić w ramach pewnych „podstawowych zobowiązań wynikających z prawa Unii”.

Wszystko wskazuje więc na to, że pisowski walec, który w swojej determinacji do podporządkowania sobie trzeciej władzy rozjeżdżał opozycję i sporą część sądów, w Europie trafił w końcu na barierę, którą bardzo ciężko mu będzie sforsować. Niedostosowanie się do wyroku oznacza bowiem potężne kary finansowe i totalny polityczny konflikt z Unią. Orzeczenie TSUE wzmacnia politycznie wagę uchwały SN, uznającej, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem, daje też argumenty wszystkim sędziom, odmawiającym się podporządkowania ewentualnym przyszłym wyrokom Izby.

Czytaj więcej: Polska odmówiła relokacji uchodźców i złamała prawo UE

Gdyby nie pandemia…

Pytanie, co teraz z orzeczeniem zrobi PiS i jaką polityczną dynamikę wyzwoli wyrok w momencie, gdy najważniejszymi problemami wydają się „epidemiczne wybory” w maju i zbliżające się załamanie gospodarcze.

Gdyby nie było pandemii, scenariusz tego, co się stanie w reakcji na decyzję TSUE, dość łatwo byłoby przewidzieć. Media przez kilka dni nie mówiłby niemal o niczym innym. Opozycja ogłosiłaby swój triumf i waliła w PiS jak w bęben – w pełni zasłużenie. Organizacje sędziowskie z ulgą odetchnęłyby, że pisowski skok na sądy został przynajmniej na chwilę zatrzymany.

PiS zaś postąpiłby według scenariusza znanego z relacji tej partii z instytucjami europejskimi. Najpierw byłoby dużo mocnej retoryki, paski TVP Info i materiały w „Wiadomościach” o europejskich elitach, które bronią postkomunistycznych sędziów kradnących kiełbasy i wiertarki, nie pozwalając Polsce wprowadzić rozwiązań, rzekomo standardowych w Europie.

Po machaniu szabelką, PiS zacząłby jednak politycznie kalkulować i pewnie w końcu by jakoś ustąpił. Trudno byłoby nawet własnym wyborcom wytłumaczyć, że ze względu na pomysł Ziobry na dyscyplinowanie sędziów Polska ma płacić olbrzymie finansowe kary. Wreszcie w roku wyborczym, gdy ważą się losy drugiej kadencji Andrzeja Dudy, w interesie PiS nie byłaby mobilizacja opozycyjnego elektoratu wokół lęku przed Polexitem. A opozycja odmowę wykonania postanowień TSUE przedstawiałaby jako faktyczny Polexit. Kaczyński uznałby pewnie, że wzorem polityki Orbána z ostatniej dekady, lepiej zrobić krok wstecz, poczekać na ostateczną decyzję i najwyżej później wprowadzić podobne, nieznacznie zmodyfikowane rozwiązania.

Zobacz: PiS łamie prawo z rozmysłem i nieustannie

Droga poza Unię?

Dziś jednak współrzędne tych kalkulacji zmieniają się radykalnie. Debata publiczna nie ogniskuje się wokół orzeczenia w TSUE, ale dyskutowanych właśnie w Sejmie rozwiązań antykryzysowych. Nawet najbardziej aktywnych uczestników protestów z 2017 roku znacznie ciężej będzie dziś zaangażować w walkę o wykonanie wyroku europejskiego trybunału. W sytuacji, gdy ludziom grozi utrata pracy i dochodów, bardzo trudno zogniskować polityczny spór wokół walki o praworządność, czy nawet o miejsce Polski w Europie.

W sytuacji kryzysu horyzont europejski – także pod wpływem rządowej propagandy – niemal zupełnie zniknął z naszej debaty publicznej. Rząd Morawieckiego – z samym premierem na czele – powtarza ciągle, że obecna sytuacja pokazała słabość zjednoczonej Europy i jej bezradność w obliczu kryzysu, potwierdzając przy tym znaczenie państw narodowych.

W tej nadzwyczajnej sytuacji obóz rządowy może więc zachować się bardzo różnie. Wiceminister sprawiedliwości, Sebastian Kaleta, napisał na Twitterze: „TSUE nie ma kompetencji do oceny, ani tym bardziej zawieszania konstytucyjnych organów państw członkowskich. Dzisiejsze orzeczenie jest uzurpacyjnym aktem naruszającym suwerenność Polski.” W podobny sposób myśli pewnie całe środowisko skupione wokół ministra Ziobry, pytanie, czy to jego stanowisko przekona Kaczyńskiego.

Ten w sytuacji, gdy społeczeństwo żyje czymś zupełnie innym, sama Unia Europejska ma trochę inne problemy, a wyrok TSUE nie zagrozi Dudzie w wyborach w maju (pewnie zbojkotowanych przez opozycję), może uznać, że ma wyjątkową szansę, by kluczowej dla siebie sprawie podporządkowania sądów władzy partii, wygrać konfrontację z Europą.

Jeśli wybierze tę drogę, to Polska zapłaci za to bardzo poważną cenę. Kontestowane w kraju i Europie wybory epidemiczne, plus odrzucenie wyroku TSUE to już naprawdę recepta na Polexit, a przynajmniej zupełną już marginalizację kraju w Europie. Opinia publiczna, przy całej wadze innych wyzwań, nie powinna tu obozowi władzy odpuszczać.

Czytaj także: Ambasador RP przy UE Marek Grela: PiS idzie na zderzenie z UE, więc to, co się obecnie dzieje w relacjach z Europą nazwałbym nie „polexitem” ale „polcrashem”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł12 tys. maseczek ochronnych
Następny artykułSzokująca informacja Gowina: Morawiecki i Szumowski wiedzą, że wybory w maju zagrażają życiu Polaków