A A+ A++

Oskar skończył właśnie sześć miesięcy i nieustannie śmieje się od ucha do ucha. Ma jasne włosy, a oczy granatowe. – Nikt w naszej rodzinie nie ma takiego koloru tęczówki, nawet ojciec Oskara. Oboje z mężem mamy oczy niebiesko-szare, włosy ciemniejsze, oboje jesteśmy wpatrzeni w Oskara, jak w cud największy – opowiada 36-letnia Anna, mieszkanka dużego miasta w środkowej Polsce.

O dziecko starała się z mężem ponad 10 lat, ani naturalne metody, ani zapłodnienie pozaustrojowe z własnym materiałem genetycznym nie przyniosły rezultatu. Ostatecznie okazało się, że komórki jajowe Anny są tak słabe, że nie może dojść do zapłodnienia. Małżeństwo, po dłuższym namyśle, zdecydowało się na adopcję prenatalną, nasienie męża Anny połączono z komórkami jajowymi obcej dawczyni. W zasadzie była to więc pół-adopcja.

– Na zabieg czekaliśmy kilka miesięcy, skończyło się dobrze, Oskar urodził się zdrowy, ważył 3,5 kilograma i miał 56 centymetrów wzrostu. Od razu Annie przeszło przez myśl, że te gabaryty syn odziedziczył po swojej genetycznej matce. Wiedziała o niej jedynie, że jest w podobnym wieku, jak Anna, ma dzieci, ma blond włosy i 173 centymetry wzrostu. A Anna tylko 150. – Czy Oskar będzie kiedyś wysoki, czy nie, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia – przyznaje matka.

Tak jak nie ma dla niej żadnego znaczenia to, że nie łączą ją z synkiem żadne geny. – Kochamy Oskara jak swojego, bardziej kochać się nie da – zapewnia kobieta dodając, że planuje jeszcze jedną ciążę. Ku, co istotne, uradowaniu całej rodziny. W azocie mrożą się jeszcze dwa zarodki, powstałe z nasienia jej męża i komórek dawczyni. Bierze pod uwagę, że ten drugi, być może niewykorzystany zarodek podaruje kiedyś innej parze. Nie ma z tym problemu.

Jedyne co ją martwi to fakt, że Oskar może nigdy nie poznać historii swoich genów ze strony dawczyni, że prawdopodobnie nigdy nie spotka się z kobietą, która – jak mówi Anna – sprezentowała rodzinie najpiękniejszy prezent z możliwych.

Zobacz więcej: Ma 32 lata i piętnaścioro dzieci. Żadnego z nich nie urodziła

Molly z księgi Guinessa

Ostatnio Anna przeczytała artykuł na temat Molly Gibson z Tennessee, która urodziła się kilka tygodni temu, a już trafiła nawet do księgi rekordów Guinessa. 27 lat temu Molly była zarodkiem, zamrożonym w ciekłym azocie, w temperaturze minus 365 stopni. Przyczyny dla których genetyczni rodzice zostawili zarodek w klinice nie są znane, tak jak powód, dla którego embrion leżał w zamrożeniu aż tyle lat. W każdym razie, Molly prasa nazwała już „najstarszym dzieckiem, które przyszło na świat”.

Gdy embrion Moly był mrożony w 1992 roku, jej obecna matka adopcyjna, Tina, miała zaledwie rok. Dla państwa Gibsonów, którzy zdecydowali się po latach bezskutecznych starań o dziecko na adopcję prenatalną to wydarzenie na miarę podróży w Kosmos. Mają już jedną córkę. Starszą od Molly o trzy lata Emmę, choć jej zarodek (z tych samych rodziców genetycznych, co Molly) powstał wcześniej, 20 lat temu. Sprawa zadziwiła świat, bo tak o tak „starych” embrionach, które zamieniły się w dzieci dotąd nie słyszano. Bo choć w teorii zarodki wydają się nieśmiertelne, część naukowców uważa, że po kilkudziesięciu latach, pod wpływem promieniowania kosmicznego, mogą zachodzić zmiany w DNA embrionów. Dowodów na to nie ma, ale pytania się mnożą. A tu, proszę, Molly i Emma rodzą się i to w pełnym zdrowiu,

Co ciekawe, państwo Gibsonowie chętnie opowiadają prasie swoją historię, biorą też pod uwagę to, że ich dzieci poznają kiedyś genetycznych rodziców (którzy prawdopodobnie są w późnym wieku). Prawo w ich stanie na to pozwala. Jak ułożą się relacje między rodzinami? Z amerykańskich doświadczeń wynika, że z reguły kontakty kończą się na kilku spotkaniach, wymianie wiadomości na poczcie internetowej, czasem zdarza się, że dzieci z obu rodzin traktowane są jak „kuzynostwo”, spotykają się od ze sobą od święta.

Zazwyczaj przytakują

W Polsce dawcy zarodków i ich biorcy zgodnie z przepisami, dotyczącymi zapłodnienia pozaustrojowego z 2016 roku są anonimowi. Nie mają prawa kontaktować się ze sobą.

Próbowałam odnaleźć w Polsce podobny przypadek, jak ten z Tennessee. Chciałam dotrzeć do jak najstarszego zarodka, z którego później, w ramach adopcji prenatalnej, narodziło się dziecko.

– Oczywiście, zdarzają nam się często w klinikach kilkuletnie zamrożone zarodki, które po odmrożeniu poddajemy procedurze – przyznaje prof. Sławomir Wołczyński, kierownik Kliniki Rozrodczości i Endokrynologii Ginekologicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, współprowadzi prywatną klinikę leczenia niepłodności. On sam przeprowadził kiedyś transfer zarodka, który miał jedenaście lat. Z jego wiedzy wynika, że w Polsce urodziło się kiedyś dziecko z embrionu po aż siedemnastu latach od zamrożenia zarodka. Oba zarodki należały jednak do genetycznej pary, o adopcji prenatalnej nie było mowy.

Prof. Wołczyński przyznaje, że z zamrożonymi zarodkami, w przypadkach par, którym udało się dzięki zapłodnieniu urodzić kilkoro dzieci bywają dziś w Polsce pewne problemy. – Często pytam takich pacjentów, czy zgodzą się oddać pozostałe zarodki innej parze, zazwyczaj przytakują, ale jeszcze mi się nie zdarzyło, by ktoś wyraził taką zgodę na piśmie. A to konieczność. W jego klinice „wolnych” zarodków więc nie ma, w innych są, ale żadna z klinik nie chciała nam ujawnić, jak wiele ma „mrożaczków” gotowych do adopcji. Szacuje się, że w Polsce dochodzi do około stu adopcji prenatalnych rocznie, na zarodek do adopcji czeka się nawet do dwóch lat.

Kliniki są też niechętne w podawaniu kontaktu (za zgodą bohaterów) do par, które przeszły adopcję prenatalną. Wyjątkiem jest Klinika Leczenia Niepłodności Invicta z Gdańska, która skontaktowała mnie z Anną, mamą Oskara. Warunkiem była pełna anonimowość bohaterki.

Zobacz: Dzień śmierci mamy: 23 grudnia. On już nigdy nie będzie dzieckiem, które czeka na Boże Narodzenie

W imię świętej ideologii

Na forach internetowych matki i ojcowie, którzy mają dzieci z adopcji prenatalnej występują pod nickami i bardzo rzadko zgadzają się na rozmowę o swojej decyzji.

– A nuż ktoś skojarzy, gdzie mieszkamy? – denerwuje się „Januszka”, mama dwóch chłopców w wieku szkolnym.

– Mieliśmy już tyle nieprzyjemności, że nie, dziękujemy – pisze z kolei „Kociamicia”, która ma czteroletnią córkę z genami innej pary. Ktoś inny pyta mnie, czy jestem może z polskiej „Armii Zbawienia”? Tłumaczy, że teraz w Polsce nastała moda, że organizacje pro-life na wszelkie sposoby, chcą dotrzeć do zarodków, przeznaczonych do adopcji. – Oni te zarodki chcą przyjąć i urodzić w imię świętej ideologii. Przygotowują do tego niepłodne pary, którym nie udało się zajść w ciążę podczas leczenia katolicką z ducha naprotechnologią – tłumaczy mi poznana na jednym z forum „Linka”, mama sześciolatka z genetycznie innych rodziców. (Co ciekawe, Dorota Gawlikowska, znana psycholożka i psychoterapeutka par w trakcie leczenia niepłodności – która udzieliła mi w osobnym wywiadzie komentarza do tego tekstu – potwierdza trend interesowania się zarodkami do adopcji w środowiskach obrońców życia poczętego i jednocześnie przeciwników zapłodnienia pozaustrojowego).

Od „Januszki”, „Kocimici”, „Linki” i kilku jeszcze innych matek dowiaduję się, że, generalnie, w Polsce wokół dzieci, pochodzących z adopcji prenatalnej panuje ponura atmosfera, dzieci bywają szykanowane i wyśmiewane przez otoczenie. Zdarza się nawet, na szczęście rzadko, że są odrzucane przez rodzinę.

Taki wielki smutek

Na krótką rozmowę zgadza się Alicja, mama 11-letniego dziś Leona, kiedyś przedszkolanka. Przesyła mi zdjęcie drobnego szatyna, w popielatej koszulce. Chłopiec wygląda na młodszego, smutnego, ma zgaszone oczy i zaciśnięte usta. – Leoś jest w terapii od dwóch lat, stwierdzono u niego depresję, taki wielki smutek prawie nie do pokonania – wyjaśnia matka. Ma 53 lata, z niepłodnością borykali się z mężem Jackiem przez prawie niespełna dwie dekady. Mieszkali wtedy w małym miasteczku na północy Polski, w wielorodzinnym domu teściów Alicji. Decyzję o próbie leczenia in vitro podjęła Alicja. – Miałam dość wścibskich, bolesnych pytań rodziny o to, kiedy wreszcie na świecie pojawi się potomek. Jacek dał się jakoś ubłagać. Pod warunkiem, że będzie to ich tajemnica. Dwie próby sztucznego zapłodnienia i nic. Był rok 2007, gdy lekarz po raz pierwszy wspomniał im o możliwości adopcji prenatalnej zarodka. – O dziwo, Jacek nie stawiał wtedy większego oporu, być może zadecydowały o tym względy finansowe, procedury in vitro są bardzo drogie, adopcja o połowę tańsza – wspomina Alicja. Udało się już za pierwszym razem. Ile przed urodzeniem wiedziała o swoim dziecku? Że może mieć brązowe oczy, będzie raczej drobnej budowy i ma identyczną grupę krwi jak Alicja i Jacek. I że zarodek w zamrożonym azocie przeleżał trzy lata.

Czytaj także: Zapłodnienie in vitro i sztuczna macica. Medycyna przywraca płodność coraz większej grupie kobiet

Odstające uszy

– Kiedy Leon pojawił się na świecie miałam poczucie, że trzymam w rękach delikatne, bezbronne stworzenie, które jednak nie do końca należy do mojego świata – przyznaje Alicja. – Nie chciał ssać mojej piersi, cały czas płakał. Winiłam się, po głowie chodziło mi, że jestem złą matką, że tamta, której Leoś ma geny, na pewno byłoby lepsza. Ale z czasem zaczęłam na swój sposób kochać to niewinne maleństwo.

Jacek wygadał się rodzicom po trzeciej wódce, podczas wigilii. – Widzicie go – pokazał palcem na ośmiomiesięcznego wówczas Leosia. – Widzicie jego odstające uszy? Czy ktoś u nas w rodzinie ma odstające uszy? – zarechotał.

Od słowa do słowa, teściowie dowiedzieli się o wszystkim. Miesiąc później o tym, że Leon pochodzi od genetycznie innej pary wiedzieli już w miasteczku wszyscy. – Niby nic się nie zmieniło, ale gdy wchodziłam z Leosiem do kościoła zapadała głucha cisza. Gdy pojawiałam się z nim parku rodzice zabierali nagle z placu zabaw swoje dzieci.

Bywały dni, miesiąca, lata, że próbowała to wszystko bagatelizować. Gdy jednak próbowała wrócić do pracy do przedszkola usłyszała od dyrektorki, że w „zaistniałej sytuacji nasza współpraca jest już niemożliwa”. – W jakiej sytuacji? – dopytywała ze zdziwieniem. – Nie możemy naszym dzieciom dawać złego przykładu, rodzice sobie nie życzą – usłyszała. Szalę goryczy przeważyła awantura, wywołana przez męża, gdy Leon miał osiem lat.

– Mąż pił coraz więcej. Pewnego razu przyszedł do domu i powiedział, że nie będzie mieszkał już pod jednym dachem z „frankesteinem”. Wypierdalaj, stworku! – zwrócił się do syna–nie–syna.

Od tamtego czasu Alicja mieszka na drugim końcu Polski, w domu pod lasem, na prawie całkowitym pustkowiu. Domek wynajęła jej dawna, szkolna przyjaciółka. Leon chodzi do wiejskiej szkółki. Jest małomówny, zamknięty w sobie. Unika ludzi. – Nigdy mu nie powiedziałam, dlaczego uciekliśmy przed ojcem, przed jego rodziną. Nie wiem, czy pamięta tamte okrutne słowa Jacka, oszukuję się, że nie pamięta – przyznaje Alicja. Przyznaje, że jej lęki o los syna, o to, czy ktoś znowu go nie skrzywdzi potęgują się. Kilka lat temu spotęgowały się do tego stopnia, że gdy Leon trafił do szpitala z podejrzeniem poważnej choroby genetycznej mukowiscydozy nie powiedziała lekarzowi prawdy. Na szczęście, było to tylko zapalenie oskrzeli. Czy nadal kocha Leona? Nie wie. – Czasem mam poczucie, że mój synek to takie dziecko niczyje. Z drugiej strony, nie oddałaby go nikomu za skarby świata.

Czy jest coś, co mogło zmienić jej nastawienie do dziecka? – Tak, chciałabym odnaleźć jego genetycznych rodziców, chciałabym ich poznać. Dowiedzieć się, czy to ja zawaliłam, czy Leon po prostu taki jest, smutny, małomówcy, jakby trochę obcy, bo po prostu odziedziczył po kimś takie geny? – przyznaje.

Historię Molly i Emmy Gibson z Tennessee, historię ich szczęśliwych rodziców Alicja traktuje jak rodzaj uroczej bajki.

– Takie rzeczy może się gdzieś zdarzają… – zastanawia się. – A tu? W Polsce? W małych polskich miasteczkach? No, nie. To nie są miejsca dla Leona i takich jak on.

Anna Szulc

Czytaj więcej: Co PiS dał zamiast in-vitro? Nieskuteczną metodę, która podoba się ultrakatolickim ginekologom

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTo wideo pokazuje, jak długa jest historia Ziemi, a krótka naszej cywilizacji [FILM]
Następny artykułW kosmicznym obiektywie: Piernikowy Mars