A A+ A++

Zaczynałam pisać ten post kilka razy i kasowałam początek, bo mi się nie podobał. Nie wiem od czego zacząć, więc najlepiej będzie, jak napiszę najważniejsze – uwielbiam takie książki. O prawdziwych ludziach, inspirujących i motywujących do działania, pokazujących i uświadamiających czytelnikowi, co jest ważne w życiu, na co zwrócić uwagę, a na co zwracać mniejszą. Ludziach, którzy przeżyli ciężkie i trudne sytuacje, ale którzy się podnieśli, którzy się nie poddali, tylko dążyli do realizacji swoich celów i marzeń. Ludziach, którzy czasami walczą o podstawowe prawa i godność ludzką. Mam wrażenie, że czerpię z takich książek siłę do radzenia sobie ze swoim życiem. Na pewno dzięki nim doceniam bardziej to, co mam.

Tara Westover urodziła się w mormońskiej rodzinie. Do szkoły poszła po raz pierwszy raz w wieku siedemnastu lat. Późno, ale dopiero po przeczytaniu książki czytelnik uświadamia sobie niesamowitość faktu, że w ogóle do tego doszło. Jej ojciec, fanatycznie oddany swojej religii uważał, że miejsce dzieci jest w domu, szkoła to przejście na złą stronę mocy, a rodzice są sami w stanie zapewnić edukację domową dla dzieci. Ojciec, oprócz swojego fanatyzmu, miał zaburzenia psychiczne i to one spowodowały traumy, z którymi autorka musiała później borykać się w dorosłym życiu. Ani ojciec ani matka nie wierzyli w szpitale i medycynę, nie chcieli mieć nic wspólnego z rządem, ale nie mieli nic przeciwko, by dzieci wykonywały niebezpieczne, ciężkie, fizyczne prace.  Ale to nie jest książka tylko o tym, jaki zły jest fanatyzm religijny. Są mormońskie rodziny, które żyją według skrajnych zasad, ale w których panuje zgoda i miłość. Tutaj tego zabrakło. 

Opowieść Tary jest przerażająca, co stronę praktycznie kręciłam z niedowierzaniem głową. Historia Tary to historia fanatyzmu religijnego, życia z osobą chorą psychicznie, przemocy w rodzinie, uzależnienia, manipulacji i prania mózgu. Czytając strona po stronie czytelnik zadaje sobie coraz więcej pytań – dlaczego nikt nic nie zrobił? Dlaczego matka nie reagowała? Jak to możliwie, że nie interweniowała opieka społeczna? Dlaczego dzieci nie uciekły? Uwolniona to nie tylko pamiętnik opisujący przeszłość. Można ją odczytać jako studium rodziny, psychologiczny obraz wzajemnych relacji i zależności. Fascynująca lektura, tym bardziej kiedy sobie uświadomimy, że całkowicie prawdziwa. 

I wiecie, co jeszcze? Być może do mormonów większości nas daleko, ale do reszty może być już całkiem blisko. Dlatego uważam, że tę książkę powinien przeczytać każdy. Manipulowanie, emocjonalne szantaże, to, że ktoś wie lepiej, co jest dla nas dobre, wzajemna zależność, zakazy, przemoc – przecież to wszystko dotyczy nas bezpośrednio. Może nie konkretnie ciebie, ale jestem pewna, że jeśli tylko trochę się rozejrzysz, długo nie będziesz szukał/a. To jest wartość tej książki, oprócz tej oczywistej, czyli poznania samej autorki. To też opowieść o tym, jaki wpływ na nasze życie mają nasi rodzice i ile siły i determinacji potrzeba, by odciąć się od negatywnych wpływów, a później walki o zlikwidowanie skutków. 

Drugą wartością i przemyśleniem po niej jest sprawa edukacji. Dzieci raczej traktują szkołę jako coś okropnego i przymus. Ale zwróćcie uwagę, że tylko te, które mają możliwość czy nawet obowiązek do niej chodzić. Te, które nie mają takiej możliwości, albo muszą chodzić do szkoły po kilka/kilkanaście kilometrów, naukę traktują zupełnie inaczej. Oczywiście to generalizacja, ale nie chcę się zagłębiać w ten temat w tym momencie. Tara do szkoły chodzić nie mogła, potem nie chciała, musiała do tej decyzji dorosnąć i zrozumieć, co jej to da. Było to tym bardziej trudne, bo wiązało się z odcięciem od rodziny. Cała ta sytuacja zostawia w czytelniku naprawdę dużo refleksji – o dostępności nauczania, o wpływie wiedzy na życie, o szkole, która powinna być postrzegana bardzo pozytywnie, ale coś poszło u nas nie tak. Pokazuje też moc hasła, które kiedyś wpisywało się w pamiętnikach koleżanek z klasy (ucz się, ucz, wiedza to potęgi klucz) – nie wyobrażamy sobie, że dzisiaj ktoś nie wie na przykład o Holocauście, a jeśli tak twierdzi, to z automatu zaliczamy go do oszołomów. Tymczasem ona naprawdę nie wiedziała tego i wielu innych, podstawowych rzeczy. To jeszcze bardziej podkreśla wysiłek, jaki musiała włożyć w zdobycie wykształcenia i determinację, by to zrobić. Dla mnie nauka zawsze była przyjemnością, uwielbiam dowiadywać się nowych rzeczy – po lekturze tej książki jest wdzięczna za to, że był to dla mnie oczywisty etap i proces, w który nie musiałam wkładać wysiłku.

Przeczytajcie Uwolnioną, bo mimo, że można ją scharakteryzować kilkoma hasłami, to książka, która porusza wiele wątków i ciekawych zagadnień. Możecie zostać zaskoczeni, jak wiele z niej weźmiecie dla siebie.

Jeśli chcielibyście poznać podobną historię, ale już bez religii w tle, przeczytajcie wspomnienia amerykańskiej dziennikarki Jeannette Walls. W swojej książce Szklany zamek opisuje dzieciństwo, zafundowane jej przez rodziców. Kochających, ale zupełnie nie radzących sobie z wychowywaniem dziecka. To bardzo mocna książka jest.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZwiedzanie Montepulciano – praktyczne rady i najciekawsze atrakcje w mieście
Następny artykuł1 IX: Dożynki w Piskorzowie