A A+ A++

Elżbieta Zawacka chciała tylko się uczyć i nauczać innych. Stała się zaś jednym z najaktywniejszych żołnierzy polskiej konspiracji: agentką, emisariuszką, jedyną kobietą, która została zrzucona do kraju wraz z cichociemnymi

Jan Nowak-Jeziorański wspominał, że była nieco oschła i chłodna. Ale była przecież urodzonym żołnierzem, a ta cecha rzadko łączy się z wylewnością. W przypadku Elżbiety Zawackiej najważniejsze było to, że okazała się piekielnie odważna i doskonale wręcz skuteczna. Jako agentka AK setki razy przekraczała granicę z Rzeszą, jako jedyna kobieta skoczyła ze spadochronem wraz z cichociemnymi, walczyła w powstaniu warszawskim. Bardzo niewielu mężczyzn może pochwalić się takimi wojennymi dokonaniami jak ona. Nic też dziwnego, że jako druga kobieta w dziejach Polski została awansowana do stopnia generała.

Milion przeszkolonych kobiet

Początkowo nic na to nie wskazywało. Elżbieta urodziła się w Toruniu, w dość ubogiej, wielodzietnej rodzinie mieszczańskiej. Nie głodowali, ale urzędnicza pensja ojca starczała tylko na bardzo skromne utrzymanie. Nic też dziwnego, że kiedy tylko zdobyła odpowiednie wykształcenie, sama zaczęła udzielać korepetycji, by zdobyć jakiekolwiek fundusze na studia. Już wówczas swoją przyszłość wiązała z matematyką, którą ostatecznie udało się jej studiować.

Ale wojsko musiało ją kusić dość wcześnie. Być może pod wpływem starszego brata, który został zawodowym oficerem, jeszcze na studiach wstąpiła do Przysposobienia Wojskowego Kobiet – wkrótce została instruktorką i organizatorką kolejnych kółek tej organizacji. Po kilku latach, w 1937 r., była już komendantką rejonu śląskiego.

To była piękna praca. Było tyle przyjaźni, których nigdzie nie znalazłabym, bo to wszystko byli zapaleńcy, którzy byli w tym Przysposobieniu Wojskowym Kobie

— wspominała, dodając, że praca wychowawcza i organizacyjna, były sensem jej życia. Nie należy lekceważyć dorobku tej organizacji. Według oceny samej Zawackiej od marca do września 1939 r. instruktorkom takim jak ona udało się przeszkolić około miliona kobiet.

Po wybuchu wojny została zmobilizowana i brała udział w przygotowaniach do obrony Śląska. Już jednak drugiego dnia walk otrzymała rozkaz udania się do Lwowa.

Całe dnie i noce dziewczęta z PWSK napełniały butelki z benzyną i rozdzielały w punktach przeciwczołgowych. Wszystkim doskwierał brak żywności. Gdy Lwów był już otoczony przez Niemców z trzech stron, Zawacka zgłosiła się do drużyn przeciwczołgowych, nie zdążyła jednak nawet zająć stanowiska. Niemcy zaczęli się wycofywać, a do Lwowa wkroczyła Armia Czerwona

— pisała Katarzyna Minczykowska.

Zawackiej udało się uciec z miasta. Początkowo przedarła się do Torunia, by sprawdzić, jak czuje się rodzina, wkrótce jednak wyjechała do Warszawy, gdzie powoli rodziła się już konspiracja.

Wicher wojny

Dla ZWZ-AK stała się bardzo cennym nabytkiem. Nie tylko dlatego, że była doskonale przeszkolona, ale również z tego powodu, że posługiwała się językiem niemieckim w stopniu doskonałym.

Znałam niemiecki jak polski […] przecież urodziłam się w Toruniu, całkowicie zgermanizowanym mieście. Ojciec był urzędnikiem państwowym i gdyby policja doniosła, że w jego domu rodzinnym mówiło się po polsku, przestałby być tam urzędnikiem. Nie miałby pracy. A więc u nas w domu mówiło się tylko po niemiecku

— tłumaczyła po latach.

Nic też dziwnego, że została kurierką – jedną z najaktywniejszych i najwięcej ryzykujących. Nie wiadomo dokładnie, ile podróży po Europie odbyła w latach okupacji, ale z pewnością była ich ponad setka. Wielokrotnie bywała w Berlinie, zjeździła Francję, w Londynie zdawała raport Władysławowi Sikorskiemu. Zawoziła korespondencję Komendy Głównej AK, z powrotem przywoziła rozkazy i pieniądze na działalność.

Na owe czasy przybycie Zo do nas stanowiło niezwykłe wydarzenie, była ona bowiem pierwszą emisariuszką-kobietą, i to o bardzo dużych pełnomocnictwach

— wspominał pracujący wówczas w Londynie cichociemny Kazimierz Bilski.

Zo przeszła przez Europę jak wicher

— uzupełniał, komentując szaleńcze podobno tempo jej podróży.

Jeśli dodać do tego, że sama zorganizowała specjalną komórkę łączności zagranicznej Cyrk, której pracownicy pod jej nadzorem podróżowali do Berlina, Paryża, Berna i Londynu, a także że wszystkie wolne chwile wypełniało je nauczanie na tajnych kompletach – jej wojenna aktywność wydaje się wręcz nieprawdopodobna.

Misja w Londynie

Jej najsłynniejsza wyprawa odbyła się na wiosnę 1943 r., kiedy na osobisty rozkaz Stefana „Grota” Roweckiego miała dotrzeć do Londynu.

Była przyjmowana przez liczne osobistości: od prezydenta Władysława Raczkiewicza, przez gen. Sikorskiego i Stanisława Mikołajczyka, po wielu innych członków rządu polskiego. Była gościem ministra obrony narodowej gen. Mariana Kukiela, gen. Kazimierza Sosnkowskiego i gen. Józef Hallera, którym meldowała o sprawach kraju, konieczności usprawnienia łączności uregulowana praw kobiet żołnierzy. Niestety, mimo starań i wielu rozmów nie rozumiano w pełni spraw, o których mówiła. Dla polityków, którzy od kilku lat żyli na emigracji, sytuacja w okupowanej Polsce była tak niewyobrażalna, że stawała się miejscami niezrozumiała

— pisała Minczykowska.

Ta misja stała się jednak słynna z innego powodu. Do Londynu jechała drogą przez Hiszpanię, co bardzo wydłużało podróż. Zawacka postanowiła więc wrócić do kraju drogą ekspresową. W tym celu przeszła wraz cichociemnymi przeszkolenie spadochronowe i 9 września 1943 r. jako jedyna kobieta została zrzucona na teren majątku Osowiec, stosunkowo niedaleko Warszawy. Formalnie nie była cichociemną, bo jednak jej przeszkolenie w Wielkiej Brytanii było niepełne. Ona sama zresztą odżegnywała się od takiego określenia, skromnie mówiąc, że „cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok”. Ale w najmniejszym stopniu nie umniejsza to jej zasług – nawet jeśli formalnie nie była cichociemną, to i tak w ten sposób zawsze ją traktowano.

Po powrocie i złożeniu stosownych meldunków wyjechała znów na Śląsk – tu jednak już wkrótce nie miała czego szukać. W marcu następnego roku nastąpiła wielka wpadka. Gestapo aresztowało wielu jej współpracowników, ona zaś na kilka miesięcy była zmuszona ukryć się w klasztorze ss. Niepokalanek koło Sochaczewa. A kiedy wróciła do Warszawy, dosłownie zaraz wybuchło powstanie. Walczyła na Powiślu, później w Śródmieściu, była oficerem inspekcyjnym, opiekowała się rannymi i powstańcami wychodzącymi z kanałów… Dość wspomnieć, że za działalność z tych 63 dni została awansowana do stopnia kapitana i otrzymała order Virtuti Militari. Po klęsce nie poddała się. Wyszła z miasta wraz z ludnością cywilną i przekonaniem, że walka będzie kontynuowana. Wierzyła w to do lutego 1945 r.

Pracowała wówczas w Delegaturze Sił Zbrojnych i Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość

— wyliczała Małgorzata Strzelecka.

Właśnie w lutym została jednak oficjalnie zdemobilizowana.

Pedagog za kratami

Aresztowano ją 5 września 1951 r. Sześć powojennych lat zajęło kontynuowanie studiów i nauczanie matematyki. Niemal ukończyła też doktorat, ale zarekwirowany przy aresztowaniu, gdzieś przepadł. Oskarżona o działalność szpiegowską i posiadanie bez zezwolenia banknotu 10-dol. została skazana przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie najpierw na pięć lat więzienia, a po uzupełnieniu śledztwa na siedem i ostatecznie 10 lat więzienia za działalność na szkodę państwa polskiego. Podczas śledztwa siedziała na Rakowieckiej, następnie jakiś czas w Fordonie, następnie Grudziądzu, wreszcie w Bojanowie. Nie wiadomo, jak tego dokonała, ale praktycznie od początku odsiadki zajmowała się tym, co – jak przyznawała – było sednem je życia: nauczaniem.

W tym czasie obok wyczerpującej pracy fizycznej w kuchni w więzieniu fordońskim oraz fabryce bielizny w Grudziądzu zajmowała się pracą pedagogiczną. Prowadziła zajęcia z matematyki w fordońskiej szkole więziennej, pozwalającej więźniarkom na uzupełnienie wykształcenia ogólnego lub zawodowego […]. W więzieniu dla dziewcząt w Bojanowie udzielała się jako nauczyciel matematyki i wychowawca w szkole podstawowej oraz punkcie konsultacyjnym Korespondencyjnego Liceum Ogólnokształcącego w Lesznie

— pisała Małgorzata Strzelecka.

I tak od tamtej pory wyglądało jej życie. Po opuszczeniu więzienia w 1955 r. nie bez przeszkód, ale konsekwentnie kontynuowała działalność naukową i pedagogiczną – rozrastało się grono jej uczniów, przybywało tytułów naukowych. Nie tylko zresztą naukowych, bo Zawacka przez wiele lat zajmowała się również dokumentacją i upamiętnieniem walczących podczas wojny kobiet. Zmarła w 2009 r., przeżywszy równe 100 lat.

W jednym z wywiadów wypowiedziała zdanie, mówiące właściwie wszystko o niej jako człowieku:

Nawet to więzienie UB-owskie nie było ważne. Ważne było, żeby jeszcze coś zrobić.

Cykl powstał dzięki LINK 4 – POLSKIEJ FIRMIE UBEZPIECZENIOWEJ

Wojciech Lada

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPremier Mołdawii obawia się inwazji Rosji na swój kraj. „W tym sensie nikt nie jest bezpieczny”
Następny artykułPrzetarg nieruchomości w gminie Giby