W październiku 1942 roku Armia Krajowa sparaliżowała ruch kolejowy III Rzeszy. Był to cios wyjątkowo bolesny, bo wstrzymane zostały transporty na front wschodni nawet na kilkanaście godzin. Na tym froncie godziny były kluczowe.
Warszawa była dla okupanta wyjątkowo ważnym węzłem kolejowym. Tędy jechały transporty w głąb Rosji, wioząc amunicję, sprzęt i świeżego rekruta. Tędy wracali do Rzeszy urlopowani żołnierze Wehrmachtu. Ze znaczenia tutejszej trakcji zdawali sobie sprawę wszyscy. Niemcy pilnowali torów jak oka w głowie. Alianci przysyłali specjalistów wyszkolonych w tym rodzaju dywersji, a żołnierze polskiego podziemia, właśnie je najczęściej wybierali na cele swoich akcji. Zazwyczaj jednak ich ofiarą padały pojedyncze pociągi bądź tory. W nocy z 7 na 8 października tymczasem, podczas akcji „Wieniec” zablokowano praktycznie cały węzeł warszawski.
Plastelina na szynach
Istotą podobnych akcji jest to, że choć trwają zazwyczaj kilka minut, planowane są miesiącami i nie inaczej było tym razem. Stefan Rowecki „Grot” decyzję o niej podjął już wiosną, ale nie ustalał konkretów. Poinformował rząd w Londynie, że zamierza po prostu zintensyfikować akcje dywersyjne na kolei. Sprawy jednak ruszyły swoim torem. Zaczęły formować się specjalne grupy dywersyjne, przechodzące szkolenie głównie w zakresie saperskim.
Rozpoczęliśmy intensywne szkolenie z zakresu minerki, kładąc szczególny nacisk na technikę niszczenia torów kolejowych. Nowością w tym szkoleniu było poznanie plastyku, nowego materiału wybuchowego pochodzenia angielskiego, dwa i pół raza silniejszego od trotylu i posiadającego tę właściwość, że dawał się formować jak plastelina
— wspominał Henryk Witkowski „Boruta”.
Szkolenie szło szybciej niż proces podejmowania decyzji przez dowództwo, kiedy bowiem w sierpniu „Grot” dostał zielone światło na zintensyfikowanie akcji dywersyjnych, miał już do dyspozycji mnóstwo świetnie wytrenowanych fachowców, potrafiących nie tylko wysadzić w powietrze cokolwiek, ale też starannie zaplanować akcję. Na pomysł zsynchronizowanej akcji zniszczenia całej trakcji wokół Warszawy wpadł ppor. Franciszek Niepokólczycki „Teodor”, ale centralną jej postacią był por. Zbigniew Lewandowski, wówczas jeszcze używający skromnego pseudonimu „Zbyszek”. Mimo, że był już po trzydziestce, był inżynierem i wykładowcą tajnej politechniki, wyglądał jakby dopiero co zdał maturę. Jego pirotechniczne i organizacyjne zdolności wyglądały jednak znacznie poważniej. Stworzył plan akcji nie tylko szalonej, ale też – jak się okazało – wykonalnej.
Apokalipsa kolei
Plan zakładał, że zsynchronizowane uderzenia nastąpią na wszystkich liniach kolejowych wokół Warszawy. A jeżeli nadarzy się taka możliwość, to z równoczesnym wysadzeniem w powietrze nadjeżdżających składów. Tory miały być zniszczone w obu kierunkach na każdej linii
— pisał historyk, Wojciech Koenigsberg.
Gdy dowiedzieliśmy się o tym zadaniu, zaniemówiliśmy z wrażenia… Twarze skupione, cisza jak w kościele podczas podniesienia, na stole mapa z narysowanymi grubą linią żyłami szlaków kolejowych, rozbiegającymi się na północ, wschód i południowy wschód
— zapamiętał „Boruta”, który wszedł w skład jednego z siedmiu patroli dywersyjnych biorących udział w akcji. W sumie czterdziestu mężczyzn i kobiet, po lewej i prawej stronie Wisły. I wszyscy byli świetni!
Pierwsza bomba wybuchła gdzieś pod Zielonką, o godz. 0.25. Zniszczyła tory, a przy okazji lokomotywę z kilkoma wagonami. Dwie minuty później podobna sytuacja nastąpiła w okolicach Wawra. Niemcy z pewnością wszczęli już alarm, ale nie przeszkodziło to dwóm grupom, niezależnie od siebie, ale dokładnie w tej samej minucie – o godz. 1.10 rozsadzić trakcji pod Rembertowem i Warszawą-Płudy. Równo godzinę później eksplozje zbudziły także mieszkańców podwarszawskich Włoch, a równocześnie wyleciał w powietrze tor łączący Warszawę z Radomiem. Wkrótce potem bomba rozerwała tory w okolicach Pyr – to już była zasługa patrolu żeńskiego, dowodzonego przez Antoninę Mijał „Tosię”.
Biorący udział w akcji nie ponieśli żadnych strat, ale okupant za tę brawurową akcję zemścił się zabijając w kolejnych egzekucjach ok. 90 cywilów. Porucznik Lewandowski przeżył i w stopniu majora dożył roku 1990. Za akcję „Wieniec” – pod taką nazwą przeszła do historii – otrzymał nowy pseudonim. Koledzy z konspiracji oficjalnie nazywali go teraz „Szyna”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS