A A+ A++

COVID-19 zamknął Gruzję przed turystami na ponad rok. Jeśli już ktoś wylądował, czekała go kwarantanna. Szczepienia w tym kraju też idą wolno: na ponad 4,6 mln obywateli dwie dawki otrzymało zaledwie 114 tys. osób – to dane z lipca tego roku.

Na kryzysie koronawirusowym Gruzja straciła dochody z turystyki. Według gruzińskich danych rok do roku liczba turystów z Polski rosła o ok. 30 proc. Wśród turystów z Unii Europejskiej Polacy stanowili jedną z najliczniejszych grup odwiedzających.

W ślad za turystami w Gruzji zaczęły powstawać agencje turystyczne nastawione na obsługę Polaków. W kilka lat okazało się, że najlepsze i najbardziej prężne zorganizowały Polki. Postanowiliśmy sprawdzić, jak poradziły sobie z kryzysem.

Ewa zdobywa szczyty

Jeszcze w grudniu 2019 roku Ewa Stachura z agencji Mountain Freaks – Mountain Travel & Adventure Agency odbierała rządową nagrodę dla najlepszej agencji górskiej w Gruzji. To prestiżowy tytuł. Siedem lat temu ta warszawska prawniczka pożegnała swój biznes w stolicy i wylądowała w Gruzji, by od zera stworzyć najlepszą profesjonalną agencję górsko-turystyczną w tym kraju.

Specjalizuje się w organizowaniu wysokogórskich wypraw, głównie na Kazbek. To jeden z najwyższych szczytów Kaukazu, na granicy Gruzji z Rosją, o wysokości 5033,8 m n.p.m.

Jej firma ma siedzibę w miasteczku Kazbegi, u podnóża góry. – 2020 rok zapowiadał się świetnie. Kalendarz pękał od rezerwacji – wyznała Ewa Stachura.

Firmę Ewa stworzyła do spółki z Gruzinem Niką Gomiashvilim. „Chcemy, żebyście poczuli prawdziwy klimat wyprawy wysokogórskiej i złączyli się braterstwem liny” – pisali o sobie. „Nie uprawiają turystyki masowej” – tak pisali o nich.

– W Gruzji wylądowałam z pomysłem. Chciałam moją pasję do gór pogodzić z biznesem. I udało się. Po pięciu latach ciężkiej pracy byliśmy najlepsi w swojej branży. I przyszedł wirus – opowiada Ewa.

Pandemia zastała ją w marcu w Warszawie. Jej firma i pracownicy zostali w bazie pod szczytem. Swoje przyloty odwoływali turyści z Meksyku, Niemiec, Izraela, Belgii czy Szwajcarii. No i z Polski, bo 60 proc. jej klientów to byli jednak rodacy.

Jej firma nie była najtańsza na rynku. Osiem dni wędrówki górskiej z wyjściem na Kazbek kosztowało średnio 790 euro. W tej cenie turysta miał zapewnione wszystko: profesjonalnych przewodników, noclegi, jedzenie, transfer do i z lotniska.

W kwietniu zaczęła zwalniać. Z kilkunastu pracowników zostało dwóch.

– Z dnia na dzień w tej pandemicznej sytuacji zostałam z niczym. W Gruzji nie ma rządowej pomocy i wsparcia firm. Pokrywać wszystkie koszty z własnych środków nie mam możliwości – mówiła Ewa.

Gruzja to był samonapędzający się mechanizm. Każdy rok był lepszy od poprzedniego. W 2019 roku liczba klientów w sezonie przekroczyła tysiąc osób. – Nasz sukces polegał też na tym, że wprowadziliśmy europejskie standardy obsługi wypraw, takie jakie obowiązują w Alpach czy naszych Tatrach – zapewnia Ewa.

Firma musiała oddawać pieniądze z rezerwacji, stracili sezon. – Czy za rok wrócimy na szlaki? – pytała w ubiegłym roku.

Wróciła, jest znów w Gruzji. Chcę z nią porozmawiać. Odpisuje: „Zadzwonię później, bo akurat jestem z grupą turystów w Armenii”. Opowiada o swoim dniu pracy: trzeba wstać o czwartej rano, bo zdobywa z nimi najwyższy szczyt Armenii: Aragac.

Basia buduje hotel

Barbara Anna Konkolewska, w tle Kaukaz /z archiwum prywatnego Barbary Anny Konkolewskiej

5 maja 2020 roku Barbara Anna Konkolewska, założycielka Caucasus X-Trek Pankisi LLC., napisała: „Czekamy na otwarcie granic. Czekamy na czas z naszymi podróżnikami, kiedy będziemy mogli zabrać Was do kamiennej baszty i odkryć przed Wami jej tajemnicę i ciekawą historię powstania, największej »fortecy« w Pankisi. Jej wnętrze kryje wiele tajemnic. Uwielbiam długie rozmowy z właścicielem, przy słodkiej kawie”.

Dolina Pankisi to część Kachetii. Ciągnie się wzdłuż rzeki Alazani. Długa na 10 kilometrów i szeroka na sześć. To wyjątkowe miejsce na mapie Gruzji. Zamieszkują ją Kistowie, czyli gruzińscy Czeczeni. Jest ich zaledwie kilkanaście tysięcy. To muzułmańska enklawa. Świat, który trwa przy swoich obyczajach bez względu na to, co się dzieje wokół.

Konkolewska pierwszy raz przyjechała do doliny Pankisi w 2017 roku. Jak to w życiu bywa, to był przypadek, bo planowała urlop na Islandii. Była dziewczyną z Podhala, która żyła z rodziną w Warszawie, pracowała w korporacji i prowadziła swój biznes. Pobyt w Pankisi i podobne góralskie podejście do życia zaowocowało przyjaźniami i założeniem pierwszej polsko-pankiskiej agencji górsko-turystycznej.

– To był szalony pomysł! Chcieć i zostać szefem kobietą w muzułmańskiej, tradycyjnej społeczności – wspomina Barbara Anna Konkolewska.

Została, bo jest upartą góralką z Podhala, a poza tym z Kistami mieli do zaoferowania turystom coś jedynego w swoim rodzaju: znajomość gór tuż przy granicy z Rosją i Czeczenią.  

Założenie firmy i otwarcie się tak zamkniętej społeczności na turystów było trudne, ale jej się udało. Okazało się, że otwarcie na inną kulturę służy i Kistom, i turystom. Dzięki Barbarze w dolinie była praca, a co za tym idzie pieniądze.

– Zamówień przybywało z roku na rok. Obiecywaliśmy przygodę i wywiązywaliśmy się z danego słowa – opowiada.

Kto chciał uciec od cywilizacji w góry i pustkowie, ten to znalazł. Kistowie prowadzili na trasy, na których nie było nikogo. Najstarszy podróżnik miał 70 lat, najmłodszy 14. – Był też podróżnik z Japonii, który pierwszy raz w życiu był na górskim trekkingu – zwraca uwagę Basia.

Barbara Anna Konkolewska, organizatorka wypraw na ZakaukaziuBarbara Anna Konkolewska, organizatorka wypraw na Zakaukaziu /z archiwum prywatnego Barbary Anny Konkolewskiej

Zamówienia spływały. Aż do wiosny 2020 roku, kiedy trzeba było pooddawać wszystkie depozyty. Firma zamknęła się na prawie rok. Choć długo mieli nadzieje, że w sierpniu 2020 roku się poprawi, bo w lipcu Gruzja miała otworzyć granice.

Barbara Konkolewska zmieniła życie ludzi w dolinie, odkąd w miejscowości Jokolo założyła swoją firmę do spółki z Kistem – Abu Bakrem Achishvili. On odpowiada za kontakty z lokalną społecznością i ich przewodnikami, Barbara zajmuje się wszystkim innym: buchalterią, strategią rozwoju, tabelkami w Excelu…

Kto raz przyjechał do Pankisi i poszedł z Kistami w góry, wracał. Te wędrówki uzależniały. Gościnność ujmowała. Dla Kista wszystko jest w rękach Allacha, a gość w domu najważniejszy. – Pankisi to ekologiczna enklawa. Tu całe jedzenie jest eko, bo innego nie ma – mówi Barbara. – W góry wychodziliśmy małymi grupami, po niezadeptanych terenach poza szlakiem. Mijała cała wyprawa, kilka dni i nie spotykało się choćby jednego człowieka – opowiada.

Środki transportu jej firma oferowała nietypowe: stary ZiŁ, konie – bo to miłość Kistów. Noclegi wysoko w górach, w szałasach pasterzy i pod namiotami. Wąwóz Pankisi odkrywał powoli swoje legendy i przyciągał jak magnes.

To właśnie tu mieszka Lara, bohaterka książki Wojtka Jagielskiego „Wszystkie wojny Lary”. Kiedyś aktorka w Groznym – przed wojnami z Rosją, a teraz czeczeńska matka, której islamska rewolucja zabrała dwóch synów. „Kiedy straciłam męża, a potem zginęli obaj bracia, myślałam, że wojna to męska sprawa i kobietom nic do tego. Ale synów oddawać już nie chciałam. Matką byłam, miałam do nich większe prawa” – wyznaje w książce Jagielskiego.

Lara dalej mieszka w Pankisi. Wizyta w jej domu to jeden z możliwych punktów pobytu tutaj.

– Na wyprawy zabieraliśmy ze sobą wszystko: wodę, jedzenie, namioty, śpiwory. Kto z nami raz poszedł, wracał po dwa, trzy razy – opowiadała Barbara. – Naszym turystom oferowaliśmy bajkowe klimaty, zmęczenie, życie w trudnych, górskich warunkach. I milczących Kistów, którzy do kobiet odzywają się rzadko, jeśli w ogóle – wspomina.

Dziś Konkolewska stwierdziła, że Kistowie przetrwali ten kryzys, podobnie jak wiele innych w swojej historii. 

Do doliny Basia wróciła wiosną tego roku, w pierwszym możliwym terminie.

– Nasza firma przetrwała. Ruszyliśmy z nowymi ofertami praktycznie z dnia na dzień. Oczywiście ten ostatni rok to finansowo tragedia. W dolinie wszyscy stracili pracę – mówi.

Ale ten kryzys też wiele zmienił na lepsze. Np. w jej relacjach z pracownikami. A te nigdy nie były proste, bo bycie kobietą szefem w muzułmańskiej społeczności to zawsze wyzwanie. Jednak w tym ciężkim roku Kistowie zrozumieli, ile ona w ostatnich latach dla nich zrobiła: jest Basia, jest praca, są pieniądze.

Jak zmierzyć taki sukces? – Najprościej, mój wspólnik kupił sobie kalendarz. Dwa razy dziennie, zdalnie, robimy sobie odprawy – odpowiada. Jak mówi – paradoksalnie – to powinna być wdzięczna za ten COVID. Do dobrego poziomu życia łatwo się przyzwyczaić, Kistowie zachłysnęli się tym innym standardem – a ostatni rok pokazał, że to nie jest dane na wieczność. Że w Gruzji, czy też wyjeżdżając do pracy do Rosji czy Europy, będą zarabiać, ale o wiele mniej niż u siebie w domu. 

– Zrozumieli, jak ważne dla życia w dolinie jest to, co robimy razem. Musimy się jednak rozwijać i robić wszystko jeszcze lepiej. Wreszcie dostałam pozwolenie na zakup ziemi w Gruzji, postawię w Jokolo swój hotel. Będzie bazą firmy – zdradza Konkolewska.

Martyna i jej terenówki

Martyna Kaczmarzyk ze swoją książką o GruzjiMartyna Kaczmarzyk ze swoją książką o Gruzji /Fot z archiwum prywatnego Martyny Kaczmarzyk

Martyna Kaczmarzyk Gruzję zdobyła przebojem. W Polsce skończyła prawo, a prowadzi najlepszą wypożyczalnię samochodów terenowych na Kaukazie. Terenówkę można u niej wypożyczać już od 30 euro dziennie, bez limitu kilometrów i z ubezpieczeniem.

Gdy z nią rozmawiam wiosną 2020 roku, śledziła przeładunek kolejnych dwóch aut w porcie w Stambule. Ma już ich 15, kolejne w drodze. Auta sprowadza z USA. Na Gruzję postawiła wszystko: sprzedała w Polsce mieszkanie – kupiła za nie pierwsze pięć aut, wszystko zainwestowała w firmę. „Martyna z Gruzji”.

– Pandemia to był dla mnie trudny czas finansowo. Ale pod każdym innym względem dobry – opowiada.

I wylicza jednym tchem: gdy wspólnie z narzeczonym zakazili się wirusem, ten się jej oświadczył. W czerwcu wzięła z nim ślub. Ma już 16 swoich terenówek i kolejne 14 poddzierżawiła. Napisała też i wydała swoją pierwszą książkę o Gruzji.

Odkąd w 2016 roku założyła wypożyczalnię, nie miała dnia wolnego. Cały czas praca, od świtu do nocy. – Od 23. roku życia pracuję na własny rachunek. A teraz mierzę się z wolnym czasem i… odkrywam Gruzję na nowo – opowiadała wiosną ubiegłego roku. Teraz wróciła do pracy na pełne obroty: – Podróż poślubną przełożyliśmy na jesień, na czas po sezonie – mówi.

W 2019 roku jej firma obsłużyła tysiąc rezerwacji. 2020 rok – to czas stracony. – Ale teraz odrabiamy straty i męczymy się z tym wiecznym „over bookingiem” – żartuje.  

I wspomina tamten zły czas: – Pod koniec marca 2020 roku pierwsze loty zostały odwołane, a strefy powietrzne zamykały kolejne kraje. Cały kwiecień i połowę maja zajmowałam się tylko odwołanymi rezerwacji i zwracaniem zadatków. Codziennie przelewałam tysiące euro. Oddałam do ostatniego, bo za ciężko pracowałam na swoją reputację, żeby teraz ją stracić.

Jeszcze trudniej niż zwracać pieniądze, było jej zwalniać pracowników. Jak to w Gruzji, pracowała z rodziną, przyjaciółmi… Tymczasem pożegnać trzeba się było z kierowcami, księgową.

Początki biznesu Martyny też nie były łatwe. Jej wypożyczalnia i sama Martyna nie były na rynku traktowane zbyt serio. Wiadomo: baba i auta. Ale po kilku latach okazało się, że pracowitość Martyny („ja wstaję przed siódmą, Gruzini koło 10″) przynosi efekty. Jej firma oferuje nie tylko auta, ale też pakiety usług. Poleca trasy wycieczek: krótkich i dłuższych. Podpowiada, co warto zwiedzić i gdzie zjeść. Oferuje noclegi w apartamentach i hostelach.

– Klienci do mnie wracają, bo oferuję standard, jakiego nie ma na gruzińskim rynku – wyjaśnia Martyna. – Urosłam i teraz ja dyktuję warunki na rynku – mówiła w ubiegłym roku. A w tym zaczęła przejmować konkurencję. 

Dla Martyny Gruzja to druga ojczyzna, a może nawet już pierwsza. Śledzi wydarzenia polityczne, przeżywa sprawę zajętych gruzińskich terytoriów: Osetii i Abchazji. Czy choćby kolejną odsłonę konfliktu z Rosją, gdy Putin zakazał swoim obywatelom wycieczek do Gruzji. Dlatego terenówki Martyny, oprócz firmowych naklejek z logo, mają też nalepki „Rosja to okupant”.

– Pandemia zmieniła turystykę. Jest mniej seniorów, ludzie z tych wypraw bardziej się cieszą i doceniają ten wspólny czas – zwraca uwagę.

A w Kutaisi w tygodniu ląduje po pięć samolotów z Polski, zostały wznowione też loty z Warszawy do Tbilisi.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFrancuski rząd oznajmia początek czwartej fali pandemii w kraju
Następny artykułPolak dołączy do Milika?