A A+ A++

Przebój z platformy Stan (drugi po Netfliksie najpopularniejszy serwis streamingowy w Australii) pokazuje, co nas czeka, gdy ociepli się klimat. A jedną z konsekwencji będzie przesunięcie zakresu tolerancji pasożytów, które żerują w ludzkim organizmie. Ataki na pozbawionych odporności ludzi stały się rzeczywistością bohaterów spragnionych tylko jednego: szczepionki, która ocali ich przed śmiercią.

Choć brzmi to jak efekt niepokojów wywołanych koronawirusem, to nie ma z nim nic wspólnego. Zespół czołowych australijskich scenarzystów pod wodzą Shelley Birse napisał scenariusz na długo przed wydarzeniami z Wuhan. To, co wydawało się im jedynie pesymistyczną wizją niedalekiej przyszłości, niebezpiecznie zaczęło się do niej zbliżać. Niektóre sceny paraliżują. Jak choćby ta, w której mąż głównej bohaterki wchodzi do mieszkania nielegalnych imigrantów zakażonych wirusem (w serialu roznoszą go robaki), diagnozuje ich przypadłość, ale niewiele może z tym zrobić, choć sam jest naukowcem wyspecjalizowanym w epidemiach. Problem przerasta go nie tylko dlatego, że nie istnieje skuteczna szczepionka (dilerzy handlują nieprzetestowanymi wakcynami na czarnym rynku). On nawet nie może zabrać ich do szpitala, bo leczenie przysługuje jedynie ludności z odpowiednią przepustką. Rodzina samotnej matki się do tej grupy nie zalicza.

Nietrudno dopatrzyć się w tej scenie krytyki wyjątkowo radykalnej polityki imigracyjnej Australii, która chełpi się systemem punktowym przy przyznawaniu wiz i stałego pobytu. Ten uzyskują wyłącznie wykwalifikowani pracownicy w wybrakowanych sektorach. Urzędnicy ostrożnie i skrupulatnie rozpatrują wnioski, by uniknąć sytuacji, w której do ekonomicznego eldorado zjadą przybysze poszukujący zasiłków. W efekcie kraj mierzy się z problemem ubogich nielegalnych imigrantów pozbawionych dostępu do służby medycznej. Choć jeszcze w latach 80. Australia była krajem opiekuńczym, zapatrzyła się w Stany Zjednoczone tak bardzo, że urynkawia kolejne obszary gospodarki, pogłębiając dysproporcje społeczne.

Serial podejmuje ten trop i pokazuje świat podzielony na zamożnych, którzy zasiedlają jeszcze niezdegradowaną część lądu, i ubogich, których domy znajdują się w slamsach. Dla tych drugich codziennością jest wychodzenie z domu z owiniętymi wokół ust i nosa materiałami – to jedyny sposób, by oddychać. Powietrze jest bowiem zakurzone, czemu trudno się dziwić, gdy słońce pali ziemię na proch. Opadów ubodzy praktycznie nie doświadczają.

U zamożnych deszcz zdarza się, ale bynajmniej nie jest czymś pożądanym. Zawartość kwasów jest w nim tak duża, że nawet krople mżawki parzą ludzką skórę. Bohaterowie każdego ranka sprawdzają pogodę na najbliższe kilka godzin. Jeśli synoptycy przewidują obfite opady, wówczas nie ma mowy o opuszczaniu schronienia. Szkoła zostaje zamknięta, a zatrudnieni w firmach wykonują pracę zdalnie. Gdy deszcz nikomu nie zagraża, wtedy można wyjść na zewnątrz, ale zapomnijcie o relaksie w parku albo nad wodą – zbiorniki tej ostatniej od dawna nie istnieją, zwierzęta i rośliny to zaś towar deficytowy. W świecie przedstawionym za parki robią gigantyczne ekrany imitujące szum drzew i plusk strumyków. O tym, jak wyglądały te prawdziwe, mało kto już pamięta.

“The Commons” wpisuje się w tradycje kina australijskiego, które od zarania portretuje napięcia pomiędzy człowiekiem a naturą – pierwszy podlega tam w całości drugiej. Przyroda jest na kontynencie ogromną siłą, z którą ludzie muszą się liczyć. Atakuje z każdej strony. W wodzie żerują rekiny, krokodyle i osy morskie, w piasku – skorpiony, w parkach – kangury, a nawet koale (ich ostre pazury mogą skutecznie pokiereszować naszą skórę i żyły), a w przydomowych ogródkach napotkać można jadowite pająki i węże. Groźny jest nawet… zdziczały kot domowy (kontynent zawdzięcza go kolonizatorom ze Starego Kontynentu). Do tego ciągłe pożary zabierają gigantyczne połacie roślinności. Żywioł z przełomu 2019 i 2020 roku relacjonowały media na całym świecie – ogień strawił 103 tysiące kilometrów kwadratowych buszów.

Przez lata zmagań Australijczycy nauczyli się organizować się w grupy wsparcia. W tym kraju musisz dobrze żyć z sąsiadem, bo w każdej chwili możesz go potrzebować. Efekty widać nawet w języku, w którym pełno jest bezpośrednich zwrotów typu “mate” (“kolego”). Nie ma czasu na powolne docieranie do siebie, kiedy tak wiele jest zagrożeń. Skorupka tamtejszych filmowców nasiąkała tymi trudnymi związkami, czym trąciła w ich znakomitych filmach – była obecna w “Pikniku pod Wiszącą Skałą” (1975) Petera Weira, “Mad Max” (1979) George’a Millera,”„Priscilla, królowa pustyni” (1994) Stephena Elliota czy “Słowik” (2018) Jennifer Kent.

“The Commons” jest zanurzony w tradycji australijskiego kina również ze względu na charakter dystopii. Akcja osadzona jest co prawda w niedalekiej przyszłości, ale galopujący rozwój technologiczny zmusił twórców do wskazania na nową rolę znanych sprzętów. Filmowcy mogli spuścić lejce wyobraźni, bo producenci nie pożałowali pieniędzy. Budżet wyniósł aż 25 milionów dolarów, co czyni serial najdroższą produkcja w historii platformy Stan. Oglądamy i dwustronne telefony, i inteligentne lodówki, które same monitują zawartość półek, i latających policjantów, za których robią tutaj małe drony patrolujące ulice. Niby wszystko to znamy z codziennego życia, a jednak wykorzystanie tych technologii zaskakuje.

– Kiedy pierwszy raz przeczytałam scenariusz, widziałam świat, który był jednocześnie podobny i różny do rzeczywistości, w jakiej żyję. Niby to, co się w nim dzieje, jest od nas jeszcze daleko, ale tak naprawdę to tylko rzut kamieniem – mówiła Joanne Froggatt, odtwórczyni głównej roli Eadie. Aktorka najbardziej znana jest z roli Anny Bates, służącej lady Mary Crawley w serialu “Downton Abbey”, za którą dostała m.in. Złoty Glob. W “The Commons” tworzy równie wyrazistą kreacje, w czym zasługa zarówno jej talentu, jak i scenariusza, który na wątki kobiece kładzie duży nacisk, z czego bardzo dumna jest scenarzystka Shelley Birse (napisała połowę z ośmiu odcinków).

Eadie ma 38 lat i marzy by mieć dziecko. Ma kochającego partnera Lloyda, który świetnie sprawdza się w roli ojca (wychowują jego nastoletnią córkę z poprzedniego małżeństwa). Problem polega na tym, że jej ciało zwalcza zapłodnioną komórkę i nie pozwala przerodzić się jej w płód. Eadie ma ostatnią szansę, by skorzystać z rządowego programu na kształt in vitro – jeśli tym razem nie uda jej się zachować ciąży, za następną próbę będzie musiała w całości zapłacić z własnej kieszeni. Twórcy igrają z naszą empatią i wrażliwością. Z jednej strony Eadie jest przesympatyczną lekarka wyspecjalizowaną w zwalczaniu traum, której w pełni kibicujemy. Z drugiej – trudno spojrzeć na nią bezkrytycznie, wiedząc, że chce sprowadzić nowe życie do postapokaliptycznego świata, przeludnionego, mierzącego się z dojmującym deficytem wody.

– W Eddie zachwyciło mnie to, że mimo że jest świadomą politycznie kobietą i zdaje sobie sprawę, w jakiej rzeczywistości żyje, to i tak jest opętana myślą o posiadaniu dziecka, co uniemożliwia jej racjonalną ocenę sytuacji – mówiła zachwycona Froggatt. – Doceniam, że “The Commons” to nie jest jeden z tych pouczających nas seriali. Zamiast tego skłania nas do refleksji – zmusza nas do zastanowienia się nad oceną zachowań bohaterów, jak i do przemyśleń, czy aby na pewno dobrze sobie radzimy jako społeczeństwo i ludzkość – dodaje David Lyons (znany z “Jedz, módl się i kochaj” z Julią Roberts), odtwórca roli Lloyda, który w serialu wciela się w naukowca opętanego myślą znalezienia szczepionki na trawiącego ludzkość wirusa

Oglądamy go głównie w laboratorium, które staje się esencją scenografii serialu – stanowi pomost pomiędzy tym, co doskonale nam znane, z tym, jak może się za chwilę przeobrazić. Wnętrza i sprzęty wyglądają w nim tak, jakby ktoś zainstalował aktualizację do naszej rzeczywistości. Nic dziwnego, że akademia przyznająca AACTA, australijski odpowiednik Oscarów, nominowała do statuetek twórczynię kostiumów Xanthe Heubel i autora scenografii Tima Ferriere (wybił się docenianą scenografią do pierwszej części trylogii “Matrix”). Nominacje dostali też Earle Dresner za zdjęcia, Damon Herriman za gościnny występ i Shelley Birse za scenariusz.

Ciepłe przyjęcie zgotowała również “The Commons” prasa. W agregującym recenzje serwisie Rotten Tomatoes widnieją wyłącznie pozytywne głosy i to nie tylko wśród krytyków z Australii, ale też za granicą. – Serial zmusza nas do zastanowienia się, jak będą zmieniały się nasze relacje międzyludzkie i miasta w niedalekiej przyszłości – analizował produkcję Luke Buckmaster w “The Guardian”. – Nie możemy myśleć o katastrofach klimatycznych jedynie w perspektywie dalekiej przyszłości. Ten serial pokazuje, że grożą nam teraz i zaraz – dodawał.

– Pracując nad tym serialem, dostaliśmy możliwość uświadomienia sobie, co się dzieje z naszą planetą – wtórował mu aktor David Lyons. – Ale wcielając się w mojego bohatera, nie odniosłem wrażenia, że jestem skazany na jego los. Uświadomiłem sobie raczej, że tak naprawdę wszystko jest w naszych rękach i wciąż możemy zawalczyć o to, by tak nie skończyć. Ale musimy szybko wybudzić się z obojętności względem planety – dodawał.

I na tym właśnie zasadza się siła “The Commons”, który jest jednocześnie głosem ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami przyszłości, jak i kojącym przypomnieniem, że niezależnie od tego, jak trudna stanie się nasza rzeczywistość, przetrwają w niej ludzkie odruchy. I te dobre, i te doszczętnie złe. Czyż nie na tym polega siła X muzy, by uświadomić nam problem i nas wokół niego zjednoczyć?

Premiera serialu “The Commons” 6 kwietnia o 22:10 w AXN White

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKoszmarny kiks okazał się piękną asystą! Tak się gra w ekstraklasie [WIDEO]
Następny artykułPutin pozwolił sobie rządzić przez kolejne kadencje. Do 2036 roku