A A+ A++

Kryzysowa sytuacja rozgrywa się w zwaśnionym od dawna „trójkącie”: Turcja, Grecja, Cypr. Ta pierwsza jest jednym z najważniejszych członków NATO. Grecja, poza członkostwem w Sojuszu, podobnie jak Cypr należy jeszcze do Unii Europejskiej, która zgodnie ze swoimi traktatami powinna w takich sytuacjach stać murem za swoimi członkami.

W rozgrywce uczestniczą też prężące muskuły w tym regionie Rosja i Francja, i odgrywające coraz większą rolę Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska. Pomiędzy nimi mediować próbują Niemcy, które akurat przewodniczą pracom Rady Unii Europejskiej, czyli sprawują tzw. prezydencję.

Nie, to nie jest scenariusz emocjonującej strategicznej gry komputerowej. To się dzieje naprawdę i bardzo blisko nas. A dla Unii Europejskiej to region strategiczny, ze względu na zasoby naturalne, potencjał konfliktów, niestabilność państw i źródła migracji.

W ostatnich latach sytuacja dodatkowo się skomplikowała: Stany Zjednoczone odgrywają tam coraz mniejszą rolę, a nowymi, mocnymi graczami, stały się Rosja i Chiny. Biorąc pod uwagę zmieniający się układ sił i nową konfigurację, do gry z pełnym impetem weszła Turcja, która już od jakiegoś czasu uprawia politykę zagraniczną, nie licząc się w ogóle z sojusznikami, czego najlepsze dowody mieliśmy w Syrii i w Libii.

Turecka doktryna niebieskiej ojczyzny

Turcja w obszarze śródziemnomorskim działa podobnie jak Chiny na Morzu Południowochińskim. Próbuje narzucić swoje zasady za pomocą polityki faktów dokonanych tam, gdzie dotychczasowe regulacje stoją w sprzeczności z jej celami.

W swoich poczynaniach kieruje się doktryną „niebieskiej ojczyzny” („Mavi Vatan”). W ostatnim czasie podjęła dwie takie inicjatywy. Po pierwsze, na spornych wodach wokół Cypru zdecydowała się na odwierty i poszukiwanie gazu. Po drugie, podpisała traktat z Libią, który zmieniał granice morskie kosztem Grecji i Cypru, a także umożliwiał poszukiwanie złóż gazu m.in. wokół Krety i Rodos. Oznaczało to de facto tworzenie nowego ładu prawnomiędzynarodowego w rejonie Morza Śródziemnego.

Grecja i Cypr uznały, że to naruszenie ich suwerenności oraz złamanie najważniejszych przepisów Konwencji Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza, której Turcja jednakże nigdy nie ratyfikowała.

Grecja dosyć szybko odpowiedziała częściowym porozumieniem o delimitacji dna morskiego z Egiptem, które było sprzeczne z tureckimi roszczeniami. Chwilę potem grecki i turecki statek zderzyły się na morzu, a od tego krok do eskalacji konfliktu. Grecki premier Kyriakos Mitsotakis zapowiedział też podwojenie zasięgu granicy morskiej na Morzu Jońskim, na co Turcja przypomniała, że oznaczałoby to wypowiedzenie wojny, zgodnie z deklaracją tureckiego parlamentu sprzed piętnastu lat.

Jakby tego było mało, Francja, Grecja, Cypr i Włochy zdecydowały się na wspólne ćwiczenia lotnicze wokół Cypru, a Grecja dodatkowo ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi na Krecie. W styczniu tego roku zebrała się natomiast cała koalicja: Cypr, Egipt, Grecja, Izrael, Włochy, Jordania i Autonomia Palestyńska utworzyły Wschodniośródziemnomorskie Forum Energii, co już poważniej mogło zagrozić interesom Turcji.

Z gospodarczego punktu widzenia śródziemnomorskie złoża gazu nie są dla Turcji kluczowe. Z punktu widzenia globalnego rynku energetycznego są w ogóle mało znaczące. Dla Turcji znaczenie ważniejsze są pokłady gazu odkryte na Morzu Czarnym. Cała gra może mieć więc inne podłoże.

W dużej części spowodowana jest problemami prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana w polityce wewnętrznej. Pogarsza się sytuacja ekonomiczna kraju, notowania Erdoğana spadają, wzmacnia się opozycja. Turcja staje się coraz bardziej autorytarna, a równocześnie powraca do narracji o „podboju”, „chwale”, „zagranicznej konspiracji”. Erdoğan liczy, że taki kurs w obliczu trudności pomoże zapewnić mu zwycięstwo w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2023 roku.

Dlatego Turcja chce na nowo narysować mapy morskie na obszarze śródziemnomorskim. Ma ona pewne racje co do potrzeby dokładnego określenia zasad. Pomimo że jej śródziemnomorska linia brzegowa rozciąga się na długości 1600 km, Turcja jest jednym państwem w rejonie bez przyznanych praw do wykorzystywania zasobów morskich na tym obszarze, gdyż Grecja i Cypr zabezpieczyły je sobie na podstawie Konwencji Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza, której Turcja nigdy nie ratyfikowała. Ankara argumentuje, że szelf kontynentalny daje jej nadrzędne prawa do korzystania z zasobów w porównaniu z tymi gwarantowanymi przez Konwe … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSilnikowy guru Mercedesa może trafić do Ferrari
Następny artykułKwiaty pod Murem Pamięci na rocznicę wybuchu wojny