Tusk wrócił w ostatniej chwili, aby uratować sypiącą się Platformę. Diagnoza stanu PO i całej opozycji wcale nie jest jednak optymistyczna. Już pierwszy rzut oka na potencjał dawnej partii władzy pokazał mu, że ponowna mobilizacja, a właściwie przywrócenie do życia tego kluczowego politycznego narzędzia będzie wymagać większego wysiłku i zajmie więcej czasu. Wielu polityków PO, wcześniej bojących się o polityczną przyszłość, po błyskawicznym złożeniu hołdu lennego nowemu-staremu przywódcy ponownie popadło w hibernację. Uważają pewnie, że Tusk już zagwarantował im dalszą obecność w parlamencie, ale nie jest pewne, czy oni potrafią pomóc Tuskowi.
Czytaj: Kukiz, symbol sejmowej korupcji, choć został posłem jako wolnościowiec
Nie lepiej jest z innymi ugrupowaniami. PSL – kluczowe dla obronienia przed Kaczyńskim samorządów – obumiera, w dodatku coraz odważniej penetrowane jest przez zwolenników sojuszu z PiS. Słabnąca i podzielona Lewica jest nieobliczalna. Adrian Zandberg i jego grupka 6-7 posłów chcą już zupełnie otwarcie popierać uderzające w klasę średnią podatkowe pomysły władzy. Włodzimierz Czarzasty nie wie, jak politycznie przeżyć swój pospieszny i cyniczny zwrot w stronę pisolewu. Zanim wrócił Tusk, diagnozował, że populistyczna prawica będzie rządzić długo i słabiutkiej lewicy pozostaje zaakceptowanie roli koncesjonowanej opozycji za cenę przyłączenia się do populistycznej krytyki i „dojeżdżania libków”.
Wciąż też nie wiadomo, czy Szymon Hołownia nauczył się polityki. Nie chciał rozmawiać o współpracy z PO, kiedy mógł to robić z pozycji siły. Czy potrafi rozmawiać, kiedy zaczął słabnąć.
W tej sytuacji Tusk jest zmuszony do realizowania strategii solisty. Jak mówią ostrożni tuskosceptycy w Platformie, ale też najbardziej żarliwi tuskoentuzjaści: „Jeśli ktoś narzekał, że Tusk-2011 budował jednoosobowe przywództwo, to Tusk-2021 stał się politycznym solistą do szóstej potęgi”. Nowy szef nie układa się z liderami platformerskich regionów i frakcji, nie chce zaciągać wobec nikogo politycznych długów. Z każdym rozmawia indywidualnie, oczekując deklaracji bezwarunkowej lojalności. I od wszystkich w PO – „konserwatystów”, „ludzi Trzaskowskiego”, „ludzi Budki”… – taką deklarację dostaje.
Czy jednak samotny lider, nawet daleko wyrastający ponad potencjał własnej partii i podzielonej opozycji, może wygrać z całym państwem PiS, które dostało od Kaczyńskiego właściwie tylko jedno zadanie – wyizolować i zniszczyć Tuska?
Czytaj więcej: Poprawki do lex TVN mają ochronić TVN24? Nie wierzmy tym, którzy niszczą wolne media
Kiedy program
Przed miesiącem, w czasie pierwszej konferencji prasowej Tusk pytany o program powiedział bardzo rozsądnie: „Program jest ważny, ale żeby ktokolwiek potraktował ten program poważnie, najpierw trzeba mieć siłę. Ani dziennikarze, ani wyborcy nie interesują się programem partii, która nie ma władzy i nie widać szans, żeby tę władzę mogła zdobyć”.
Kiedy przewodniczący PO uzna, że ma już wystarczającą siłę – polityczną, wizerunkową – aby wypełniać plan odzyskania władzy programową treścią? Jeden z jego najbliższych współpracowników mówi „Newsweekowi”, że szuflady PO są pełne sensownych pomysłów – z kampanii samorządowej, europejskiej, i ostatniej parlamentarnej. Są tam rozwiązania dotyczące decentralizacji i wzmocnienia państwa, wolności gospodarczej i osobistej, adresowane do młodych ludzi mechanizmy mające zagwarantować równość szans życiowego startu, dostępu do dobrej edukacji itp. Pasują do autentycznej wolnościowej agendy samego Tuska. Problem jest jeden, ale bardzo poważny – wszystkie te bardzo konkretne rozwiązania dotyczą bieżącego zarządzania państwem. Nie brzmią przekonująco w ustach polityka opozycji, która dopiero chce to państwo odzyskać, no i nie da się ich przekuć na wyraziste slogany.
Chodzi zatem o to, aby politycznego boksera wspomóc w ringu czymś, co doda mu sił i przyspieszy jego ruchy. Musi to być pomysł na miarę wyborczego zwycięstwa, akceptowany przez jak największą część elektoratu ponad partyjnymi podziałami. „Podstawową kwestią jest czas – dodaje współpracownik Tuska. – Gdyby Kaczyński przedstawił 500+s na dwa lata przed wyborami 2015 roku, zużyłby go w opozycji. Tego typu przełomowe pomysły trzeba prezentować na otwarcie kampanii wyborczej i realizować zaraz po przejęciu władzy”.
Jest jeszcze drugi problem. Taki pomysł byłby nie do ukradzenia przez rządzący PiS tylko wówczas, gdyby był skrajnie ideologiczny, podgrzewający kulturową wojnę między skrajną lewicą i skrajną prawicą. Tusk takiego pomysłu nie zaproponuje. Po pierwsze dlatego, że nie takie są jego poglądy, a po drugie, wie doskonale, że rzucenie przez niego hasła do radykalnej obyczajowej rewolucji oznaczałoby katastrofę wyborczą w umiarkowanym obyczajowo polskim społeczeństwie. A w zamian nie zapewniłoby mu nawet poparcia grupki skrajnie lewicowych aktywistów, którzy i tak Platformy nie lubią, a Tuska uważają za główne zagrożenie dla własnych politycznych ambicji. Każdy inny pomysł – z poziomu społeczno-ekonomicznego – zgłoszony przez opozycję dzisiaj może być w jakiejś części zrealizowany przez PiS. „Zatem – kończy współpracownik Tuska – nawet gdybyśmy taki pomysł mieli, nie przedstawimy go teraz”.
To tłumaczenie może być przejawem pragmatyzmu, ale może być też alibi dla zespołu, który ostry polityczny boks przedkłada nad dzielące elektorat rozważania programowe.
Tak czy inaczej, przez najbliższe miesiące żadnych programowych przełomów raczej się nie można spodziewać. Najważniejsza jest konsolidacja Platformy, trwałe przekroczenie pułapu 30-procent w sondażach, chyba że okaże się realna perspektywa przyspieszonych wyborów.
Ekipa Tuska
Politycy PO oficjalnie zapewniają, że cała Platforma jest ekipą Tuska. Przy wyłączonym mikrofonie mówią: „Jego ekipa składa się praktycznie z jednego człowieka – Igora Ostachowicza”. Nawet tuskosceptycy twierdzą, że Ostachowicz – który po odejściu Tuska do Brukseli doradzał w PO ekipie Schetyny i Budki (będąc często sceptyczny wobec konkretnych decyzji tej drugiej ekipy), nie jest tylko PR-owcem, ale wyrósł na dojrzałego politycznego stratega.
„Tusk nie potrzebuje łączników, ponieważ sam ma dostęp do każdego w partii” – mówią tuskoentuzjaści. Konkretne personalne decyzje zostaną ogłoszona na wrześniowej konwencji PO. Wiadomo, że lider chętnie osłoni się „parytetami”, które kiedyś sam zresztą wprowadzał. Kobiety – nie tylko w PO – nie są kojarzone z frakcjami, są bardziej lojalne, łatwiej z nimi współpracować. Naturalne wybory to Ewa Kopacz, Joanna Kluzik-Rostkowska, ale także Małgorzata Kidawa-Błońska rozgoryczona stylem, jakim potraktowała ją w kampanii prezydenckiej poprzednie władze w partii. Jednak nowy przewodniczący chce zaskoczyć, sięgając szerzej po ludzi z najmłodszego pokolenia PO, z rocznika Jachiry. Odpowiedź na wątpliwości, czy ci ludzie okażą się wystarczająco politycznie dojrzali, czy nie popełnią najprostszych wizerunkowych błędów, brzmi: „Tusk jest niezłym nauczycielem, a kontrolę będzie miał pełną”.
Platformerscy centryści i konserwatyści (kojarzeni z Grzegorzem Schetyną, choć jest tam wielu samodzielnych polityków z Senatu i Sejmu), którzy najmocniej zachęcali Tuska do powrotu i witali go z entuzjazmem, dziś – kiedy okazało się, że solista nie ma dla nich specjalnej oferty – pozostają lojalni. Jak mówi „Newsweekowi” jeden z nich: „Frakcje były krzykiem rozpaczy w momencie, kiedy kierownictwo PO nie potrafiło zaproponować formuły współpracy wszystkim nurtom. Teraz są niepotrzebne. Co jednak nie znaczy, że Tuskowi nie będzie potrzebna żywa, merytorycznie pracująca partia. Na przykład kiedy poparcie Platformy zatrzyma się na poziomie naszych najlepszych wyborczych wyników z lat 2015-2019, a PiS ‘nauczy się Tuska’ i rozpocznie kontrofensywę”. Na razie Kaczyński i jego ludzie nie mają pomysłu. Jak mówi polityk PO organizujący spotkania Donalda Tuska w terenie: „Donald bez trudu przełamuje klasowe podziały, z którymi nie mógł dać sobie rady Trzaskowski. Na spotkaniach z samorządowcami jest merytoryczny i inteligencki, na otwartych wiecach twardo ściera się z przysłanymi mu przez PiS bojówkarzami, a na koniec podchodzą do niego niedokładnie ogoleni faceci, którzy jeszcze sześć lat temu wygwizdywali pewnie Komorowskiego, i mówią: ‘Tylko pan może wykopać tego dziadygę Kaczyńskiego’”.
Platformerscy konserwatyści – czasami w polemice z Budką – forsowali pomysł na „nowe polityczne centrum”, gdzie na partnerskich zasadach współpracowałyby ze sobą Platforma (wówczas osłabiona), Hołownia i Kosiniak-Kamysz. Dziś jeden z nich mówi: „Koalicje były dobrym pomysłem na lata 2015-2019, dzięki ich budowaniu udało nam się utrzymać wizerunek PO jako najsilniejszej partii opozycji, ale też uratować Polskę przed scenariuszem węgierskim, gdzie Orbán swobodnie rozgrywał rozbitych i skłóconych przeciwników. Jednak wariant Tuska, w którym PO – tak jak w 2007 czy 2011roku – potrafi samodzielnie wygrać z PiS jest oczywiście lepszy”.
Ludzie Budki uznali przywództwo Tuska w ślad za swoim liderem. Ludzie Trzaskowskiego przeszli do Tuska pojedynczo. Najwięksi entuzjaści „ruchu Trzaskowskiego” wśród samorządowców (Jacek Jaśkowiak) czy w klubie parlamentarnym KO (Bartłomiej Sienkiewicz) są dziś największymi tuskoentuzjastami. Sam Trzaskowski jest może ostatnim rozpoznawalnym politykiem Platformy, który nie potrafi się przyzwyczaić do myśli, że nie zostanie już liderem opozycji – przynajmniej w najbliższych latach. Dla Tuska ten kac Trzaskowskiego to polityczny problem. Niedoszły lider musi go naprawdę do siebie przekonać albo zagwarantować, że ograniczy swoje ambicje do rządzenia Warszawą.
Platforma dała Tuskowi całkowity kredyt zaufania i czas na realizowanie strategii solisty, bo nie miała wyjścia. Jednak wielu w PO jest przekonanych, że kiedy skończy się czas konsolidacji i nadejdzie rozstrzygające starcie z PiS, wówczas potrzebna będzie bardziej zespołowa gra.
Czytaj też: Jarosław Sachajko „od dawna próbował zaistnieć”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS