A A+ A++

Popularna miejscowość turystyczna na Podhalu, ostatni tydzień lutego, piękna, słoneczna pogoda. Kolejki do wyciągów długie jak w dawnych czasach: mnóstwo rodziców z małymi dziećmi, ale także nastolatki, młodsi i starsi ludzie. Stoją zgodnie z pandemicznymi przepisami w tunelach odseparowanych od siebie plastikową siatką, ale chwilę później, już za elektronicznymi bramkami biletowymi, zlewają się w jedną ludzką masę skłębioną na małej, ogrodzonej powierzchni.

W pensjonacie jak za dawnych czasów

Na kanapach i krzesełkach jadących na szczyt nikt nie przestrzega zasady, że razem mogą jechać tylko członkowie rodziny – zajęte są wszystkie miejsca, bo przecież każdemu się spieszy. Żeby jak najwięcej pojeździć, skorzystać z tego, że wyciągi są otwarte, przecież – jak wszyscy tu powtarzają – nie wiadomo, kiedy znowu je zamkną. Maseczkę ma mniej więcej co piąta osoba.

Czytaj także: Czekają nas kolejne pandemie

W barach na szczycie stoku wszystko jak należy: napoje i potrawy są sprzedawane tylko na wynos. Na ustawionych na zewnątrz stolikach naklejone ostrzeżenie: „siadać nie wolno, koronawirus”. Tyle tylko, że wszyscy jednak siedzą. Słońce świeci, nogi po nartach bolą, trzeba odpocząć. Dużo jest rozmów o pandemii i śmiechu z tych zakazów, co to niby obowiązują, ale jednak nie za bardzo.

Tu już nikt nie udaje, że nosi maseczkę, w końcu do jedzenia i gadania człowiek potrzebuje ust. A poza tym – słychać z każdej strony – na świeżym powietrzu to przecież bzdura z tymi maseczkami, nie? Dystansu też się zachować nie da, bo miejsc o wiele za mało, jak ktoś pozwoli się przysiąść, trzeba podziękować i skorzystać z jego uprzejmości.

A w pensjonacie to już zupełnie jak za dawnych czasów: gości full i wszyscy spotykają się w jadalni na wspólnych posiłkach. Kurortowa gastronomia oficjalnie sprzedaje potrawy tylko na wynos, ale już przy drugim zamówieniu kelnerka dyskretnie informuje, że na dole jest czynna sala, można usiąść jak człowiek, spokojnie zjeść. Wystarczy wypełnić ankietę o stanie zdrowia i podpisać umowę o dzieło na testowanie potraw. Z wyłożonej na stolikach umowy wynika, że klient będzie badał jakość i smak produktu: jego barwę, zapach, kruchość, soczystość i smakowitość. Wszystkie stoliki zajęte, goście ochoczo testują.

Czytaj także: Ta akcja może wykoleić całą rządową narrację. „To nawet nie jest bunt, to walka o przetrwanie”

Nie, nie powiem, co to za miejscowość, ani jaki stok narciarski. To nie ma znaczenia, bo wszędzie w polskich górach jest teraz tak samo. Krupówki, gdzie w walentynkowy weekend turyści szaleńczo pili i bawili się do upadłego, to był tylko symbol tego, jak się większość Polaków czuje, czego potrzebuje, co desperacko chce robić.

W skrócie: właściciele hoteli, pensjonatów, barów i wyciągów, wykończeni trwającym kilka miesięcy kolejnym już lockdownem, chcą choć trochę zarobić, a turyści – choć trochę wypocząć. Wyjść z tego stanu zamrożenia, w jakim tkwią od blisko roku, gdzieś pojechać, czegoś skosztować, poczuć się wreszcie jak wtedy, gdy ich życiem nie rządziła pandemia. Kiedy nie było tych wszystkich zakazów, obostrzeń i ciągłego straszenia koronawirusem. Który niby jest, ale jeszcze go tak dotkliwie nie doświadczyli. Owszem, spora część znajomych go już przeszła, czasem nawet ktoś z rodziny, ale raczej lekko, wszyscy żyją, więc nie ma się czego bać. Codzienne komunikaty ministerstwa zdrowia o rosnącej liczbie zakażeń i zgonach na prawie nikim już nie robią wrażenia. Z najnowszego sondażu CBOS wynika, że strachu przed koronawirusem nie odczuwa aż 40 proc. Polaków. Im młodsi, tym boją się mniej.

W ferie zostali uziemieni w domach, więc kiedy trzy tygodnie temu otwarto wyciągi narciarskie, ruszyli tłumnie do podgórskich miejscowości, nadrobić stracony czas. Urządzić sobie te zimowe wakacje, które pandemia im tak brutalnie odebrała. Poudawać, że wszystko jest jak było, normalnie prawie.

Rząd straszył, ale nikogo nie przekonał

Nie pomagają ostrzeżenia lekarzy i apele o rozsądek. Coraz więcej jest ludzi, którzy mają objawy świadczące o Covidzie, ale nie robią wymazu. Po to, żeby uniknąć kwarantanny, problemów z wychodzeniem z domu, z zarabianiem. I nawet trudno ich pryncypialnie potępiać, bo przecież z grubsza wiadomo, dlaczego tak się zachowują. Na przykład dlatego, że tak bardzo boją się utraty pracy, że wolą narazić innych na zakażenie. Poza tym trudno jest żyć w ciągłym napięciu i poczuciu zagrożenia, więc w końcu przyzwyczajają się do kryzysu i zapominają o obostrzeniach. Pandemia trwa już przecież prawie rok i nie wiadomo, kiedy się skończy.

Problem w tym, że cały ten czas został przez polskie władze całkowicie zmarnowany. Owszem, rząd nieustannie straszył Polaków koronawirusem, ale nie zdołał ich przekonać, że jest naprawdę niebezpieczny. Codzienne komunikaty o liczbie zmarłych są suche, pozbawione emocji. Nie przekonują nikogo, że ofiary Covid-19 to nie kolejne numery, tylko ludzie. Czyjaś babcia, mama, siostra lub mąż. Albo dziecko, bo młodzi ludzie – wbrew powszechnemu przekonaniu – też na Covid-19 umierają. A wcześniej leżą w szpitalu z ciężkim śródmiąższowym zapaleniem płuc, łapią powietrze jak ryby, nie mają siły wstać z łóżka, by w końcu trafić pod respirator. I zbyt rzadko są od niego odłączani jako ozdrowieńcy.

Czytaj także: Mikołejko: Pandemia zradykalizowała śmierć do absolutnej i nagiej samotności, jeszcze bardziej okrutnej niż zwykle

Może gdyby w ten sposób opowiadano Polakom o pandemii, mniej byłoby sceptyków przekonujących, że koronawirus jest niegroźny, a oni sami nieśmiertelni. Może gdyby zamiast straszenia mandatami za brak maseczki powtarzano do znudzenia, że to naprawdę jedyna (oprócz dystansu społecznego) metoda, by zmniejszyć ryzyko zakażenia, nie byłoby w górskich kurortach tylu turystów przekonanych, że na świeżym powietrzu wolno oddychać pełną piersią. Może gdyby właścicielom lokali gastronomicznych wypłacano godziwe odszkodowania za utracone zyski, to nie kusiłoby ich do prowadzenia podziemnej działalności.

Niestety pandemia obnażyła bezsilność władz. Problem jest nawet ze szczepieniami, które są główną nadzieją na powrót do normalności. Najpierw rząd gorąco namawiał obywateli, by się szczepili, ale potem zafundował im gigantyczny chaos organizacyjny, trudności z dostawami szczepionek i kolejki. Teraz dorzuca jeszcze sugestię, by nie szczepić nauczycieli, tylko skupić się na seniorach. Efekt? Jeszcze większa niepewność i brak wiary w to, że ci, którzy odpowiadają za nasze zdrowie i bezpieczeństwo, wiedzą, co robią.

A oni odpowiedzialność za pokonanie pandemii przerzucają na Polaków. Znowu ich straszą, znowu oskarżają o bezmyślność, zapowiadają, że to z ich powodu nadciąga kolejna, trzecia już fala zachorowań i trzeba będzie wszystko pozamykać. Siebie nie rozliczają z popełnionych błędów, wolą pohukiwać na tych, o których powinni dbać, których powinni chronić.

Owszem, Polacy, którzy masowo pojechali teraz w góry na spóźnione ferie zimowe, nie zachowują się szczególnie rozsądnie i odpowiedzialnie. Ale przerzucanie na nich winy za to, że pandemia się nie skończy, jest nadużyciem. Bo to jest nasza wspólna odpowiedzialność: rządu i społeczeństwa. Obie strony powinny sobie ufać i ze sobą współpracować, bo tylko tak można pokonać wirusa. I pojechać, już całkiem bezpiecznie, na te wyczekane ferie w górach.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRok 2021 bez Need for Speed – Deweloperzy z Criterion Games pomagają przy tworzeniu nowego Battlefielda
Następny artykułWyższe świadczenia po waloryzacji