A A+ A++

Elblążanka Beata Bandurska zdobyła Mistrzostwach Świata IBFF na Słowenii i wygrała nie tylko w swojej kategorii Masters 45 plus, ale także w kategorii Masters 35 plus. – Ten sport, to styl życia, jest ono mu podporządkowane od rana do wieczora: dieta, treningi, okresy redukcji i masy. Czy to duże wyrzeczenie? Ja tego tak nie traktuję. Wszystko zależy od podejścia, od tego jak poukładamy to sobie w głowie – mówi pani Beata w rozmowie z nami.

– Pierwszy raz poszła Pani na siłownię po 40-stce. Aż trudno w to dzisiaj uwierzyć, gdy patrzy się na Pani osiągnięcia.

– Tak, to prawda, po raz pierwszy byłam na siłowni mając dokładnie 41 lat, czyli dosyć późno. Generalnie jestem najstarszą polską zawodniczką bikini fitness. Obecnie skończyłam 45 lat i uważam, że to piękny wiek, a sport, który uprawiam, jest dla każdego, niezależnie od tego ile ma się lat. To nie tak, że przedtem byłam tzw. kanapowcem. Sport zawsze był obecny w moim życiu. Od szkoły podstawowej trenowałam piłkę ręczną, grałam w Starcie Elbląg. Potem przyszło macierzyństwo, po jakimś czasie wróciłam do sportu, ale był to już aerobik. Ta moja pierwsza wizyta na siłowni była totalnym przypadkiem. Na ten pomysł wpadłyśmy z przyjaciółką, postanowiłyśmy pójść i zobaczyć “z czym to się je”. Przeszłam od urządzenia do urządzenia i stwierdziłam, że…. to nie jest moja bajka. Spróbowałam jednak kolejny raz i jeszcze następny, no i w pewnym momencie zaiskrzyło między mną a tym żelastwem.

– Jednak od zwykłych wizyt na siłowni do zdobycia mistrzostwa świata bikini fitness jest jeszcze długa droga…

– Oczywiście, że długa…i niełatwa. Miałam szczęście spotkać wiele osób, które odegrały dużą rolę w tej mojej drodze na szczyt, między innymi pierwszy trener i pierwsza zawodniczka bikini fitness – Katarzyna Dmochewicz. Gdy słuchałam jej opowieści po powrocie z zawodów, pomyślałam, że ja też chciałabym przeżyć taką przygodę i wtedy padła decyzja że spróbujemy, ale nic nie będziemy robili na siłę. Trener poprosił, abym założyła strój kąpielowy i szpilki, bo chce ocenić moje proporcje, do dzisiaj pamiętam jak trzęsły mi się nogi wówczas. I tak to się wszystko zaczęło. Miałam osiem miesięcy, by przygotować się do swoich pierwszych zawodów w Łodzi, były to mistrzostwa Polski. Te osiem miesięcy spędziłam pomiędzy treningami, regeneracją i na odpowiedniej diecie. Zadebiutowałam na trzecim miejscu, przywożąc brązowy medal. Naprawdę nie spodziewałam się tego. Pamiętam, że gdy stałam z tyłu sceny, to miałam poczucie, że jestem w jakiejś bajce. Myślałam: co ja tutaj robię? Jeszcze nie miałam tego poczucia, że jestem zawodniczką. Wówczas fotograf zrobił mi pierwsze moje zdjęcie, tuż przed wyjściem na scenę i pokazał mi je w aparacie. Gdy je zobaczyłam, to pomyślałam, że tak, że ja też jestem zawodniczką. Z samej sceny niewiele pamiętam, to były dla mnie za duże emocje.
      

 
fot. arch. prywatne

– Ten pierwszy medal panią zmotywował do tego, by spróbować sięgnąć po więcej?

– Oczywiście. Ogólnie mój pierwszy sezon był chyba najbardziej owocny w starty, było ich dwanaście. Jedne z zawodów, w których uczestniczyłam, miały rangę mistrzostw świata, zajęłam na nich trzecie miejsce. Do mistrzostw świata na Słowenii jechałam już z myślą, że muszę być lepsza, że chcę powalczyć o więcej. Przygotowywałam się od lutego do czerwca, to między innymi było 14 tygodni tzw. redukcji, kiedy to trzeba zgubić tkankę tłuszczową i dopracować sylwetkę.

– To chyba wymaga ogromnej dyscypliny?

– Tak, ale gdy widzę efekty treningów i diety, to mnie one mobilizują. Ten sport, to styl życia, jest ono mu podporządkowane od rana do wieczora: dieta, treningi, okresy redukcji i masy. Czy to duże wyrzeczenie? Ja tego tak nie traktuję. Wszystko zależy od podejścia, od tego jak poukładamy to sobie w głowie. To jest po prostu już moja rutyna. Poza tym mam ogromne wsparcie męża i syna, bez nich to by było na pewno dużo trudniejsze. Ten sport łączy wiele rzeczy, trzeba być też trochę aktorką. Gdy wychodzę na scenę, jestem zupełnie inną osobą, tam ani skromność, ani wycofanie się nie sprzedają. Trzeba wejść w rolę, trzeba poczuć atmosferę. Można mieć świetną formę, a na scenie zniknąć. Na scenie mamy być bardzo kobiece, delikatne, mamy lekko oczarowywać. Tu jest oceniana przede wszystkim forma, przygotowanie ciała, proporcje sylwetki, ale tę gracja z jaką się poruszamy, uśmiech, ogólnie rzecz biorąc całokształt. Musimy być bardzo proporcjonalnie zbudowane. Mamy mieć mięśnie, ale bez przerostu. W mojej federacji liczy się sportowa, estetyczna sylwetka.

– Jakie emocje towarzyszyły Pani po zdobyciu mistrzostwa świata w Słowenii?

– Najpierw wyszłam na scenę w kategorii 45 plus i ją wygrałam, miałam dziewięć dziewczyn do pokonania. Wręczono mi puchar, podziękowałam sędziom i chciałam zejść ze sceny. A tu mówią mi, żebym tego nie robiła. Rozpoczęły się zawody w kategorii 35 plus, a to są dziewczyny młodsze średnio ode mnie o 10 lat. Było ich czternaście w tej kategorii. Okazało się, że dostałam się do finału. To było niesamowite, miałam chaos w głowie, nie wiedziałam co się dzieje. Wygrałam również tę kategorię, to było totalne szaleństwo. Miałam wrażenie, że to nie wydarza się naprawdę, to że wygrałam dotarło do mnie dopiero po powrocie do hotelu. W mistrzostwach w Słowenii uczestniczyło 140 zawodników z 16 krajów. Do rozdania było dziewięć kart PRO, a z tą kartą przechodzimy na zawodowstwo. Ja ją otrzymałam, czyli poprzeczka poszła w górę. Ale ja lubię te poprzeczki sobie podnosić. Teraz skupiam się na tym, co jest przede mną: w sierpniu odbędą się kolejne zawody, na których debiutowałam w Łodzi. Wezmę w nich udział. Co dalej? Zobaczmy…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRelacja z wystawy
Następny artykułGdański: Wrócił boom na kredyty dla firm