A A+ A++

Celowo piszemy, że w reprezentacyjnej karierze Szczęsnego nagle coś przeskoczyło. Pożyczamy to stwierdzenie od Jerzego Brzęczka, który rozkładał ręce nad Piotrem Zielińskim, wieszcząc, że po prostu przyjdzie kiedyś dzień, że również w reprezentacji zacznie grać na miarę wielkiego potencjału. Dobrze bowiem oddaje to niewytłumaczalność nagłej poprawy, którą widzimy u Szczęsnego. Ot, miało przeskoczyć i przeskoczyło. W jego przypadku to określenie nigdy nie padło, bo i nigdy jego niespełnienia w polskiej bramce nie wiązaliśmy z mentalnymi problemami. Nie odbyła się też dyskusja o wpływie systemu na jego grę. Szczęsny nie słyszał tylu dobrych rad, tylu usprawiedliwień i tylu diagnoz, co Zieliński. Wszyscy wiedzieli, że jest świetnym bramkarzem, bo tylko tacy bronią kolejno w Arsenalu, Romie i Juventusie. Ale nikt nie wiedział, dlaczego nie jest nim w kadrze. Mało tego, on sam wydawał się nie do końca rozumieć, skąd ten pech i błędy. Dawał kibicom pełne prawo myśleć, że jest słabym bramkarzem, bo za rzadko w reprezentacji pokazywał, że jest inaczej.

Zobacz wideo
Adam Małysz szczerze o pomocy specjalistów: To już nie jest wstyd

Szczególnie mu nie szło, gdy oglądalność była największa: w 2012 r. podczas meczu z Grecją dostał czerwoną kartkę, w Euro 2016 miał pecha i już w pierwszym meczu doznał kontuzji, a bohaterem został Łukasz Fabiański, dwa lata później był współwinny utraty pierwszego gola w meczu z Senegalem, a w pierwszym meczu Euro 2020 ze Słowacją piłka nieszczęśliwie odbiła się od słupka, później jemu od pleców i wpadła do bramki.

I nagle przeskoczyło.

Wojciech Szczęsny długo czekał na takie mecze. Kibice reprezentacji mogli nie wiedzieć, jak dobrym jest bramkarzem

Sięgając prehistorii – Jan Tomaszewski zatrzymał Anglię, a patrząc na ostatnich bramkarzy kadry – Artur Boruc miał swoje pajacyki, Łukasz Fabiański mecz ze Szwajcarią na Euro z kilkoma genialnymi paradami. Szczęsnemu brakowało genialnego występu w meczu, który skończyłby się znaczącym sukcesem reprezentacji Polski. 

– Na pewno Wojtek nie podkolorowuje tej swojej pewności siebie. On taki faktycznie jest – mówił nam w długim wywiadzie Jan Szczęsny, starszy z braci. – Może to miejsce, w którym dorastał, może niełatwe dzieciństwo, może rozwód rodziców, może wyjazd do Londynu, gdy był dzieciakiem i bardzo średnio znał język? Musiał wypłynąć na szeroką wodę i sobie poradzić. Nie miał kapoka ani koła ratunkowego. Może wtedy nabrał tej pewności, że zawsze sobie da radę? Ale też zawsze był charakterniakiem. U nas na osiedlu czy w szkole nie spędzał czasu ze swoimi rówieśnikami, tylko z moimi kolegami. Zawsze dążył do tych starszych, lepszych, tych, którzy mogą więcej. I na każdym kroku próbował udowadniać, że on nie jest tylko tym smrodem, który się będzie za nami ciągnął, ale jednym z nas – zastanawiał się starszy brat.

– Są rzeczy, których nie widać, a które on robi. Nie chwali się nimi, woli powiedzieć, że podjada słodycze. Wojtek nigdy nie chciał być wyciągany na piedestał jako wzór do naśladowania, bo za taki się nie uważa. Z tymi słodyczami to prawda. Straszną ma słabość! Ale wracając: mało kto wie, że Wojtek więcej czasu niż na treningach spędza na analizie gry: swojej, całego zespołu, następnego przeciwnika, napastników rywala. Każdy mecz analizuje: co można było zrobić lepiej, co zrobił dobrze, co należy zrobić, żeby wyeliminować pewne błędy. I dalej: każdy napastnik ma inny styl gry, inaczej się zachowuje w różnych sytuacjach, inaczej wykonuje rzuty karne. Wojtek chce to wszystko wiedzieć przed meczem. Chce być gotowy na wszystko. Mecze rozgrywa w głowie długo przed pierwszym gwizdkiem. Na najwyższym poziomie praca bramkarza to przede wszystkim praca mentalna, ciągła analiza. Ale trudno opowiadać, że siedzi się przed monitorem i analizuje. Jego sukces jest w głowie, a to trudno pokazać – mówił Jan Szczęsny. On też niepowodzenia na wielkich turniejach tłumaczył przede wszystkim brakiem szczęścia.

Fabiański grał w słabszych klubach, ale wielu kibiców to jego chętniej widziało w reprezentacyjnej bramce – nie dostawał czerwonych kartek, nie mijał się z piłką przed polem karnym, miewał spektakularne interwencje, ale przede wszystkim nie schodził poniżej solidnego poziomu. Selekcjonerzy częściej jednak decydowali się na Szczęsnego, bo jego potencjał wydawał się jeszcze większy. Mógł zapewnić jeszcze wyższy poziom.  Był obietnicą czegoś jeszcze lepszego. Niestety – w kluczowych momentach: obietnicą bez pokrycia. Część ekspertów zdążyła machnąć ręką, że nigdy kadry nie zbawi. Dość powiedzieć, że tuż przed finałem mundialowych baraży ze Szwecją, trwała dyskusja, czy nie lepiej postawić na Łukasza Skorupskiego, który miał za sobą dobry występ w sparingu ze Szkocją. 

Od tamtej pory Szczęsny stał się najcenniejszym piłkarzem reprezentacji Polski. Tak ocenialiśmy go po kluczowych meczach: 

  • 5+ ze Szwecją (2:0, dające awans na mundial): Tym razem Szczęsny zachował jednak zimną głowę i popisał się kilkoma świetnymi paradami. W 18. minucie zatrzymał Forsberga, ale prawdziwy kunszt pokazał w 58. minucie przy strzale tego samego gracza z ostrego kąta. Poza tym świetnie grał na przedpolu i umiejętnie uruchamiał kontrataki. Grał jak w transie. 
  • 6 z Walią (1:0, zwycięstwo dające utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów): Fantastyczny. Niekwestionowany bohater, był jak ściana przed polską bramką, choć Daniel James dwoił się i troił, by go pokonać. Nie dał rady także płaskim strzałem Brendan Johnson w 60. minucie, bo Szczęsny tego dnia bronił i czytał wszystkie zagrania gospodarzy. Pewny także w grze nogami. Chyba nie dało się zagrać lepiej. 
  • 4+ z Meksykiem (0:0, pierwszy mecz mundialu): Bezbłędny występ polskiego bramkarza, który obronił to, co musiał obronić, a przy tym był bardzo aktywny i skuteczny na przedpolu. Można mówić, że jedno z wyjść, do Jesusa Gallardo, było niepewne, ale to wynikało wyłącznie z ewidentnego zagrania ręką meksykańskiego obrońcy. To był mecz na miarę bramkarza wielkiego klubu, którym jest Szczęsny.
  • 6 z Arabią Saudyjską (2:0, drugi mecz mundialu): Bez Wojciecha Szczęsnego nie byłoby w tym meczu ani gola na 1:0, ani trzech punktów, ani też przejęcia przez Polskę trybun w ostatnich minutach, czy radości na koniec. Polski bramkarz zaczął akcję bramkową, a broniąc karny i dobitkę, wyciągnął Polaków z piekła. Nagroda za interwencję mistrzostw – niemal pewna. 
  • 5- z Argentyną (0:2, trzeci mecz mundialu): Starał się jak mógł. Gdy sprowokował pechowo rzut karny, fantastycznie obronił strzał Leo Messiego. Bronił wszystko, co się dało, ale w pewnym momencie musiał skapitulować, bo Alexis Mac Allister i Julian Alvarez uderzali zbyt dokładnie, żeby świetnie dysponowany Szczęsny mógł raz jeszcze uchronić polski zespół. 
  • 4 z Francją (1:3, odpadnięcie w 1/8 finału mistrzostw świata): Miał mniej pracy niż zwykle w Katarze, ale nadal emanował pewnością. Zaliczył kilka pewnych interwencji i wyjść do dośrodkowań. Przy bramkach był bez szans. Po raz pierwszy na tych mistrzostwach, za sprawą dobrego występu kolegów, nie będzie na ustach wszystkich. 
  • 6 z Walią (0:0, awans do Euro po serii rzutów karnych): Nie miał wiele pracy? I CO Z TEGO! Szef, absolutnie przepiękny i bezbłędny przez 120 minut. Świetnie wyjął z okienka uderzenie głową Moore’a w 48. minucie, później doskonale radził sobie na przedpolu, a i w dogrywce uratował Polaków przed utratą gola w 99. minucie, gdy po centrze Bena Daviesa już czekał na strzał do pustej bramki David Brooks, ale został uprzedzony przez bramkarza Juventusu. W rzutach karnych długo nie mógł powąchać piłki, jednak w decydującym momencie wybronił uderzenie Daniela Jamesa. 

Prymus 

Średnia z kluczowych spotkań – 5,21. Szczęsny pod koniec reprezentacyjnej kariery został prymusem. W ostatnich dwóch latach niemal w pojedynkę decydował o losach kadry. Futbol jest grą niskowynikową, przez co szczęście i pech odgrywają w nim większą rolę niż choćby w koszykówce czy siatkówce. Różnica między sukcesem a porażką też bywa niewielka. Jeden strzał faktycznie potrafi zdecydować, czy całe eliminacje wyrzucimy do kosza, czy oblejemy je szampanem. Żeby nie szukać daleko – gdyby Szczęsny nie obronił uderzenia Kieffera Moore’a albo nie odbił strzału Daniela Jamesa z rzutu karnego, narracja wokół kadry byłaby dziś inna. A patrząc szerzej – gdyby nie utrzymanie w Lidze Narodów, nie byłoby baraży Euro. Gdyby nie baraże, Polska nie pojechałaby na mistrzostwa do Niemiec. Gdyby nie Szczęsny, nie byłoby też wyjścia z grupy w Katarze. W każdym z tych przypadków różnice były wręcz minimalne i to Szczęsny wyciągał kadrę znad przepaści.

– Cieszę się, ale za bardzo się nie podniecam – mówił po spotkaniu z Walią. – Są mecze, w których gra się w piłkę, a są takie, które trzeba przepchać. To nie ma znaczenia. Ten awans daje nam odskocznię i możliwość zaczęcia czegoś innego. To, co działo się przez ostatnie półtora roku, jest nieakceptowalne. Myślę, że drużyna jest w okresie budowy. Teraz budujemy coś nowego i mam nadzieję, że uda nam się przełożyć to na niewstydliwy występ na mistrzostwach Europy – stwierdził. A poproszony przez “TVP Sport” o komentarz do zachowania Roberta Lewandowskiego, który przed decydującym karnym odwrócił się plecami do bramki i nie widział jego interwencji, żartował: – On nigdy nie widzi, jak ja dobre rzeczy robię i dlatego myśli, że taki słaby jestem. 

Szczęsny już kilka miesięcy temu ogłosił, że Euro 2024 będzie jego ostatnim turniejem w kadrze. Po meczu z Walią podtrzymał, że trudno będzie namówić go do zmiany zdania. Wypada to uszanować i życzyć, by ostatnia strona reprezentacyjnej historii była równie udana jak cały ostatni rozdział. Szczęsny w grupie z Francją, Holandią i Austrią może być bardzo zapracowany.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułO bezpieczeństwie i infrastrukturze mówiono na ostatnim posiedzeniu WRDS-u
Następny artykułOchotnicza Straż Pożarna w Kotowicach ze Złotą Odznaką Honorową Od Sejmiku Województwa Śląskiego