W marcu, kiedy zaczynała się (oficjalnie) epidemia koronawirusa, otrzymałam skierowanie do sanatorium w ramach NFZ: Ustroń, Równica, od 9 marca. Pisałam, dzwoniłam, usłyszałam: jak nie pojedziesz, termin przepada, czekaj następne ileś lat! No więc pojechałam. Właściwie od drugiego dnia stopniowe ograniczenia, zakazy odwiedzin i wychodzenia, ograniczenia zabiegów. Wreszcie zarządzenie przy śniadaniu – macie natychmiast opuścić sanatorium! Ja jeszcze jestem, byłam, na tyle sprawna, że zwinęłam w tzw. tobołek swoje rzeczy i wyjechałam. Zdenerwowani ludzie, często o kulach, na wózkach wydzwaniali po znajomych, rodzinie, żeby ich ktoś zabrał.
W czerwcu telefon z sanatorium Równica: może pani kontynuować (nie powtórzyć, tylko kontynuować!) rehabilitację. Nawet zaproponowano mi wybór terminu. Wybrałam pobyt od 2 sierpnia. Dojazdy i powroty oczywiście na własny koszt.
W ślad za tym otrzymałam pismo ze śląskiego NFZ o obowiązku wykonania testu na koronawirusa nie wcześniej niż 6 dni przed wyjazdem. Podano, gdzie mam się telefonicznie umówić na badanie. Tyle że… numer telefonu podano nieistniejący. Kilka dni dzwoniłam, wreszcie pojechałam do dawnego szpitala hutniczego i po „pocałowaniu” kilku klamek, spisaniu wszystkich numerów telefonów z kartek na drzwiach (zamkniętych), wyodrębniłam jeden, na który dzwoniłam. Po dwóch dniach udało mi się! Umówiłam się na test 27 lipca, czyli 6 dni przed turnusem. I pomału zaczęłam się przygotowywać do wyjazdu.
„Kosmonauta” pobierający wymaz z nosa (bardzo nieprzyjemne, choć bezbolesne) na pytanie, kiedy będzie wynik, odrzekł „jutro”. Czyli we wtorek 28. No to 29 lipca zadzwoniłam do Równicy (bo ja swojego własnego wyniku nie dostaję), czy jest wynik i czy mam się pakować? „Proszę cierpliwie czekać, zadzwonimy”.
No to czekałam. Do soboty 1 sierpnia ze strony Równicy cisza. Więc dzwonię. Pani w sanatorium wypytała mnie o wszelkie możliwe dane, PESEL, numery telefonów i stwierdziła, że nie wie, że oddzwoni, jak sprawdzi. Oddzwania. „Laboratorium nie przesłało wyniku”. Czyli robiłam go na próżno! Bo 6 dni w poniedziałek już będzie nieaktualne!
Odszukałam w swoich notatkach numer telefonu, dzwonię, automatyczna sekretarka. Pojechałam do szpitala hutniczego do punktu pobierania wymazów. Pusto. Głucha cisza, wszystko pozamykane. Wróciłam do domu. Telefon do NFZ, sanepidu, zwykły, alarmowy. Znów Równica, proszę o połączenie z dyrektorem. Odmowa. Rzecznik Praw Pacjenta – automat, jest sobota popołudnie. Polska na weekend wymiera!
W niedzielę powinnam być w Ustroniu. Nie będę. Połknęłam tabletki na uspokojenie wyczerpana kilkudniowym stresem, napięciem, nerwami, telefonami. Rozpakuję się. Bo nawet gdyby zadzwonili, że wynik dotarł, nie pojadę. Rezygnuję. Nie chcę od tego wszystkiego dostać zawału. Choć mogę przestać chodzić.
Czytelniczka (dane do wiadomości redakcji)
Koronawirus w Polsce:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS