A A+ A++

dr Karol Chwedczuk-Szulc*, politolog, Uniwersytet Wrocławski: Na pierwszy rzut oka sercem, emocjami – zresztą tak jak my. Ale jak wynika z analiz, choć to emocje są najbardziej dostrzegalne i najlepiej przez media wychwytywane i przekazywane, to jednak decydują konkretne interesy. A także osiągnięcia kandydatów.

Prof. Allan Lichtman z American University w Waszyngtonie, z którym miałem okazję rozmawiać, chcąc przewidzieć, który z polityków ma większe szanse na zwycięstwo, opracował system tzw. trzynastu kluczy.

Jest to lista trzynastu pytań, które Lichtman bierze pod uwagę w swoich prognozach. Jeśli większość odpowiedzi, czyli siedem, jest twierdzących, to znaczy, że wygra urzędujący prezydent. W przypadku siedmiu negatywnych odpowiedzi w Białym Domu zasiądzie jego konkurent.

Kwestionariusz Allana Lichtmana

Czyli to kwestionariusz skierowany do opinii publicznej?

Otóż nie. Zdaniem Lichtmana, badania opinii publicznej nie mają większego znaczenia w przewidywaniu wyborczego wyniku, są wtórne wobec realnej sytuacji politycznej, społecznej i gospodarczej. Amerykański badacz konsekwentnie je ignoruje. Natomiast od 1981 roku nie pomylił się w swoich szacunkach ani razu. Co prawda w 2016 roku dopiero w październiku, czyli na miesiąc przed wyborami, jednoznacznie orzekł, że wybory wygra Donald Trump, ale to i tak świadczy o nim dobrze. Wówczas wszystkie sondaże dawały coraz większą przewagę Hillary Clinton.

Wiemy coś na temat metodologii „trzynastu kluczy”?

Lichtman wspólnie z geofizykiem matematycznym i sejsmologiem Vladimirem Keilis-Borokiem przeanalizował wybory od 1860 do 1980 roku. I na tej podstawie wyodrębnił trzynaście zagadnień, wśród których najważniejsze to kwestie ekonomiczne. Uwzględniając ten „klucz”, jasne jest, że kryzys gospodarczy powstały w wyniku pandemii koronawirusa działa na niekorzyść Trumpa.

Jakie są inne „klucze”?

Lichtman pyta, czy kandydat jest urzędującym prezydentem. Odpowiedź pozytywna daje zawsze przewagę takiemu politykowi.

A wzrost kandydata?

Tego kryterium akurat brak. Na marginesie widać, że sztabowcy strasznie zaniedbali Trumpa. Obecny lokator Białego Domu wyraźnie się postarzał. Polecam jego ostatni wywiad z Jonathanem Swanem.

Wielu ekspertów podkreśla, że Trump jest politykiem wiecowym, a z powodu pandemii tego typu aktywność jest mocno utrudniona. Zresztą, sztabowcy zaliczyli wpadkę w Tulsie – podczas wystąpienia Trumpa znaczna część miejscowego krytego stadionu świeciła pustkami.

Na łamach FORBESA pisał pan o silnej polaryzacji w USA. Czy ona nie podważa sensowności tego typu narzędzi? Innymi słowy, czy Lichtman ją w jakiś sposób uwzględnia w swoich przewidywaniach?

Tak, jedno z pytań dotyczy zamieszek społecznych. Katalizatorem tych ostatnich było morderstwo czarnoskórego George’a Floyda, wcześniej oczywiście mieliśmy zamieszki w Charlottesville. Natomiast w ostatnim czasie, po zabójstwie Floyda z rąk białego policjanta, zjawisko to przybrało postać masowych protestów i starć z policją czy niszczenia sklepów. I choć chwilowo protesty ucichły i zapewne nie wrócą do listopada, to problem wciąż jest silnie obecny w przestrzeni publicznej. Przykładowo, prawie wszyscy gracze NBA kończącego się sezonu noszą na koszulkach hasła wspierające postulaty ruchu Black Lives Matter.

Systemowy rasizm w USA

Postawił pan też mocną tezę, że Stany Zjednoczone są na krawędzi wojny domowej. Inni komentatorzy z początku byli nieco bardziej powściągliwi w swoich ocenach, by później uderzyć w podobny ton.

Biali komentatorzy w Stanach wciąż piszą dość ostrożnie na ten temat. Kiedy jest się członkiem pewnej wspólnoty epistemicznej [poznawczej – red.], która ma określony styl myślenia, to trudno jest przekroczyć jej ograniczenia. Mnie siłą rzeczy przychodzi to o wiele prościej. Nie mieszkam w Stanach na co dzień, obserwuję je z zewnątrz. Widzę, że czarni są traktowani w taki, a nie inny sposób i to od ponad dwustu lat.

W tym kontekście przypomina mi się historia pewnego czarnoskórego członka rady hrabstwa w stanie Maryland, który sprawował swój mandat od dwunastu lat. W ramach kampanii wyborczej odwiedzał wyborców w swoim okręgu, którzy najprawdopodobniej na niego głosowali. Warto dodać, że był to bastion liberalnych demokratów. I ci biali demokratyczni wyborcy trzykrotnie wzywali policję, bo obecność czarnoskórego mężczyzny na ich podjeździe ich niepokoiła.

Szokujące.

Słynne sceny z amerykańskich filmów i seriali, które traktują o dyskryminacji czarnych, nie są, niestety, przesadzone. Jest wręcz zadziwiające, jak niejednokrotnie Hollywood i szerzej, amerykański przemysł filmowy, dobrze opisuje lokalną rzeczywistość.

Można mówić o efekcie Floyda? Biała Ameryka dostała obuchem w głowę i dostrzegła, do czego prowadzi tłamszenie istotnej części obywateli własnego kraju?

Brakuje badań na tym etapie. Nie sądzę też, że to jakoś sprzyja przełamaniu polaryzacji. Podział pozostanie i jeszcze ulegnie wzmocnieniu. Biali demokraci będą jeszcze silniej epatować wstydem, że są biali, lecz politycznie to nie będzie miało żadnego znaczenia. Rasizm bowiem w istotnej mierze dotyczy także tej, wydawałoby się liberalnej, grupy wyborców – jak w owej historii czarnego polityka z demokratycznego Maryland.

W zamierzchłej przeszłości za niewolnictwem opowiadali się właśnie demokraci.

Być może część z nich tak naprawdę nigdy nie oderwała się od swoich korzeni…

Tymczasem na prawicy Lincoln Project, inicjatywa, w skład której wchodzi kilku prominentnych członków Partii Republikańskiej, robi wyłom i stara się podważyć pozycję Trumpa. W konserwatywnej stacji Fox News pojawiło się nawet płatne ogłoszenie, krytyczne wobec republikańskiego prezydenta. Czy tego typu inicjatywy mają sens?

Podobne akcje nie rozbiją elektoratu do listopadowych wyborów. Długofalowo mogą obudzić republikanów, którzy dziś wciąż są zaczadzeni często prymitywnym i brutalnym modus operandi Donalda Trumpa. Jednak za tego typu inicjatywami, co Lincoln Project, stoi zwykłe, polityczne wyrachowanie. Do 2018 roku Trump gwarantował reelekcję wielu politykom republikańskim. Teraz stał się dla tych samych polityków obciążeniem. Najzwyczajniej w świecie senatorzy Grand Old Party boją się o swoją reelekcję.

Polityka zagraniczna. Bez sukcesów, bez porażek

Jakie jeszcze „klucze” należy uwzględnić, przewidując wyborczy wynik za oceanem?

Osiągnięcia i klęski w polityce zagranicznej – w przypadku Trumpa Lichtman udziela odpowiedzi mieszanej: nie ma ani sukcesu, ani klęski. Normalizacja stosunków dyplomatycznych Izraela i Zjednoczonych Emiratów Arabskich raczej takim sukcesem nie jest.

Dlaczego?

Bo ZEA stało się celem zabiegów USA z braku szans przyciągnięcia innych graczy, jak chociażby Arabii Saudyjskiej.

Dominuje pogląd, że za kadencji obecnego prezydenta USA pożegnały się z rolą światowego przywódcy. Jakie to ma znaczenie dla amerykańskich wyborców?

Donald Trump doprowadził do ruiny wizerunek Stanów Zjednoczonych w polityce międzynarodowej. Najlepszym tego symbolem jest fakt, że podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos przywódca komunistycznego państwa Xi Jinping bronił liberalnej globalizacji, a Trump i jego eksperci i doradcy od spraw zagranicznych, swoją drogą ciągle zmieniani, nie zaproponowali żadnej konkretnej polityki.

Oddali cały Bliski Wschód Rosjanom bez jednego wystrzału… No dobrze, zabili ponad dwustu rosyjskich najemników i żołnierzy prosyryjskiego reżimu jednego dnia, choć niewiele to zmieniło… Mam na myśli bitwę w Syrii, w lutym 2018 roku. Pogrzebali jakiekolwiek, choć ulotne, nadzieje na pokój na Bliskim Wschodzie między skonfliktowanymi krajami regionu. Z punktu widzenia Europejczyków trzeba mówić o niemal samych klęskach.

Czytaj także: Ważą się losy TikToka. Aplikacja w ogniu krytyki Donalda Trumpa, Microsoft idzie na ratunek

A próba porozumienia z Koreą Północną?

Zupełna klęska.

Był moment, że mogło być inaczej.

Ale został całkowicie zaprzepaszczony. Efekt wygląda tak, jakby kacyk komunistyczny i zbrodniarz Kim Dzong Un ograł Trumpa jak dziecko. Wciąż nazywa go swoim przyjacielem.

Wracając jednak do pytania, Amerykanów to nie obchodzi. Tu zresztą widzę pewną zbieżność między dwoma społeczeństwami – tak Polaków, jak Amerykanów polityka międzynarodowa specjalnie nie interesuje. Istnieje tylko Polska i, odpowiednio, istnieją tylko Stany Zjednoczone. W oczach obywateli obu państw, nawet demokraty Lichtmana, większej klęski w polityce międzynarodowej po stronie Trumpa odnotować się nie da.

Jednak dla części zwolenników Trumpa, zwłaszcza konserwatywnych chrześcijan, ta misyjność Ameryki pozostaje ważna. Widać to przy okazji tzw. planu Kushnera, który dotyczy pokoju między Izraelem a Autonomią Palestyńską.

Tak, te kwestie Trump mógł rozgrywać na swoją korzyść, chociaż w tym momencie nie sądzę, żeby mu to do czegokolwiek było potrzebne. Członkowie tzw. zakonu Trumpa pozostaną przy obecnym prezydencie, cokolwiek się wydarzy.

Faworytem Joe Biden

Rozumiem, że według Lichtmana to Biden ma dziś większe szanse, żeby w listopadzie rozsiąść się wygodnie w Gabinecie Owalnym?

Zdecydowanie. Joe Biden wygra dlatego, że jest bardziej niż Hillary Clinton akceptowany przez białych mężczyzn (kobiety zresztą też), którzy poprzednio wybrali Trumpa. Przy czym jest tak samo emanacją amerykańskiego establishmentu jak była pierwsza dama USA. Moim zdaniem nawet bardziej.

Jednak Biden przemawia do tych, którzy są republikanami, a którzy mają dość tego, co reprezentuje sobą obecny prezydent największego mocarstwa na świecie. Ta grupa nie przepada za sposobem bycia Trumpa, jego brakiem ogłady itp. Z kolei amerykańska lewica, która nie zgadza się zupełnie z Bidenem, nie ma żadnego wyjścia. Bo przecież nie zagłosuje na Trumpa…

Prezydent Donald J. Trump przed konferencją prasową w Białym Domu, 14.08.2020 Fot.: KEVIN DIETSCH / POOL / PAP

Alexandra Ocasio-Cortez i wszyscy politycy usytuowani bardziej na lewo od niej zagłosują na demokratę. Z tej perspektywy okazuje się, że postawienie na Bidena przez Partię Demokratyczną, chociaż wcześniej sam miałem na ten temat poważne wątpliwości, było dobrym posunięciem. Można powiedzieć, że demokratyczni liderzy rozegrali tutaj politykę starego typu.

Czyli?

Nie zaktywizowano nowych wyborców, mniejszości etnicznych, nie walczono z dyskryminacją niebiałych wyborców (czyli nie protestowano przeciwko przenoszeniu komisji wyborczych w celu utrudnienia oddania głosu czarnym Amerykanom). Czyli nie zrobiono tego wszystkiego, o czym marzy lewica w Stanach, od Berniego Sandersa poczynając, a na Ocasio-Cortez kończąc.

Zamiast tego wybrano podstarzałego, białego mężczyznę, doświadczonego polityka, po to, by uszczknąć nieco głosów ze swing states, z owych stanów „wahających się”, w których szala zwycięstwa raz przechyla się na korzyść Partii Demokratycznej, innym razem na rzecz Partii Republikańskiej.

Biden ma już swoje lata. Ameryka demograficznie się zmienia. To chyba ostatnie takie wybory?

Na dłuższą metę demokraci muszą wybrać inną strategię. Przyszłość jest jedna – za dziesięć, piętnaście lat Partia Demokratyczna nie będzie w stanie wygrywać wyborów, jeżeli nie zrobi tego, co powinna zrobić obecna opozycja w Polsce.

Co konkretnie?

Nie walczyć o głosy wyborców PiS, tylko o owe ponad 30 proc. niegłosujących w ogóle. Dziś w USA demokraci nie idą tą drogą, oprócz Ocasio-Cortez, która zwyciężyła w starciu z białym, podstarzałym mężczyzną w Nowym Jorku. Zgoda, republikanie i tak na tym terenie nie mieli większych szans, ale Ocasio-Cortez pokonała kogoś, kto de facto mógłby być z powodzeniem liberalnym członkiem Partii Republikańskiej. Zwyciężyła głosami mniejszości i młodych lewicowych białych wyborców.

Którzy głosowali pierwszy raz?

Tak. W na wskroś amerykańskim obyczajowym serialu „This is us” (pol. „Tacy jesteśmy”), świetnie pokazującym pewne procesy społecz … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułHamilton jechał jak w transie
Następny artykułOjciec i syn – policjanci w czasie wolnym zatrzymali wandala