A A+ A++

Debiut to czy nie debiut? Formalnie – tak, bo dobijający do czterdziestki Piotr Fiedler nie opublikował przed „Czułością” żadnej powieści, jedynie (bardzo zresztą ciekawy) tomik wierszy. Osobliwy to jednak debiutant: znają go „wszyscy”, jeśli nie z wspólnego picia alkoholu, to z Facebooka lub Instagrama. Piszą o Fiedlerze „znany uczestnik klubowego życia Warszawy”, ktoś go nazwał „Maklakiewiczem doby Instagrama”, ba, kilka lat temu zainteresowały się jego osobą plotkarskie portale Pudelek i Plotek. Krótko mówiąc – fama o artyście kroczyła w tym przypadku przed jego twórczością.

Mimo to „Czułość” ma dwie cechy upodabniające ją do niemal wszystkich innych debiutów. Po pierwsze: pisarz postanowił podzielić się w niej z czytelnikami całą swoją wiedzą o świecie. A po drugie, obdarzył swojego bohatera własnym doświadczeniem życiowym; słowem – napisał powieść autobiograficzną.

Bohater książki ma przezwisko Czuły. Ale najbardziej lubi nienawidzić. Współczesnego świata za to, że utracił klasę, styl i – cokolwiek to oznacza – autentyczność. Modnej warszawki, bo królują w niej cwani hipokryci. No i siebie, jest mistrzem autodestrukcji i często myśli o sobie jako uosobieniu wszelakiego zła.

Ta nienawiść jest jednak cokolwiek dwuznaczna. Nie tylko dlatego, że Czuły wyłącza z niej młode, szczupłe i najlepiej wysokie dziewczyny o małych piersiach. Także dlatego, że na swój sposób lubi to, czego nienawidzi. Owa znienawidzona warszawka definiuje go niemal całkowicie. Nieważne, czy akurat sprząta kible w nocnym klubie, czy organizuje sesje fotograficzne dla modelek. Istotne, że zna tu „wszystkich” i innego świata nie szuka, tak jakby go wcale nie było. Zaś jego nienawiść do samego siebie jest przecież mocno podszyta narcyzmem. Czuły upaja się, myśląc o sobie jako o najgorszym człowieku na świecie, nawet przypisuje sobie w związku z tym coś w rodzaju misji. Chce być krzywym zwierciadłem, w którym przegląda się współczesność w całym swym obrzydlistwie. Chciałby też być kimś w rodzaju szatana, ale brudny kibel w klubie na Zbawiksie to jednak nie do końca to samo co piekło.

Chciałbym być dobrze zrozumiany: „Czułość” to niezła, dobrze napisana powieść, fragmentami niezwykle ciekawa. A zarazem jest to powieść nieudana – w takim sensie, w jakim przed laty Tomasz Burek pisał o „arcydziełach chybionych” jako szczególnej przypadłości literatury polskiej. Potocznie nazywamy to upadkiem z wysokiego konia. Fiedler postanowił zadebiutować jako powieściopisarz z wielkim przytupem, chwilami wydaje się, że „Czułość” zakrojona jest na miarę jeśli nie Dostojewskiego, to przynajmniej Celine’a. I gdy na chwilę zaczynamy w to wierzyć, Fiedler funduje nam barokowo rozwlekłą dygresję, najczęściej w formie przemyśleń Czułego o naturze świata. Przemyśleń, z których rzadko dowiadujemy się czegoś, o czym nie wiedzieliśmy wcześniej. Skutecznie jednak zamulają one narrację powieści.

Chętnie przeczytałbym „Czułość” jeszcze raz. Ale wcześniej zawołałbym na pomoc redaktora. Stanowczego na tyle, by przekonać autora, że nie każda powieść musi mieć 500 stron i opowiadać o wszystkim.

Czytaj też: Seks nudny i smutny. Krzysztof Varga o przygodach polskiego kina z seksem

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPisarz swojego języka
Następny artykułCzarne chmury nad PŚ w skokach! Raw Air jest zagrożony