A A+ A++

Zaczęło się 2 sierpnia 1942; w ciągu 63 dni Warszawa zamieniła się w szkielet miasta, a po akcji Niemców wypalania tego co zostało, miasto było tylko dymiącym gruzowiskiem… 

Przedtem, po ponad dwóch miesiącach bombardowania, z piwnic zrujnowanych domów zaczęli wyłazili ludzie…Po drugiej stronie była Praga i tam czekali Sowieci…

Po tylu latach, ze wspomnień mieszkańców Warszawy którzy przeżyli, pozostały tylko strzępy… Ale nawet one przestają się liczyć dla młodego pokolenia Polaków, szczególnie „nowych” Warszawiaków… Jakieś tam powstanie – po co?… to była czysta głupota!…

W czasie Powstania mieszkałem z rodzicami przy ulicy Siennej, numer domu 88, w pobliżu skrzyżowania ulic Siennej i Żelaznej. Na ich rogu była brama do żydowskiego getta, gdzie rok wcześniej wybuchło inne Powstanie…

Przed wojną do domów przy ulicy Siennej, od Żelaznej do Miedzianej, wchodziło się przez bramy zamykane o 22:00, potem cieć pobierał opłaty od spóźnionych mieszkańców…

Po bombardowaniach we wrześniu 1939 roku bramy i części domów uległy zniszczeniu… W naszej posesji, a była to kilkupiętrowa kamienica czynszowa z wewnętrznym podwórzem zabudowanym w czworobok, w miejscu bramy ktoś z mieszkańców postawił gołębnik… Od budynku do ulicy rosła trawa i krzaki. Od strony ulicy Miedzianej stał wpół zrujnowany mur graniczny do posesji sąsiedniej…

Tamte lato było gorące; słońce i pogoda, a naloty i bombardowania były codziennością… Mieszkańcy siedzieli w piwnicznych schronach, ale kiedy było spokojnie, matki pozwalały dzieciom wychodzić na zewnątrz…

Mama często opowiadała, jeszcze długo po wojnie, że przed nalotami wołałem z dachu gołębnika – „…panowie do bunkra bo sztukasy lecą”.

Pewnego dnia, zanim rodzice z gołębnika mnie spędzili, koło gołębnika gruchnęła duża bomba lotnicza. Podobno zmykałem już do piwnicy, ale nie zdążyłem… Podmuch odrzucił mnie w krzaki, ale o mur nie walnąłem, bo raczej pod nim bym został…

Tata porwał mnie na ręce i zaniósł do piwnicznego schronu… To było już pod koniec Powstania, bo mama mówiła, że ludziom zostało tylko trochę mąki i cieknąca z wodociągowej rury woda… Tata w godzinach spokoju rzadko w schronie bywał; jak inni młodzi mężczyźni, kiedy nie było nalotów, pomagał gasić pożary i usuwać gruzy…

Przez długi czas po tym wydarzeniu – nie słyszałem, nie widziałem, nie mówiłem; docierało do mnie nic…W schronie lekarza nie było, lekarstw też; potem przez długi czas też nie było; nie pamiętam co później mówili mi o tym rodzice…

W czasie Powstania moja rodzina była rozproszona po całym mieście, na Placu Kazimierza, Przyokopowej, Dzielnej; na Mokotowie, we Włochach pod Warszawą – to pamiętam z opowiadań…

Po kapitulacji Powstania, wyrzuceni z miasta pozostali mieszkańcy przeszli przez Pruszków. Podaję wg. Encyklopedii Dulag 121:

„Durchgangslager 121” – niemiecki obóz przejściowy utworzony na terenie byłych Warsztatów Kolejowych w Pruszkowie dla wypędzonych ze stolicy podczas Powstania Warszawskiego i tuż po jego zakończeniu… Obóz funkcjonował od 6 sierpnia 1944 do 16 stycznia 1945 roku. W tym okresie – według różnych szacunków – przeszło przez niego od 340 tys. do 650 tys. z czego od 60 tys. do 70 tys. trafiło do obozów koncentracyjnych…. Główną funkcją obozu było pozyskanie spośród wypędzonych jak największej liczby osób zdolnych do przymusowej pracy na terenie III Rzeszy… Osoby, które uznano za niezdolne do pracy, transportowano do wsi i miejscowości na terenie Generalnego Gubernatorstwa.”

Przy selekcji mieszkańców w obozie, mój Tata cudem uniknął wywozu do Oświęcimia… Opowieść Mamy jak to się stało, zakwalifikowałem później do kategorii opowieści o dobrych Niemcach; jak z Listy Schindlera, a jeszcze później, jak ze scen z hollywoodzkiego filmu „The zoo keeper’s wife”, który miał światową premierę w marcu 2017 w Warszawie. .. W Polsce film był wyświetlany pod tytułem “Azyl”. 

Odwrócenie się tyłem niemieckiego oficera i przejście mojego Taty ze mną na ręku na stronę ewakuowanych, było początkiem naszego wyzwolenia… Do marca 1945 roku przetrwaliśmy w wiosce koło Sochaczewa, już na wiosnę byliśmy z powrotem w Warszawie…

Dom na Siennej 88, potem częściowo odbudowany, nie nadawał się do zamieszkania; Tata zadecydował o przeniesieniu nas do mieszkania jego starszego brata we Włochach pod Warszawą; on z rodziną pojechał do Gdyni…

Przez cztery kolejne lata „po wybuchu”, mój stan poprawiał się bardzo powoli… Najpierw odzyskałem wzrok, długo potem słuch, a dopiero na końcu znowu mogłem mówić… Przetrwałem… Potem, było już tylko lepiej…

Bliższa rodzina moją historię znała, ale na jej resztę i wszystkich znajomych, Tata położył „areszt informacyjny” i mało kto o tym po wojnie wiedział… Przez cały mój trudny czas, moja Mama modliła się nieustannie do Matki Boskiej Częstochowskiej o uratowanie jej „Lelusia”, bo takie nieszczęsne imię Mama mi nadała… Tata zgrzytał na to zębami i powiedział, że żadnego Lelusia dłużej nie będzie…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMałgorzata Kożuchowska przeżywa wielkie zmiany! Poleją się łzy!
Następny artykułDziecko pod opieką nietrzeźwych rodziców