A A+ A++

Płacenie za zdradę jest obecnie znacznie bardziej rozpowszechnione niż w XVIII wieku i jest na to bez porównania więcej pieniędzy.

Jurgielt w XXI wieku? W roku 2021? Młodym nazwa pewnie niewiele mówi (wywodzi się od niemieckiego Jahrgeld – rocznej pensji), choć to po prostu stała łapówka. Jurgielt płaciła przede wszystkim caryca Katarzyna II zdrajcom w Polsce, a niemiecki źródłosłów nie jest wcale mylący, wszak ona sama była z pochodzenia Niemką, podobnie jak różni ambasadorowie Rosji w Polsce. Jurgielt to forma zinstytucjonalizowanej korupcji, znana w XVIII wieku w Rzeczypospolitej, choć stosowana już w wieku XVI. Służba obcym państwom jest wciąż nagradzana. Nie tak nachalnie i bezczelnie, jak w przeszłości (o czym zwięźle i wymownie wypowiedziałby się Szymek z Budziejowic, ten z „Przygód dobrego wojaka Szwejka), gdy zdrajcy i kolaboranci brali za to pensje. Ale form pośrednich ich premiowania jest bez porównania więcej. Jest ich wręcz bez liku.

Współczesny jurgielt to stanowiska w międzynarodowych instytucjach. To pomoc w awansach czy utrzymaniu pozycji. To wysoko finansowane granty, programy, stypendia, nagrody, konferencje, projekty, szkolenia, wykłady, warsztaty. To zaproszenia i udział w przedsięwzięciach windujących wartość CV. To działania znacząco podnoszące wartość rynkową artystów i naukowców. To uprzywilejowanie na łamach zagranicznych mediów. To premie za przynależność do światowego bądź europejskiego towarzystwa wzajemnej adoracji, co dotyczy zarówno byłych prezydentów, jak i pisarzy, malarzy, muzyków bądź reżyserów i aktorów.

Jurgielt współczesny najczęściej pochodzi od międzynarodowych instytucji, organizacji, fundacji, funduszy, stowarzyszeń, instytucji kultury, uniwersytetów, wielu NGO. Ale wypłacany jest także przez rządy, nawet gdy nie ma formy żywej gotówki, a jeśli ma, to pochodzenie tych pieniędzy jest starannie zakamuflowane przez długi łańcuch pośredników. Istnieje też jurgielt zinstytucjonalizowany na poziomie Unii Europejskiej. Za europejskiego jurgieltnika można uznać program „Obywatele, Równość, Prawa i Wartości”, wedle projektu z 2019 r. mający dysponować prawie 2 mld euro. Wypłaty mają dotyczyć m.in. zwalczania „narastającego w Europie ekstremizmu, radykalizmu i podziałów”. Mają dotyczyć „propagowania równości płci oraz ‘gender mainstreaming’ we wszystkich działaniach UE”. I to ma być „siłą napędową wzrostu gospodarczego i rozwoju społecznego”.

Na poziomie UE finansowane będą działania „na rzecz praworządności w państwach członkowskich”, ale też „propagowanie równości i zapobieganie nierównościom i dyskryminacji ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne, religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną oraz ich zwalczanie”. Szczególnie chodzi o „zwalczanie rasizmu, ksenofobii i wszelkich form nietolerancji, w tym homofobii, bifobii, transfobii i interfobii, a także nietolerancji ze względu na tożsamość płciową, w internecie i poza nim”. Nietrudno się domyślić, że te mniej lub bardziej szczytne cele są przykrywką do ingerowania w polskie sprawy (i każdego państwa, gdzie broni się konserwatywnych wartości). A najwięksi bojownicy będą nagradzani.

Nagradzane i opłacane będą osoby działające mniej więcej tak, jak Bartosz Staszewski, autor tablic o strefach wolnych od LGBT, przyczepianych do znaków z nazwami miejscowości. On już jest nagradzany, choć jeszcze nie z programu UE. Wielkie szanse ma Marta Lempart i Ogólnopolski Strajk Kobiet, Kampania Przeciw Homofobii, stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita oraz Nigdy Więcej czy Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Choć w Polsce skala patologii wykrywanych przez owe organizacje jest absolutnie nieporównywalna z Niemcami czy Francją, wszystko jest nagłaśniane na cały świat, a im więcej się ich znajdzie (albo wymyśli), tym większe premie w postaci kolejnych grantów itp.

Współcześnie jurgielt otrzymuje się za wkład w przypisywanie (oraz maksymalne nagłaśnianie) Polsce i jej władzom łamania konstytucji i praworządności oraz naruszania europejskich wartości zapisanych w artykule 2 „Traktatu o Unii Europejskiej”. Za tropienie dyskryminowania nie tylko mniejszości, ale też samorządów. Za zniewolenie niezależnych sądów i niezawisłych sędziów. Za tropienie rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu, homofobii, transfobii. Za tropienie zamachów na wolność mediów, uczelni, instytucji kultury, na wolność słowa i zgromadzeń, na wolności obywatelskie i prawa człowieka (z prawem do aborcji na życzenie na czele). Tylko pozornie różni się to od celów nagradzanych jurgieltem w XVIII wieku. Wtedy też chodziło o katalog praw, wolności i wartości, które miały łamać legalne władze Rzeczypospolitej, a na straży których stali obcy władcy, przede wszystkim caryca Katarzyna II.

Ucieczka rosyjskiego ambasadora

Dorota Dukwicz w pracy „Sekretne wydatki rosyjskiej ambasady w Warszawie w latach 1772-1790” podsumowała to, co o jurgielcie wiadomo z dokumentów. A wiadomo dlatego, że 18 kwietnia 1794 r. uciekł z Warszawy rosyjski ambasador Osip Ingelström i w ręce uczestników insurekcji kościuszkowskiej wpadły różne dokumenty dotyczące specjalnych funduszy korupcyjnych, w tym dotyczące wypłaty jurgieltu dla różnych osobistości Rzeczypospolitej. Część tych materiałów opublikowała wtedy „Gazeta Rządowa”.

Udokumentowany jurgielt dotyczy Rosji, ale i pozostali zaborcy płacili go, czasem w porozumieniu, przynajmniej marszałkom Adamowi Ponińskiemu i Michałowi Radziwiłłowi, którzy mieli pozyskiwać następnych zdrajców (pierwszy otrzymał 46 tys. dukatów, drugi – 23 tys., co w tamtym czasie było wręcz fortuną). Ujawniono pokwitowania odbioru jurgieltu od ambasadora Rosji Otto Magnusa von Stackelberga przez biskupa kujawskiego (potem prymasa) Antoniego Ostrowskiego oraz wojewodę kaliskiego, księcia Augusta Sułkowskiego. Na liście jurgieltników byli także wojewoda łęczycki Szymon Dzierzbicki, kasztelan gnieźnieński Franciszek Salezy Miaskowski, marszałek nadworny litewski Władysław Gurowski, pisarz wielki koronny Kazimierz Raczyński, kanclerz wielki koronny Andrzej Młodziejowski. Pod koniec lat 80. XVIII wieku jurgieltnikami zostali kanclerz wielki koronny Jacek Małachowski (odebrał tylko dwie wypłaty po 2000 dukatów), biskup inflancki Józef Kossakowski oraz kasztelan wojnicki Piotr Ożarowski.

Jurgielt płacono w dwóch terminach: „na Trzech Króli (6 stycznia) i „na św. Jana” (24 czerwca) i wtedy też wysyłano sprawozdania do Petersburga. Ze sprawozdań wynika, że jurgielt wypłacał też poprzedni ambasador Kasper Saldern. Ten płacił wspomnianym już Młodziejowskiemu, Ostrowskiemu, Ponińskiemu i Raczyńskiemu, a ponadto kasztelanowi gostyńskiemu Antoniemu Lasockiemu oraz kasztelanowi poznańskiemu Józefowi Mielżyńskiemu. Do ambasadora Stackelberga po jurgielt zgłosił się też biorący go od 1764 r. Władysław Gurowski. I został zaakceptowany, bo przekazywał cenne donosy. Najcenniejsi zdrajcy, jak bp Ostrowski czy wojewoda Sułkowski otrzymywali po 3000 dukatów rocznie. Z kolei Poniński czy Gurowski przez co najmniej kilkanaście lat dostawali 2400 dukatów rocznie, zaś Ożarowskiemu płacono 2000 dukatów rocznie, a Kossakowskiemu 1500 dukatów, podobnie jak Dzierzbickiemu i Raczyńskiemu.

Wypłaty dla najcenniejszych zdrajców zatwierdzała sama imperatorowa Katarzyna II i czasem był to jurgielt dożywotni. Jurgielt wypłacano zdrajcom nawet podczas ich dłuższych pobytów za granicą. Wypłacano także wdowom po cennych współpracownikach Rosji. Jurgielt płacono wdowie po wojewodzie podlaskim Stanisławie Gozdzkim (za Salderna otrzymywała tyle samo co mąż, za Stackelberga 3333 dukatów przez 4 lata). Anna z Rzewuskich, wdowa po kasztelanie kamienieckim Józefie Humieckim, brała po 1200 dukatów rocznie. Jurgielt dla wdów miał dowodzić, że zdrada na rzecz Rosji się opłaca w każdych warunkach, bo można liczyć na swego rodzaju fundusz socjalny.

Poza stałym jurgieltem płacono też za konkretne usługi, np. przekupienie posłów przed ważnym głosowaniem. Za specjalne usługi 600 dukatów wypłacono posłowi bracławskiemu Antoniemu Czetwertyńskiemu, a 200 dukatów tajnemu radcy Stanisława Augusta – Ernestowi Kortumowi. Bp Adam Naruszewicz, pisarz, poeta i historyk, otrzymał w sumie 1000 dukatów za ofiarowane Katarzynie II swoje utwory. Poza jurgieltem kolaboranci mogli liczyć na przychylność w sprawach sądowych, szczególnie majątkowych, na pomoc w awansach, w utrzymaniu bądź zdobyciu urzędów, a czasem były to cenne prezenty.

W powieści „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki” Ignacego Krasickiego (1776 r.) znalazł się znamienny dialog na temat jurgieltu i wysługiwania się obcym głównego bohatera z poznanym posłem. „’Kochany przyjacielu! Przysięgam, że nie wydam, ale racz mi powiedzieć, jakiej jesteś partii’. Wyszedłem mimo jego usiłowania do izby; tam gdyśmy siedli, rzekłem, iż zadosyć uczynić pytaniu jego nie zdołam nie wiedząc, co się znaczy to słowo ‘partia’ ani jaką ma do stanu i funkcji mojej koneksją… Dobry obywatel – rzekłem dalej – nie upodla umysłu swego poddaniem go pod cudze zdanie. Słowo ‘partia’ znaczy podobno z jednej strony wodzów, z drugiej partyzantów, a po prostu mówiąc, tyranów rozkazujących i jurgieltowych posługaczów. W kraju, gdzie pod hasłem Rzeczypospolitej panuje wolność i równość, nie wiem, jak mogą znaleźć miejsce tak podłe i niegodziwe sytuacje. Nadto jest zuchwałym, kto śmie równemu rozkazywać; nadto podłym, kto dla zysku lub względów równego słucha. Niech najuboższy obywatel w obowiązkach mnie moich oświeci, pójdę ochotnie za jego zdaniem; ale jurgielt roczny albo wieś dana na dożywocie nie otaksują sumnienia mojego. Dziwuję się więc, iżeś mi waszmość pan tę kwestią zadał; sądzę ją być bardziej żartem niż prawdą… ‘Znać, żeś waszmość pan z bardzo dalekiej wyspy przyjechał’ – odpowiedział mi ów jegomość i ukłoniwszy się wyszedł”.

Tylko ktoś z „bardzo dalekiej wyspy” mógłby sądzić, że jurgielt to w Polsce problem historyczny. Ta forma zapłaty za zdradę i kolaborację z obcymi jest znacznie bardziej rozpowszechniona niż w XVIII wieku, zaś w obiegu jurgieltniczym jest bez porównania więcej pieniędzy. A jurgieltnicy są tak samo jak wtedy przekonani, że działają dla dobra Rzeczypospolitej i jej obywateli. Że bronią podstawowych praw, wolności i wartości. Że obce rządy i dwory są dużo lepszymi obrońcami i gwarantami praw oraz wolności Polaków niż własny, legalny rząd. Dlatego jurgielt i jurgieltnicy mają się świetnie, natomiast Rzeczpospolita stoi w obliczu tych samych zagrożeń jak w XVIII wieku.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja szuka osób, które oblały farbą drzwi kościoła na Nowolipkach
Następny artykułCztery medale