A A+ A++

Najdłuższa noc w roku wzięła nas w objęcia i przez kolejne trzy doby królowała nad krótkim i chłodnym dniem. Jednak od 25 grudnia dnia zacznie przybywać, a noc zacznie powoli wycofywać się i tracić moc. Tak oto rodzi się światło.

Nasi chrześcijańscy przodkowie mniej więcej 300 lat po Jezusie ufundowali historię narodzin Boga, czyli Światłości oraz przekonanie, że oto pojawia się Nowe, które odmieni świat. Bliskość świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku jest zupełnie nieprzypadkowa. Wskazuje na jedną z najbardziej podstawowych obserwacji i intuicji w historii ludzkości. Nasi dalecy praprzodkowie, rozpoznając niezmienny, roczny cykl pozornej wędrówki Słońca zauważyli, że od zimowego przesilenia dnia zaczyna przybywać. Otwiera się zatem początek kolejnego cyklu. A jako że Słońce od zarania było centralnym obiektem w ludzkim doświadczeniu, źródłem światła, ciepła i energii, to nie może dziwić fakt, że awansowało do roli pierwszego bóstwa oraz archetypu, z którego wyrastały kolejne wcielenia Absolutu.

Ludzka religijność zmieniała się na przestrzeni tysięcy lat, ale nawet dzisiaj, gdy wydaje się, że religia jest w odwrocie, zdecydowanie nic nie zagraża pozycji Słońca jako absolutnego źródła życia. Warto dziś odwołać się do tego źródła, bo doświadczenie relacji ze Słońcem leży u podstaw naszego człowieczeństwa oraz stanowi fundament ludzkiej cywilizacji.

Ogień jest mą siłą

Siedzę przy ogniu. Przyjemne ciepło głaszcze moją skórę. Wyciągam ręce na bezpieczną odległość, by czerpać tę ożywczą energię z żarzących się polan. Płomienie skaczą i tańczą przewrotnie, a w samym środku ogniska tętni jego żarliwe serce. Wpatruję się w płomienie, w te niezwykłe żółto-pomarańczowe języki, zdawałoby się niewinnie głaszczące powietrze. Czym jesteście? Czym jesteś ogniu?

Tęgi umysł naukowca z pewnością zdołałby odpowiedzieć na to pytanie, odwołując się do procesu utleniania, w którym cząsteczki gazów zamieniają się w to, co widzimy pod postacią płomienia. Ale jakoś nie zadowala mnie ta odpowiedź. Czyż w tych słowach, równaniach chemicznych i fizycznych, rzeczywiście pojawia się odpowiedź na to niezwykłe doświadczenie kontaktu z płomieniem? Czy liczby mogą wyjaśnić to, co jest w istocie tak żywe i niezwykłe? A może lepiej zamilknąć i pobyć z ogniem i jego tajemnicą bez słów, bez koncepcji, ciesząc się prostą chwilą, czystym byciem przy źródle ciepła i światła.

Spoglądając głęboko w te płomienie, dostrzegam Słońce. Czując ciepło ognia na swojej skórze, doświadczam słonecznego ciepła. To w końcu jego promienie (razem z wodą i jeszcze wieloma innymi istotami) stworzyły tę gałąź, która teraz tli się w ognisku. To Słońce swoim światłem i ciepłem pozwoliło drzewu rosnąć i zamieniać to, co ulotne i świetliste na to, co grube i materialne – żywe komórki drzewa. Teraz to w nich zaklęta jest słoneczna tajemnica uwalniana przeze mnie tutaj przy ognisku.

Dotykam swoich dłoni. Są ciepłe. Ale to nie tylko ten zewnętrzny ogień je ogrzewa. W końcu całe moje ciało jest ciepłe. Jest niezmiennie ciepłe. Wewnątrz mnie również pali się ogień, wprawdzie nie jest on tak parzący jak ten, przed którym teraz siedzę, ale mimo wszystko noszę w sobie ciągle to palenisko, w którym tli się moje ciepłe życie. Dokładam do niego codziennie po kilka razy paliwa, by ogień nie zgasł. Moje posiłki, jedzenie, które przyjmuję, są dla mnie paliwem, które spalam w moim wewnętrznym piecu. Gdy patrzę wnikliwie na talerz z obiadem, po raz kolejny widzę w nim kawałek Słońca. Te ziarna, warzywa i owoce, które na nim się znajdują, są promieniami Słońca tutaj na Ziemi, przede mną. Biorę je i zjadam, by za jakiś czas zamieniły się w to, co stanowi ich źródło, czyli słoneczne ciepło – energię.

Całe moje życie przeniknięte jest tą energią, każdy mój ruch, każdy krok jest wspomnieniem Słońca, dzięki któremu to wszystko jest możliwe. Czy w tym słonecznym poemacie ciepła i światła występuję tylko ja? Nie, gdziekolwiek się rozejrzę, widzę, że wszystko, co żyje, czerpie z tego nieskończonego źródła swoją siłę i moc zamienianą na tkanki własnego ciała. Drzewo po swojemu zamienia słońce na celulozę, glon pływający w morzu na swoje strzępiaste ciałko, a ja po swojemu na moje ludzkie komórki.

Ognisty Absolut

Nic, co żyje, nie jest w stanie istnieć bez Słońca bezpośrednio lub pośrednio. Może właśnie dlatego Słońce było pierwszym bogiem człowieka? Było pierwszą istotą, której człowiek oddawał cześć, którą prosił o dobre plony i o przeżycie. Prometeusz wykradający ogień bogom podarował ludziom bodaj największą tajemnicę wszechświata. Ten kawałek boskiego ciała pod postacią płomienia pali się dzisiaj w niezliczonych świątyniach wszystkich chyba religii, przywołując prastare wyobrażenie nadprzyrodzonej istoty, która codziennie wschodzi po to, by ogrzać i rozświetlić cały świat.

Światło, światłość, przejrzystość, jasność, te wszystkie językowe określenia odwołują się do naszych najbardziej pierwotnych intuicji, w których to, co dobre, korzystne, przyjemne kojarzy się ze słońcem i jego życiodajną jasnością. Tam, gdzie jest światło, jest właściwe życie. W mroku i ciemności gubimy się, czujemy się niepewnie, towarzyszy nam lęk. Te wszystkie trudne uczucia i doznania dosłownie pryskają jak bańka mydlana wraz z pierwszym promieniem Słońca dającym upragnioną jasność.

Cyrkularna mądrość

Kolisty obraz tarczy słonecznej oraz wędrówka Słońca po niebie w cyklu dobowym i rocznym przywołuje niezmiennie doskonałą figurę, jaką jest koło. To nie człowiek wymyślił koło. Jest ono bowiem kolejnym prezentem danym nam przez naszego słonecznego ojca.

Cykliczność procesów życiowych wpisująca się w kolisty porządek natury, w całości zależy od Słońca. Dzień i noc, cztery pory roku, to wszystko zależy od naszego Słońca, które ostatecznie podpowiada nam, że nic się nie kończy, a wszystko się powtarza. Koło nie ma początku i końca. Koło nie zna lęku przed tym, że coś bezpowrotnie odchodzi, ponieważ wszystko powtarza się i niezmiennie trwa w swym zmiennym pulsowaniu. Po nocy zawsze przychodzi dzień, a po zimie wiosna. Ten odwieczny porządek natury wyznaczony słonecznym zegarem dozującym ilość światła i ciepła był dla naszych przodków nie tylko wskazówką, jak należy radzić sobie z życiem (jak uprawiać ziemię), ale też podstawą ważnego duchowego wglądu. Życie człowieka przypomina wędrówkę Słońca w ciągu doby lub w ciągu roku. Rodzimy się, wzrastamy, dojrzewamy, mamy swój szczytowy czas, swój ludzki zenit, po którym stopniowo wycofujemy się, zamieramy, aż w końcu odchodzimy w ciemność lub zimę, ale tylko po to, by znów się odrodzić i w kolejnym cyklu wędrować przez życie podobnie jak Słońce. Nasi praprzodkowie grzebali ciała swoich zmarłych w pozycji płodowej, kładąc je w osi wchód – zachód tak, by zmarły odrodził się ponownie, jak codziennie i co roku odradza się Słońce.

Słoneczna cykliczność daje obietnicę nieśmiertelności przy zmieniających się formach, co przynajmniej częściowo może redukować nasz lęk przed śmiercią, która z tej perspektywy nie jest widziana jako koniec drogi. Bo w słonecznej rzeczywistości nic nie ma końca, jest jedynie czas odpoczynku, czas snu, po którym życie ponownie wzrasta i rozkwita.

Przynależność do kosmicznego porządku

Zachody i wschody Słońca, wiosenna i jesienna równonoc oraz letnie i zimowe przesilenia to niezwykłe kotwice, dzięki którym nasi przodkowie potrafili namacalnie doświadczyć przynależności do kosmicznego porządku. Mogli poczuć, że Słońce jest ich Ojcem, który troszczy się o nich i który dzieli się prawdziwą mądrością, ucząc życia wolnego od lęku z pełnym zaufaniem do cyklicznego procesu będącego podstawą życia.

Dzisiaj wydaje się, że to wszystko są naiwne zabobony. Utraciliśmy tę kolistą, słoneczną mądrość na rzecz linearnego, progresywnego porządku. Nasz świat przestał być kołem, stał się linią prostą, która prowadzi nasze myślenie na manowce. Trzeba się rozwijać, trzeba iść do przodu, trzeba mieć więcej, trzeba, by wskaźniki rosły (najlepiej w nieskończoność). W tym linearnym, ludzkim porządku ciągle czai się lęk i niepewność. Gdzie mamy dojść, gdzie jest koniec? Z pewnością jest jakiś koniec, który napawa nas przerażeniem. Początek i koniec to dwa pojęcia, które odbierają nam spokój umysłu i fabrykują ciągły lęk.

Zapytajmy Słońca, czy trzeba gdzieś tak gnać, tak miotać się i zamartwiać. Wsłuchajmy się w tę prastarą mądrość i zobaczmy nasze życie z tej perspektywy. Nie ma niczego, do czego musielibyśmy tak intensywnie, bez umiaru dążyć. Wszystko będzie w swoim czasie, w swoim rytmie wyznaczonym przez porządek dużo większy niż ten, który my ludzie ustanawiamy. Cały czas jesteśmy zależni od tego porządku i dobrze byłoby, gdybyśmy potrafili się z nim zestroić i zgodnie z nim żyć.

Ten rytm niezmiennie od miliardów lat powtarza „nie ma lęku”, „nic się nie kończy i nie zaczyna”.

Zestrojenie z naturalnym cyklem jest źródłem spokoju

Dlatego tak ważne jest, byśmy codziennie praktykowali wschody i zachody słońca, byśmy przypominali sobie, na czym w istocie polega życie, nabrali większego dystansu i pokory wobec tego, co się wokół nas dzieje. Wielu z nas z pewnością pamięta te szczególne chwile, kiedy słoneczny dysk pojawiał się nad horyzontem, rozpoczynając kolejny dzień lub gdy niknął w morzu czy za wzniesieniem w widowiskowej ferii barw. Jakże piękne to widoki, jakże niezwykły spokój i harmonię ze sobą niosą. Gdybyśmy potrafili codziennie tak zaczynać i kończyć dzień, może nasze życie nabrałoby większej równowagi. Nawet jeśli jest to dla ciebie trudne, to warto po przebudzeniu i przed zaśnięciem poświęcić kilka chwil na tego typu refleksję, by na powrót znaleźć się na właściwych torach.

Jeśli zaś chcesz jeszcze bardziej pogłębić to doświadczenie, możesz podążyć śladem naszych praojców i szczególnie traktować czas przesileń i równonocy, tych czterech niezwykłych punktów w roku, kiedy Słońce ma nam do przekazania najważniejsze nauki.

Czego Słońce możesz nas jeszcze nauczyć?

Jak prawdziwy ojciec wobec własnych dzieci, Słońce dzieli się z nami tym, co ma najlepszego, czyli sobą. Wypromieniowuje energię, którą my przyswajamy na wiele rozlicznych sposobów. Słońce nie oczekuje niczego w zamian, daje bez żadnych warunków. Mało tego, świeci zarówno na tych, których cenimy i traktujemy jako godnych słonecznej nagrody, jak i na tych, którzy w naszym przekonaniu na nią nie zasługują. Podobnie jest w świecie roślin i zwierząt. Słońce nie jest zainteresowane tym, czy jakiś organizm jest pożyteczny czy szkodliwy, czy ktoś jest ładny i miły, czy może wiedzie żywot pasożytniczy. To wszystko są dla Słońca zupełnie nieistotne kwestie. Wydaje się, że Słońce jest zupełnie wolne od małostkowości. A może inaczej, słoneczna miłość (bo tak chyba trzeba nazwać ten fenomen) jest absolutnie wręcz doskonała, jest bezwarunkowo pełna i dająca.

Tak, Słońce jest miłością i daje nam wszystkim największy z darów, czyli siebie.

Czego Słońce możesz nas jeszcze nauczyć?

* Autor jest publicystą, autorem książek poświęconych relacji człowiek–środowisko, m.in.: „Odkrywanie Natury”, „Stąpając mocno po ziemi” czy „Człowiek wobec natury. Psychologia ochrony przyrody”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDlaczego UE ingeruje w reformę sądów? Politolog wyjaśnia
Następny artykułCzy w święta spadnie śnieg? Prognoza pogody na Boże Narodzenie