A A+ A++

Zacznijmy od newsa. We właśnie opublikowanej najnowszej edycji przygotowywanego przez Transparency International Indeksu Percepcji Korupcji (Corruption Perception Index – CPI) Polska uzyskała 56 na 100 punktów, co dało nam 45. pozycję na 180 państw ujętych w zestawieniu. To o 16 oczek niżej niż w 2015 r. Gonimy Węgry, Rumunię i Bułgarię, które również od lat spadają w Indeksie, a w ostatniej edycji dostały 44 punkty.

Warto przy tym podkreślić, że choć Indeks jest jedynie miarą percepcji, to jednak postrzeganie kraju jako zagrożonego korupcją, może odstraszyć potencjalnych inwestorów czy partnerów politycznych. Zwłaszcza że sam indeks CPI to uznana na świecie marka. Nie uwzględnia percepcji przeciętnego respondenta (np. Polaka zapytanego, czy w Polsce jest korupcja), ale bazuje na ocenie wystawianej przez międzynarodowych ekspertów do spraw oceny ryzyka gospodarczego i politycznego. Dlatego bacznie przyglądają mu się przedstawiciele świata biznesu, polityki i agencji ratingowych, wyrokujących o tym, jaki jest koszt obsługi zadłużenia danego państwa.

Zmiany Indeksu Percepcji Korupcji Transparency International i pozycji Polski w rankingu percepcji korupcji w latach 2012–2019 Fot.: opracowanie własne na podstawie www.transparency.org/en/cpi/

Prosta droga do korupcji

Dlaczego Polska jest postrzegana jako kraj, który w ostatnich latach sprzyja korupcji bardziej niż kiedyś? Skoro w powszechnym odbiorze wyroków skazujących za łapówki i spektakularnych akcji prokuratury oraz organów ścigania jest coraz więcej, a więc można by odnieść wrażenie, że z korupcją sobie radzimy. Sęk w tym, że korupcja to nie tylko przestępstwa, takie jak przekupstwo, czy płatna protekcja (te nazwijmy „małą korupcją”). Korupcja to także układ sił w sferze publicznej i gospodarczej, w którym mamy do czynienia z monopolem władzy, brakiem przejrzystości procedur (np. zakupowych) oraz braku możliwości rozliczenia decyzji podejmowanych przez polityków i urzędników. Cechą takiego układu jest też partykularyzm, czyli uprzywilejowanie konkretnej grupy osób, zwykle znajdującej się u władzy lub na jej zapleczu politycznym i gospodarczym w dostępie do dóbr (np. zamówień publicznych) czy stanowisk państwowych.

Prawo w takim układzie też jest partykularyzowane – staje się w rękach uprzywilejowanych grup narzędziem do tego, żeby pogłębiać monopol władzy i poszerzać zakres jej uznaniowych decyzji. Efekt? Przestępstwa przestają być przestępstwami lub nawet jeśli nimi dalej pozostają, nie są ścigane i rozliczane. Przykład? W marcu 2020 roku, na samym początku pandemii, obóz władzy „ustawą covidową” zapewnił swoim politykom i urzędnikom bezkarność za zakupy z obejściem procedur przetargowych wszystkiego, co da się powiązać z potrzebą walki z pandemią.

Paradoksy wielkiej korupcji, a sprawa Polska

Gdy korupcja wykracza poza zakres pospolitej przestępczości, koncentruje się na szczytach władzy i zaczyna przybierać zinstytucjonalizowane formy (czasem wręcz usankcjonowane prawem) mówimy o tzw. wielkiej korupcji. Nie jest to żadna wymyślna metafora. Na Zachodzie termin grand corruption funkcjonuje od lat i jest często stosowany w literaturze naukowej i w licznych dokumentach opisujących polityki publiczne.

Przykłady z Węgier czy Polski pokazują, że „wielka korupcja” to nie tylko teoretyczne rozważania. Rządy prawicy, naśladując rozwiązania z Budapesztu, konsekwentnie przesuwają Warszawę w kierunku, w którym wielka korupcja staje się niejako częścią systemu politycznego. Symptomy takiej tendencji widzimy na co dzień: ot, upartyjnienie wielu instytucji ustrojowych (Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Najwyższej Izby Kontroli, czy Narodowego Banku Polskiego), zwiększenie politycznego nacisku na sędziów, czy przesunięcie wielu kompetencji z poziomu samorządowego na centralny (np. gospodarowanie zasobami wody, czy organizację pracy szkół).

Paradoksalnie jednak cechą wielkiej korupcji często jest to, że przeciętni obywatele nie dostrzegają jej dopóty, dopóki nie odczują jej efektów na własnej skórze – np. gdy licząc na bezstronne rozstrzygnięcie ich sporu z organem administracji państwowej przez sąd.

Opinie o skali korupcji w Polsce w latach 1991–2017 według sondaży Centrum Badania Opinii Społecznej. Pytanie: Jak Pan(i) sądzi, czy korupcja w Polsce jest problemem dużym czy małym? Fot.: opracowanie własne na podstawie www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2017/K_063_17.PDF

Inny paradoks? Biznes, politycy i eksperci, choć wiedzą doskonale czym jest wielka korupcja, mają skłonność do jej tolerowania i urządzania się w niej. Najlepszym przykładem jest bierność Unii Europejskiej wobec rujnowania podziału władz, czy zawłaszczaniu mediów na Węgrzech, co konsekwentnie realizował Viktor Orbán, począwszy od 2010 roku. Takim przykładem była też próba ograniczenia tzw. mechanizmu praworządności uzależniającego wypłatę środków unijnych od przestrzegania zasad praworządności wyłącznie do sytuacji wąsko pojmowanej korupcji, sprowadzającej się de facto defraudacji środków unijnych.

Inicjatywa ta wyszła pod koniec 2020 roku od niemieckiej prezydencji i została ciepło przyjęta przez polski rząd. Pomysł ten spotkał się jednak z silnym sprzeciwem ze strony Parlamentu Europejskiego i niektórych rządów (np. niderlandzkiego). Gdyby doszedł do skutku, z kontroli praworządności wyłączono by szereg aspektów takich jak upartyjnienie sądownictwa, które są jednocześnie elementem wielkiej korupcji.

Bywa też, że biznes, a zwłaszcza zagraniczni inwestorzy nie przejmują się wielką korupcją. Pod warunkiem, że upartyjnienie sądownictwa czy prokuratury nie będzie im przeszkadzać w interesach. Pamiętam, jak w 2017 roku w szczycie ataku PiS na Sąd Najwyższy, gdy władza miała już pełnię kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym i duży wpływ na sądownictwo powszechne miałem spotkanie wysokimi przedstawicielami kilku dużych instytucji finansowych z Europy i USA. Na koniec blisko dwugodzinnej rozmowy, kiedy nie zauważyłem na ich twarzach zbytniego przejęcia, gdy opisywałem korupcjogenne zmiany dokonujące się w wymiarze sprawiedliwości, czy w służbie cywilnej, zadałem im pytanie, czego obawiają się najbardziej. Jeden z biznesmenów z rozbrajającą szczerością powiedział: „Ludzie na ulicach. Tego naprawdę nie lubimy.”.

Czytaj więcej: Timothy Garton Ash dla Newsweeka: „Kaczyński chciałby pójść drogą Orbana, ale mu się to nie uda”

Przedsmak wielkiej korupcji

Nie oznacza to, że politycy i biznes zupełnie ignorują problem korupcji. Na takich wskaźnikach jak CPI widać, że tolerancja wobec tego, co dzieje się w Polsce i w innych państwach podążających podobną trajektorią powoli, ale jednak wyczerpuje się.

Im silniej będziemy postrzegani jako państwo mające pogłębiający się problem z korupcją, tym trudniej nam będzie pozyskać zagraniczne (zwłaszcza zachodnie) inwestycje, ale też i własnych rodzimych inwestorów. Nie przypadkiem za rządów prawicy stopa inwestycji w Polsce jest najniższa od 25 lat. Premier Morawiecki zapowiada, że po tym, jak uporamy się z pandemią, czeka nas inwestycyjne tsunami. Tyle że jeśli będzie pogłębiać się kryzys praworządności, a związana z nim wielka korupcja dalej rosnąć, z inwestycjami będzie tak jak z kolejnymi zapowiedziami końca zarazy, budżetem bez deficytu, czy obietnicami miliona polskich samochodów elektrycznych do 2025. Nie mają najmniejszych szans się spełnić. Korupcja będzie istotną barierą odbudowy gospodarki po kryzysie.

Zwłaszcza że posmakować wielkiej korupcji mamy okazję już dziś. Weźmy na przykład najnowsze ustalenia poczynione przez Jarosława Filsa i Pawła Swianiewicza w raporcie „Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych” ‒ reguły podziału przygotowanym dla Fundacji Batorego. Wynika z niego m.in., że w ramach specjalnego rządowego gminy rządzone przez włodarzy bliskich obozowi prawicy mogli liczyć przeciętnie na niemal dwa razy większe wparcie per capita, w porównaniu do gmin rządzonych przez włodarzy neutralnych politycznie i aż dziesięć razy większe w porównaniu do gmin rządzonych przez kogoś z list opozycji politycznej.

Takie deficyty staną się jeszcze dotkliwsze, kiedy okaże się, że inwestycje w kraju leżą na łopatkach, ceny energii, żywności i innych dóbr codziennego użytku rosną, trzynaste i czternaste emerytury się skończyły, a 500 plus pożarła inflacja. Czy wtedy wyjdziemy, żeby protestować przeciwko skorumpowanemu rządowi tłumniej, niż gdy zawłaszczano sądy lub gdy Trybunał Julii Przyłębskiej orzekł o zakazie aborcji? Być może.

Protestowanie przeciwko korupcji nie jest egzotyką. W 2019 roku setki tysięcy Czechów wyległo na ulice Pragi, protestując przeciwko korupcji rządu Andrej Babiša, który według słów Davida Ondráčki (do niedawna szefa czeskiego Transparency International, a dziś polityka) uczynił z państwa swoje przedsięwzięcie biznesowe. W 2017 roku przeciwko korupcji masowo protestowali Rumuni i doprowadzili do zmiany władz w tym kraju. W 2020 roku także przeciwko korupcji tłumnie protestowali Bułgarzy.

Co dalej z korupcją w Polsce?

Problemu korupcji w naszym państwie nikt za nas nie rozwiąże. Jeśli będzie ona dalej się pogłębiać, instytucjonalizować i przybierać legalne formy przepisów uwalniających urzędników i polityków partii rządzącej od odpowiedzialności nawet wybory nam nie pomogą. A i wybory mogą zostać zmanipulowane tak, żeby zaspokoić partykularne interesy partii władzy. Jak inaczej, jeśli nie w kategoriach korupcji, opisać niedoszłe wybory kopertowe kosztujące podatników dziesiątki milionów złotych, za które wicepremier Jacek Sasin, przyjaciel Jarosława Kaczyńskiego, nie poniósł żadnych konsekwencji? Mamy tu wszystkie składniki – partykularyzm, nadużycie zmonopolizowanej władzy, brak transparentności, rozliczalności, marnotrawstwo publicznych pieniędzy i bezkarność. A wisienką na tym korupcyjnym torcie były zmiany w przepisach legalizujące to bezprawie.

Władza, która nie ma żadnych hamulców, nie tylko przestaje czuć się za cokolwiek odpowiedzialna, ale się radykalizuje. Nawet do tego stopnia, że potrafi układać się z zabójcami. I nie mam tu na myśli odległych Włoch, gdzie zdarzało się wielokrotnie, że politycy szli ręka w rękę z mafiosami. Takie rzeczy dzieją się tuż za miedzą, choćby na Słowacji, gdzie dwa lata temu okrutnie zamordowano dziennikarza śledczego Jána Kuciaka wraz z jego dziewczyną. Dopiero po tym morderstwie posypał się autokratyczny, skorumpowany rząd Roberta Fico.

Mam nadzieję, że w Polsce nie dojdziemy do etapu morderstw motywowanych korupcją. Traktujmy jednak takie zdarzenia podobnie jak pogarszający się Indeks Percepcji Korupcji, jak pulsoksymetr pokazujący słabe utlenienie krwi. A mamy naprawdę problem, więc czym prędzej dotleniajmy się. Przeciwdziałajmy korupcji na co dzień, żądając wolnych mediów, informacji publicznej od władz, sprzeciwiając się bezprawiu, które coraz częściej przybiera pozory prawa, domagając się odpowiedzialności od polityków na każdym szczeblu. A w wyborach wybierajmy kandydatów mówiących prawdę, a nie kłamców, przekupujących nas zastrzykami gotówki z naszych podatków. Inaczej, pozostanie nam protestowanie na ulicach, jak w Bułgarii, w Czechach, czy w Rumunii.

Czytaj także: Możemy wybierać tylko między politykami złymi i nieco mniej złymi

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBezpłatne aplikacje poinformują o stanie powietrza. Także w Jaworznie
Następny artykułUdaremnione próby przemytu telefonów komórkowych oraz kart SIM na teren Aresztu Śledczego w Szczecinie oraz w Międzyrzeczu