A A+ A++

Maria Czarnecka, była współpracownica szefa NBP Sławomira Skrzypka, została dyrektorem Muzeum Śląskiego w Katowicach. Powołano ją z pominięciem konkursu, ale za zgodą ministra kultury Piotra Glińskiego. Stało się to po tym, jak wypomniał marszałkowi Jakubowi Chełstowskiemu zwłokę z przeprowadzeniem konkursu. Marszałek, mimo że ogłosił go kilka miesięcy temu, nie powołał nawet komisji konkursowej.

Maria Czarnecka nigdy wcześniej nie pracowała w żadnym muzeum. Ukończyła filologię romańską oraz polsko-francuskie studia doktoranckie społeczno-ekonomiczne w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Tam też podyplomowo studiowała bankowość.

Przemysław Jedlecki: Kiedy politycy zaczęli psuć Muzeum Śląskie?

Prof. Ewa Chojecka, historyk sztuki, członkini Komitetu Nauk o Sztuce Wydziału Nauk Społecznych Polskiej Akademii Nauk: Muzeum Śląskie było na dobrą sprawę zakładnikiem politycznych uwikłań od początku swego istnienia. Jednakże żeby określić to, co dzieje się tutaj ostatnimi czasy, trzeba przypomnieć, że zderzają się tutaj dwie przeciwstawne racje. Z jednej strony jest to perspektywa regionu z całą jego polifoniczną różnorodnością, nastawiona na dialog, z drugiej centralistycznie pojmowany polityczny dyktat jedynej prawdy. Ten drugi zdobył przewagę.

Centralizm widzieliśmy już w 2012 roku, kiedy trwał spór o wystawę stałą poświęconą historii Górnego Śląska.

Przygotowywany był wtedy projekt nowatorskiej wystawy poświęconej historii regionu, która miała zostać pokazana w świeżo wznoszonym nowym gmachu. Ten projekt oraz jego pomysłodawcy zostali przez polityków oskarżeni o niepoprawność, wręcz zdradę spraw narodowych. Nie było spokojnej debaty merytorycznej, ważenia argumentów, była ostentacyjna połajanka polityczna. Wystawa została stosownie zmodyfikowana. Sprawa jest znana. Ale jest coś jeszcze, co napawa niepokojem. To wtedy pojawił się ów sposób traktowania fachowych pracowników naukowych muzeum przez polityków i władze sposobem folwarczno-nakazowym. Profesjonalni muzealnicy zeszli do roli jakichś pańszczyźnianych podwładnych, których można rugać. Tak nie poważono by się rozmawiać z przedstawicielem medycyny czy inżynierii.

Spór w Muzeum Śląskim został zamieciony pod dywan, a sprawa tli się do dziś, i to jest dramat.

Dlaczego?

Okazuje się, że wobec dyktatu politycznych czynników środowisko muzealne staje się bezbronne. Wielu zatem milczy, obawiając się po prostu utraty pracy. To rodzi dalsze konsekwencje w postaci koniunkturalnej bezbarwności, aby nie podpaść. Przerabialiśmy to w PRL i już wtedy wszystko okazywało się niewypałem. Mimo to albo właśnie dlatego docenić trzeba codzienną pracowitą wytrwałość załogi Muzeum. Są zdani sami na siebie. Zabrakło światłego, wyrazistego kierownictwa. Jest zarządca. Ale Muzeum to coś więcej niż księgi rachunkowe i administracja. Pozbawione wizji milknie, staje się nieme.

Wszystko to jest bardzo smutne.

W tle tych spraw jest dramat szerszy: zmierzch tego, co zwiemy na Górnym Śląsku ową historyczną Wielką Industrią. Od lat zamykane są kopalnie, wygaszane huty przy braku całościowego programu transformacji gospodarczej dla regionu – to tu przydałaby się inicjatywa naszych polityków. Śląskie dziedzictwo kulturowe znalazło się na zakręcie. Czy kryzys Muzeum Śląskiego nie jest aby widomym znakiem tamtego wielkiego kryzysu? A może będzie tak, że po latach obecnej smuty sens i przesłanie Muzeum Śląskiego przyjdzie w przyszłości zdefiniować zupełnie na nowo.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSzkoła Muzyczna zaprasza na zajęcia
Następny artykułTo są twarde dane! Müller przypomina działania PFR