A A+ A++

Co trzecia osoba oblewa egzamin na prawo jazdy już na placu manewrowym. A to łatwiejsza część egzaminu, nie wymagająca wielkich umiejętności – wystarczy nie potrącić pachołka na łuku i ruszyć pod górkę. Opanowanie stresu to już połowa sukcesu. Później jest trudniej – ulice, ruchliwe skrzyżowania, niespodziewane sytuacje. Za pierwszym razem egzamin zdaje zaledwie 25 proc. osób. 

Zobacz wideo
Krzysztof Piątek wraca do wielkiej formy! “To mój cel”

Reprezentacja Polski właśnie wyjeżdża z placu. Nie zadrżała jej noga, nie była nawet blisko najechania na linię. Pokazała, że już nie myli hamulca ze sprzęgłem i jest przygotowana, by ruszyć dalej. Ale wciąż jest za wcześnie, by wysyłać jej gratulacje i wieszczyć, że na pewno zda, a na drodze nic jej nie zaskoczy. Cardiff czeka. 

Wreszcie! “Najgroźniejszego rywala polscy piłkarze zaczynali widzieć w lustrze”

Trudno jednak jej pewności na placu nie docenić. W ostatnich miesiącach widzieliśmy już reprezentację Polski, która oblewa nawet takie egzaminy albo zalicza je w znacznie mniej przekonujący sposób. Fatalny 2023 r. doprowadził wręcz do tego, że wobec kadry trudno formułować oczekiwania i kreślić najbardziej prawdopodobne scenariusze. Spodziewać można się wszystkiego.

Znamienne były rozmowy kibiców w metrze, jeszcze przed meczem z Estonią. Jedni typowali gładką wygraną, inni wieszczyli katastrofę. “Będą ciężary” padało naprzemiennie z “na luzie”. I żadna z tych wróżb nie wydawała się nieprawdopodobna. Czuliśmy, że Estonię, ekipę ze 123. miejsca w rankingu FIFA, należy pokonać bez problemów – wysoko, przekonująco, dominując. Ale powoli zapominaliśmy, kiedy ostatni raz reprezentacja spełniła założenia. Kiedy kibice wyszli z Narodowego uśmiechnięci. Kiedy po meczu nie było większych “ale”. No właśnie – kiedy czuliśmy, że kadra zagrała właśnie tak, jak miała zagrać?

Słysząc we vlogu “Łączy nas piłka”, jak Michał Probierz mówi swoim piłkarzom, że mecze barażowe trzeba wygrać – nieważne jak, nieważne, w której minucie strzeli się gola i nieważne, w jaki sposób się go strzeli, nastawialiśmy się na najgorsze. Może na powtórkę z wrześniowego meczu z Wyspami Owczymi? Po męczarniach udało się wtedy zwyciężyć 2:0 – Lewandowski kwadrans przed końcem strzelił z karnego, a kilka minut później dobił rywala kolejnym golem. Tamto spotkanie, nie tak wstydliwe i bolesne jak porażka czy remis z Mołdawią, pokazało, że Polska doszła do momentu, w którym może się męczyć absolutnie z każdym zespołem – nawet żałośnie słabym. Atak pozycyjny stał się naszą narodową traumą. Mając piłkę, mieliśmy problem. Piłkarze mówili w tamtych miesiącach – we wrześniu, październiku i listopadzie – o mentalnej blokadzie i spirali błędów. Czuli się lepsi od przeciwników, ale nie potrafili tego pokazać. Frustrowali się coraz bardziej, a z czasem frustracja zamieniała się w strach. W meczach kadry coraz mniej chodziło o przeciwników, bo najgroźniejszego rywala polscy piłkarze zaczynali widzieć w lustrze.

Estonia okazała się jeszcze słabsza niż Wyspy Owcze. W ogóle była najsłabszym zespołem, jaki pojawił się na Stadionie Narodowym w tych eliminacjach. Nie miała do zaproponowania nic – jej rekordowo długa akcja liczyła sześć podań, a plan, by jakoś przetrwać, kompletnie zawalił się w 27. minucie, gdy Maksim Paskotsi dostał czerwoną kartkę. Ale Polska wreszcie potrafiła tę różnicę klas uwypuklić. Naciskała już na połowie Estonii, szybko odzyskiwała piłkę, spokojnie ją rozgrywała i wciąż dążyła do zaskoczenia obrońców. Ograła Estonię tak, jak murowany faworyt ogrywa słabeusza: 25 do 1 w strzałach, 701 do 133 w podaniach, 74 proc. do 26 w posiadaniu piłki, na koniec – 5 do 1 w golach. Odniosła takie zwycięstwo, o jakie chodziło. Takie, jakie powinno być normą z przeciwnikami tej klasy. Ostatnio jednak przestały nią być. Skoro więc kursant tyle razy kończył egzamin już na placu manewrowym, to nic dziwnego, że pierwszemu wyjazdowi za bramę ośrodka towarzyszą brawa. 

Michał Probierz trafił ze składem. Dwóch głównych bohaterów

Radość po takim meczu poniekąd jest też miarą upadku kadry. Kilka lat temu machnęlibyśmy ręką – w czwartek wygrali, a w piątek już o tym nie pamiętali i wypatrywali prawdziwych wyzwań. Ale straumatyzowani przebiegiem eliminacji każdemu meczowi przyglądamy się teraz wnikliwie i szukamy elementów zaczepienia na przyszłość. Nie ma oczywiście gwarancji, że cokolwiek, co cieszyło przeciwko Estonii, okaże się trwałe i możliwe do powtórzenia przeciwko mocniejszym rywalom. Chcemy jednak wierzyć, że przynajmniej część elementów gry uda się ponownie pokazać w Cardiff.

Oby Jakub Piotrowski zagrał równie dobrze. To 26-letni pomocnik, w którym Michał Probierz znalazł brakujący element środka pola: ma więcej siły niż Piotr Zieliński, najlepsze warunki fizyczne z całej trójki i mentalnie wydaje się dźwigać grę dla kadry. Już w listopadzie strzelił gola z Czechami. Z Estonią zaczął od ładnej asysty przy trafieniu Przemysława Frankowskiego, a uderzeniem zza pola karnego strzelił gola na 3:0. O to właśnie chodzi! Piotrowski wykorzystuje atuty, które ma. Nie szuka najprostszych rozwiązań, nie gra na alibi, ale też nie próbuje robić rzeczy, których nie potrafi. Ma mocny strzał? To ładuje na bramkę, gdy tylko rywale zostawią mu miejsce. Ma sporo sił? To pierwszy rusza do pressingu. Żadnych cudów, ale gdyby każdy zawodnik robił w ostatnich miesiącach dokładnie to, czego spodziewają się po nim trenerzy, kibice i eksperci, to reprezentacja nie stałaby dziś pod ścianą. 

Przed meczem wokół Nicoli Zalewskiego było sporo wątpliwości, bo nie jest podstawowym zawodnikiem Romy, ostatnio rzadziej wchodzi na boisko, a w dodatku nowy trener preferuje ustawienie bez wahadłowych. Ale po meczu już tych wątpliwości nie ma. Zalewski – zupełnie jak w listopadzie, gdy określany był największym zwycięzcą zgrupowania – pokazał, że po prostu ma jakość, której brakuje pozostałym kandydatom na lewą stronę. Potrafi i chce dryblować, nęka wręcz obrońców co akcję zapraszając ich do kolejnych pojedynków. O ile jeszcze w pierwszej połowie wydawało się, że po ich minięciu dośrodkowuje z zamkniętymi oczami, o tyle już po przerwie dograł piłkę wprost na głowę Zielińskiego i miał kolejne dwie asysty przy golach na 4:0 i 5:0. Warto pamiętać, że to zawodnik, który wciąż mógłby występować w młodzieżówce.

Ostrzeżenie przed Cardiff

Generalnie – Michał Probierz trafił ze składem. Paweł Dawidowicz, który na zgrupowaniu pojawił się z lekkim urazem, bez problemu rozegrał pełne 90 minut. Piotr Zieliński mógłby przyjeżdżać na mecze reprezentacji prosto z leżaka, a i tak kręciłby rywalami tego pokroju. Przemysław Frankowski, wystawiony na prawym wahadle kosztem Matty’ego Casha, zrobił swoje – kilka razy groźnie dograł w pole karne i otworzył wynik. Sytuacja ich obu martwi jednak najbardziej, bo kończyli mecz z urazami. Frankowski nie wyszedł na drugą połowę, a zastępujący go Cash opuścił boisko już w 56. minucie. W nocy, po powrocie do hotelu, obaj mieli przejść wstępne badania. Na razie – wyników brak.

Gdy przyglądali im się lekarze, trenerzy zapewne analizowali już akcję z 78. minuty, w której Polska straciła jedyną bramkę. Wojciech Szczęsny, bezrobotny przez niemal cały mecz, nie zatrzymał strzału Martina Vetkala i niesamowicie się zdenerwował – od razu ruszył w stronę obrońców, krzyczał, machał rękami, a kilkanaście minut nie wystarczyło, by całkowicie ochłonął. Zaraz po zakończeniu meczu, gdy pozostali piłkarze przybijali piątki na środku boiska, poszedł prosto do szatni. – Każdy, kto grał w piłkę i straciłby gola w ten sposób, gdy grasz o jednego zawodnika więcej, mógł się zdenerwować. Rozumiem jego reakcję, to jest normalna sportowa złość – mówił na pomeczowej konferencji Probierz. Do straty tej bramki doprowadził szereg błędów i pech Jakub Modera, który w kluczowym momencie się poślizgnął. Estończycy, tuż po tym, jak stracili trzy gole w sześć minut, wykonywali rzut z autu na wysokości pola karnego. Już w bocznym sektorze zabrakło żwawego doskoku, później łatwo dał się ograć Bartosz Slisz, a Jan Bednarek, mogący jeszcze zablokować strzał Vetkala, był spóźniony. Sam Szczęsny też mógł zachować się lepiej. Na szczęście wcześniej z Estonią zagrała tak, że stracony gol był tylko bezbolesnym przypomnieniem, by w Cardiff pamiętać o koncentracji. Reprezentacja ma z tym problem od dawna – szybko straciła gole w Pradze, w Kiszyniowie wypuściła dwubramkowe prowadzenie, a problemy z obroną stałych fragmentów gry towarzyszyły jej przez całe eliminacje. 

– To my doprowadziliśmy do tego, że rywal wyglądał tak, jak wyglądał. Od samego początku graliśmy w dobrym stylu, potrafiliśmy stwarzać sytuacje bramkowe, szybko strzeliliśmy gola – mówił po meczu trener Probierz. Pełna zgoda, ale teraz pora na trudniejszą część egzaminu. Właśnie to ma do siebie plac manewrowy, że można na nim jedynie oblać. Prawo jazdy odbiera się dopiero później – po bezbłędnej jeździe po mieście. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajlepsza szansa dla Ferrari
Następny artykułPIerwszy weekend wiosny. „Drogówka” zapowiada wzmożone działania