A A+ A++

Biznes na utrzymanie

Innymi słowy, za koło zamachowe naszej gospodarki Żukowska uważa przedsiębiorstwa zatrudniające tysiące bądź dziesiątki tysięcy pracowników, na czele z państwowymi molochami typu PKP, Poczta Polska, Polska Grupa Górnicza czy grupy energetyczne. A drobny biznes to dla niej zbędny, nieefektywny balast gospodarki, w dodatku płacący pracownikom głodowe pensje. Retoryka godna propagandy z czasów PRL-u, która „prywaciarzy” lekceważyła, wręcz tępiła przynajmniej do czasu, gdy oparta na wielkim przemyśle i nieograniczonym zatrudnieniu gospodarka nie dotarła na skraj bankructwa.

Pomijając nawet pogardliwy ton wpisu Żukowskiej, dowodzi on jej żenująco małej wiedzy o specyfice funkcjonowania rodzimego, drobnego biznesu. A zwłaszcza tych najmniejszych firm, według metodologii GUS zatrudniających do 9 osób, co jest zresztą kategorią zdecydowanie na wyrost. Bo przeciętne polskie mikroprzedsiębiorstwo zatrudnia około 3 osób. W dodatku wśród 4,1 mln zatrudnianych w 2020 r. przez takie firmy, pracowników najemnych jest ledwie 1,5 mln, niewiele ponad jedna trzecia.

Co to w praktyce oznacza? To, że w tych biznesach, których ponad dwie trzecie działa w sferze usług i handlu, obok właściciela pracuje zwykle jego żona, a nierzadko także dzieci bądź ktoś inny z rodziny. Pracowników z zewnątrz zatrudniają tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne. Bowiem priorytetem działania mikrofirm w Polsce, poza nią zresztą podobnie, jest zapewnienie godziwego utrzymania właścicielom i ich rodzinom. A nie biznesowa ekspansja, oparta w dużej mierze na zwiększaniu zatrudnienia. Zresztą lwią częścią tego sektora nad Wisłą jest przecież ogromna rzesza (ok. 1,5 mln) prowadzących działalność gospodarczą jako samozatrudnieni, co mówi samo za siebie.

Jak z tymi płacami?

Dopiero w tym kontekście trzeba widzieć i oceniać poziom wynagrodzeń w najmniejszych firmach. Fakt, od dekad są one znacznie niższe od przeciętnych w całej gospodarce. Choć nie w aż takim stopniu, jak wynikałoby ze statystyk GUS, który średnie wynagrodzenie w 2020 r. wyliczył ok. 5,4 tys. zł brutto. W najmniejszych firmach to według oficjalnych statystyk ok. 3,5 tys. zł. Tyle, że te sumy nie mają zbyt wiele wspólnego ze stanem faktycznym.

Przede wszystkim GUS podaje ów średni zarobek Polaka tylko w oparciu o wynagrodzenia w przedsiębiorstwach zatrudniających ponad 9 osób. A w nich pracuje nieco ponad połowa ogółu aktywnych zawodowo rodaków. W sumie aż dwie trzecie Polaków może tylko marzyć o zarobkach na poziomie GUS-owskiej średniej, którą windują najlepiej opłacani menedżerowie i specjaliści.

Za dużo bardziej miarodajny wskaźnik przeciętnych zarobków uważa się tzw. medianę, czyli ten ich poziom, przy którym połowa pracowników go przekracza swymi pensjami, a połowa zarabia mniej. W 2020 r. ta mediana oscylowała wokół 4 700 zł brutto, znacząco mniej niż średnia dla gospodarki i nieco ponad tysiąc zł powyżej przeciętnego wynagrodzenia w najmniejszych firmach. Różnica nie jest więc aż tak drastyczna, w dodatku ten dystans od dawna się zmniejsza. W ostatniej dekadzie (2010-20) płace w mikrobiznesie wzrosły bowiem o ponad 90 proc., fakt że w dużym stopniu w ślad za podwyżkami płacy minimalnej, podczas gdy w całej gospodarce w granicach 70 proc.

Poziom wynagrodzeń w takich firmach zależy zresztą od tego, gdzie działają, czyli od lokalnego rynku pracy, konkurencji o pracownika i poziomu płac. Stąd np. w mazowieckim średnie zarobki w mikrofirmach, rzędu 4 500 zł brutto, niewiele ustępują medianie dla całego kraju. A w podkarpackim, świętokrzyskim czy warmińsko-mazurskim nie przekraczały w 2020 r. 2 700-2 800 zł.

Niewiele więcej niż pensja minimalna, która w 2020 r. wynosiła 2 250 zł? Ano właśnie. W ponad 60 proc. najmniejszych firm, najwięcej właśnie w najuboższych regionach kraju, wypłaca wynagrodzenia na poziomie minimalnego bądź nieznacznie większe. Kto jednak przyjmie zakład, że wszyscy pracownicy najemni – pomijając samych właścicieli z rodzinami – zarabiają tam dokładnie tyle, nie otrzymując nic „na boku” czy „pod stołem”?

W mikrofirmach umowy o pracę są zwykle na najniższą z wymaganych prawem kwot. Tak aby zminimalizować obciążające pensje daniny, głównie podatki i składki ZUS, które podwyższają koszty zatrudnienia nawet o jedną trzecią. Dużo bardziej ważąc na opłacalności drobnego biznesu niż dużych przedsiębiorstw.

Mały, wielki biznes

Najdrobniejszych biznesów mamy w kraju zaskakująco dużo, prawie 2,3 mln. To niemal 97 proc. wszystkich firm w Polsce, pod tym względem równać się z nami w UE może tylko Grecja. W większości krajów stanowią 80-85 proc. ogółu podmiotów gospodarczych.

Do większości przymiotnik „mikro” pasuje nie tylko z powodu zatrudnienia. Prawie dwie trzecie najmniejszych firm ma roczne obroty nie przekraczające ćwierć miliona zł. Ale w sumie dają ok. 30 proc. krajowego PKB. Taki ich udział w tworzeniu majątku narodowego utrzymuje się od kilkunastu lat. Duże przedsiębiorstwa, których wiodącą rolę w gospodarce akcentuje Żukowska, wnoszą sporo mniej, ok. 23 proc.

Podobnie jeśli chodzi o ich wpływ na rynek pracy. Mikrofirmy dają w sumie pracę 4,1 mln osób, czyli niemal dwóm na pięciu pracujących Polaków, choć jak wspomniano, pracowników najemnych jest w nich wyraźna mniejszość (ok. 1,5 mln). Z kolei duże firmy z sektorów przemysłu, handlu i usług zatrudniają nieco ponad 3 miliony.

Z jeszcze jednego powodu tych najmniejszych podmiotów gospodarczych, w większości prowadzonych przez osoby fizyczne, nie można bagatelizować. Mowa o podatkach. Bo choć ich właściciele starają się, co zrozumiałe, płacić ich jak najmniej, to jednak zjawisko tzw. optymalizacji podatkowej ma tu nieporównanie mniejszy zakres niż w wypadku dużych, ale coraz częściej i średnich, prywatnych firm.

Przedsiębiorca z przychodami rzędu kilkudziesięciu-kilkuset tysięcy zł rocznie nie zarejestruje przecież firmy w którymś z rajów podatkowych, bo to gra niewarta świeczki. Zmniejszanie płaconego fiskusowi haraczu odbywa się tu zwykle drogą wliczania w koszty wszystkiego, czego nie zabrania prawo. Od najmu lokalu na biuro czy warsztat bądź przeznaczania na nie części domu, z kosztami wyposażenia oraz opłat eksploatacyjnych, po leasing samochodu, jego amortyzację i odliczanie kosztów paliwa. Jedynie z inwestycjami w ostatnich latach nie przesadzają, w dużej mierze z racji niepewności o przyszłość swego biznesu, wobec zalewu serwowanych przez władze PiS zmian w prawie gospodarczym, zwykle niezapowiedzianych, nie konsultowanych z biznesem i prawie zawsze dla niego niekorzystnych.

Przypadki „zerowania” przychodów kosztami nie są tu jednak częste, w przeciwieństwie do wielu potężnych biznesów. W końcu ponad połowa dużych, prywatnych firm w Polsce w ogóle nie płaci CIT. A te najmniejsze płacą w sumie kilkanaście mld zł podatków PIT bądź CIT rocznie (o VAT nie ma co wspominać), kwotę porównywalną do danin ponoszonych przez ogół wielkich państwowych przedsiębiorstw bądź przez cały sektor bankowy.

Okazuje się przy tym, że biorąc pod uwagę relacje ponoszonych kosztów do przychodów z działalności, ogół mikrofirm jest najbardziej dochodowym i rentownym sektorem naszej gospodarki. GUS wyliczał ich rentowność brutto w 2019 r. na ponad 14 proc., podczas gdy średnich firm na niespełna 5 proc. a dużych na ledwie 3,9 proc.

Po prostu wydawane pieniądze liczy się tu bardzo skrupulatnie i raczej nie ma tu miejsca na zbędne koszty czy chybione inwestycje. „Biedafirmy”?

Głaskanie? Chyba pod włos

Równie daleka od prawdy wydaje się być posłanka Lewicy, gdy mówi o „głaskaniu” tej kategorii firm przez władze. Bo choć PiS od początku swej kadencji deklaruje pomoc dla najmniejszych przedsiębiorstw i ich wsparcie w rywalizacji z wielkimi, zwłaszcza zagranicznymi firmami, to w praktyce robi akurat na odwrót. Z jej „podarunków”, takich jak np. dokonana trzy lata temu obniżka CIT z 15 proc. na 9 proc., korzysta tylko garstka małych podmiotów, bo zdecydowana większość rozlicza się PIT. Za to większość jej decyzji – od szybko rosnących składek ZUS po równie szybkie podnoszenie płacy minimalnej – znacznie dotkliwiej odczuwa mały niż wielki biznes. Coraz bardziej skomplikowane przepisy w zakresie sprawozdawczości i coraz częstsze kontrole ze strony „skarbówki” także nie ułatwiają im życia.

Najświeższym przykładem są regulacje zawarte w Polskim Ładzie. Niewielu drobnych przedsiębiorców rozliczających się PIT, w tym samozatrudnionych, znacząco skorzysta na podniesieniu kwoty wolnej czy II progu podatkowego. W grę wchodzi kilkadziesiąt zł miesięcznie przy skromnych, kilkutysięcznych dochodach, kilkaset zł przy pokaźniejszych.

Natomiast pozbawienie ich możliwości wliczania w koszty większości płaconej składki zdrowotnej oznacza daleko większe straty. 9 proc. od przychodów netto firmy, gdy sięgają one co miesiąc kilkunastu – kilkudziesięciu tys. zł, nie mówiąc o większych, to dodatkowe koszty liczone w tysiącach zł. W przypadku rozliczających się podatkiem liniowym składka będzie mniejsza od standardowej (4,9 proc.), ale kwota wolna i wyższy II próg ich nie dotyczy, podobnie jak „ulga dla klasy średniej”. Dla nich ta reforma będzie jeszcze bardziej niekorzystna.

Zlikwidowana została też możliwość rozliczania się z fiskusem w popularnej wśród przedsiębiorców formie karty podatkowej, od 1 stycznia nie można już jej wybierać.

To mają być te wszystkie ułatwienia dla najmniejszych firm? Jeśli tak, to dobrze chociaż, że władze nie „zagłaszczą ich na śmierć”.

Czytaj także: Ceny gazu to rynkowa aberracja. Ale będzie miała katastrofalne skutki

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUchwała Nr XLII/334/2021 Rady Gminy Zduńska Wola z dnia 29 grudnia 2021 r. w sprawie dopuszczenia zapłaty podatków, opłat oraz niepodatkowych należności budżetowych Gminy Zduńska Wola za pomocą innego instrumentu płatniczego, w tym instrumentu płatniczego, na którym przechowywany jest pieniądz elektroniczny
Następny artykułOrganizatorzy “Sylwestra marzeń” zniszczyli zabytkową łąkę w Zakopanem. Konserwator zabytków przygląda się sprawie [ZDJĘCIA]